Kamil Łączyński: Czasami lubię podjąć ryzyko

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Czy rozgrywający musi zawsze grać szablonowo tak, jak chce trener? Czy też czasem nie powinien mieć umiejętności stworzenia czegoś z niczego, zagrania poza schematem?

- Oczywiście, że tak i przyznam, że jak patrzę na naszych polskich playmakerów w ekstraklasie, to wszyscy mamy taki gen, taką umiejętność w sobie. Każdy z nas jest w stanie, w danym momencie, gdy nie ma kontaktu wzrokowego z trenerem lub nie było time-outu, na którym szkoleniowiec rozrysował zagrywkę, wykreować coś, co da efekt.

Łatwo jednak można przedobrzyć...

- Na pewno kiedyś miałem ciągoty, aby wykreować coś widowiskowego. Teraz już - i znowu nawiązujemy do coraz większego doświadczenia - gram trochę bardziej rozważniej, ale mimo to nadal lubię zagrać efektownie. Nie jestem graczem rzucającym po koźle, nie jestem graczem rzucającym z półdystansu, ale podawać umiem i mam tego świadomość. I czasami lubię podjąć ryzyko.

Po meczu zwracasz uwagę na asysty?

- Kiedyś zwracałem większą. Wiadomo jak to jest z tymi asystami. Czasami zagrasz dobrze, rywale cię podwoją, ale dostrzeżesz kogoś w rogu, podasz, lecz zawodnik zrobi kozioł i asysty brak. A czasami jest tak, że tylko stoisz spokojnie, twój kolega biegnie po dwóch zasłonach, wychodzi na pozycję, podajesz w tempo i masz asystę, a tymczasem cała zasługa jest tych dwóch wysokich, którzy postawili dobre zasłony. Dlatego od jakiegoś czasu nie zwracam uwagi na asysty, ale na straty. I im mniejsza cyfra, tym oczywiście jest lepiej.

Co najbardziej lubisz w koszykówce?

- Ciężkie pytanie... Chyba to, że w koszykówce każda akcja ma znaczenie. Mam jednego znajomego w Koszalinie, który czytając to na pewno pomyśli: zaraz porówna do siatkówki (śmiech). I tak właśnie będzie. Uwielbiam siatkówkę, znam wielu siatkarzy, szanuję to co robią, ale wiadomo jak oni mają. Na przykład przegrywają seta 12-25. I co? I w drugim secie wszystko się zeruje, a oni resetują głowy i nadal mogą wygrać mecz, bo nie muszą odrabiać 13 punktów straty. A u nas? Każdy akcja ma znaczenie. W siatkówce możesz przegrać pierwszego set 10 punktami, a potem wygrać trzy na przewagi i wygrywasz mecz, choć ogółem zdobyłeś mniej punktów od przeciwnika. Tymczasem w koszykówce nie możesz odpuścić, nie możesz zdekoncentrować się ani na sekundę. Ten sport wymaga żelaznej dyscypliny.
Kamil Łączyński w jednej z akcji w meczu z Asseco Gdynia Kamil Łączyński w jednej z akcji w meczu z Asseco Gdynia
Na koniec wątek kibicowski. Jesteś warszawianinem, zagorzałym fanem Legii i... grałeś w Polonii. Czas się wytłumaczyć?

- Mój ojciec grał w Legii Warszawa, poza tym urodziłem się w tej części Warszawy, w której kibicuje się Legii. I pewnie grałbym w tym zespole, gdyby tylko nie rozpadła się szkółka koszykarska mojego ojca, która niejako podlegała pod Wojskowych. Niestety, szkółka nie przetrwała, a ja chciałem grać w koszykówkę, więc poszedłem do Polonii. Po prostu.

Miałeś kiedyś przez to jakieś problemy?

- Wiadomo jak to jest. Zawsze znajdzie się ktoś, komu to przeszkadza. Bywało i tak, że na Facebooku ktoś mnie zaczepił, żebym może jednak usunął z profilu swoje zdjęcia, na których byłem np. na Łazienkowskiej. Oczywiście nic takiego nie zrobiłem, to bo że jestem koszykarzem nie oznacza, że nie mogę mieć swoich sympatii.

Wspomniałeś o swoim ojcu, Jacku Łączyńskim, byłym koszykarzu reprezentacji Polski i Legii Warszawa. Ile razy słyszałeś w życiu, że ojciec załatwił ci to czy tamto?

- Bardzo dużo, ale nigdy nie przywiązywałem do tego żadnej wagi. Mój tata pomagał mi od zawsze, bo taka jest rola każdego rodzica. I ja jestem mu wdzięczny za wszelką pomoc i wszystkie uwagi, które nadaj pojawiają się po każdym meczu. A gdy słyszę, że coś mi załatwił? W ogóle mnie to nie obchodzi.

Twój ojciec udziela się w mediach społecznościowych, czasami zabiera głos - jako były reprezentant - i opiniuje różne sytuacje, które dzieją się w koszykówce. Czy tobie przez to nie dostaje się rykoszetem?

- Jak sam powiedziałeś: jako były reprezentant kraju ma prawo wypowiadać się na różne tematy. Firmuje je wówczas swoim nazwiskiem. A że mamy to samo... Czasami prosiłem tatę, aby ograniczył swoją aktywność w Internecie, bo tak naprawdę uderza to - po ewentualnych kontrowersyjnych komentarzach - w niego, a ja jako syn tego nie chcę. Wierzę jednak, że te dwie rzeczy nie przenikają się na tyle, aby mi to w jakiś konkretny sposób przeszkadzało lub pomagało. Myślę, że gdyby tego nie robił, ja nadal byłbym w tym samym miejscu, w którym jestem.

Rozmawiał Michał Fałkowski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×