Kamil Łączyński: Czasami lubię podjąć ryzyko

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Promowali. Tak jak trener Kamiński.

- Nie lubię tego słowa. Promowanie kojarzy mi się z tym, że trener stawia na kogoś pomimo wszelkich okoliczności i pomimo ewentualnych problemów. Tymczasem ja uważam, że trener Kamiński po prostu dał mi szansę, żebym pokazał co potrafię. Oczywiście - wszystko złożyło się idealnie w czasie i miejscu. Polonia nie miała takiego budżetu, jak we wcześniejszych latach. Zaczęła więc mocniej stawiać na młodzież i w tym gronie znalazłem się ja obok m.in. Tomasza Ochońki czy Michała Przybylskiego. Dotychczas wszyscy graliśmy w niższej lidze. I niestety, ale nikt nie wziął nas, bo zrobiliśmy dobrą robotę, ale dlatego, że zmieniły się okoliczności. Myślę jednak, że ja wykorzystałem swoją szansę.

Trudno się nie zgodzić. W Polonii utorowałeś sobie drogę do dalszej kariery w ekstraklasie, a o tym, że miałeś zaufanie ze strony trenera Kamińskiego świadczy fakt, iż wziął cię do Rosy Radom.

- Ciekawa sprawa z tą Rosą. Trener Kamiński jest bardzo poukładanym szkoleniowcem i jeśli coś sobie postanowi, to tak robi i koniec. I w Rosie tak było, że przede wszystkim zaufał Koriemu Luciousowi, który wedle jego filozofii był pierwszą jedynką, a ja wchodziłem z ławki. I żadna siła nie mogła zmienić tej koncepcji, co trzeba było uszanować. Z drugiej strony jednak: skoro ja często bywałem lepszy od Koriego na treningach, to dlaczego miałby nie dać mi szansy? Nie mówię, że byłem lepszy w ogóle od mojego kolegi. Koriego bardzo lubię i szanuję i uważam, że to świetny gracz, od którego wielokrotnie w trakcie sezonu byłem słabszy. Ale też bywały momenty, kiedy miałem lepszą formę. Dlaczego więc wówczas trener miałby nie zmienić swojej koncepcji? Ot, taki awers i rewers tej samej monety.

Trenerzy lubią cię wykorzystywać w roli zmiennika, bo wiedzą, że jak pojawisz się na parkiecie, to dasz przysłowiowego kopa.

- Znajomy kiedyś powiedział, że jestem jak Sergio Rodriguez (śmiech). Odpowiedziałem: "Już więcej nic nie mów, mogę kończyć karierę! " (śmiech). Niemniej Rodriguez zawsze, czy też prawie zawsze, wychodził z ławki, a nie przeszkadzało mu to grać pierwszych skrzypiec. Przyznam, że kiedyś bolało mnie, gdy grałem z ławki. Człowiek miał naście lat i myślał, że jest alfą i omegą. Teraz już tak nie myślę. Trochę przenosin po Polsce, więcej doświadczenia i od razu nabiera się innej optyki.

Doświadczenia nie można ci odmówić. Polonia Warszawa, AZS Koszalin, potem MOSiR Krosno, powrót do ekstraklasy w Rosie Radom, następnie Polfarmex Kutno, teraz Anwil Włocławek. I sam przyznajesz, że patrzysz na koszykówkę trochę inaczej, niż w przeszłości. Tylko pytanie brzmi czy ze względu na ciągłe przenosiny i zmiany klubów, czy ze względu na to, że jesteś coraz starszy, a jak wiadomo z wiekiem...

- …człowiek robi się coraz mądrzejszy. Przynajmniej w teorii (śmiech). Myślę, że obie te sprawy łączą się ze sobą. Na przykład taka sytuacja z Koszalina. Bardzo chciałem zostać w AZSie po moim pierwszym sezonie w tym klubie, ale czekałem na "złotą ofertę". I dzisiaj wiem, że moje oczekiwania były po prostu za duże. To był mój pierwszy sezon rozegrany w pełni od kilku lat, więc działacze klubu mieli prawo się zastanawiać nad przedłużeniem oferty.

Żałujesz niektórych swoich decyzji? Krosno? Kutno?

- To dwie odrębne historie. Jeśli chodzi o Kutno, to ofertę podejmowałem świadomie, ale - muszę to zaznaczyć - podejmowałem ją mając w głowie świadomość, że przenoszę się na półtora roku. Tak rozmawialiśmy z działaczami tego klubu w momencie podpisywania umowy. Gdybym wiedział, że idę tylko na trzy miesiące, nie podjąłbym takiej decyzji. Czasami żałuję, że przez ten ruch odebrałem sobie możliwość walki o medale. Przenosiny do Krosna natomiast, do 1. ligi, były niejako wymuszone. Czekałem na tę "złotą ofertę", która nigdy nie nadeszła i nagle okazało się, że choć na początku okresu przygotowawczego miałem propozycje z klubów ekstraklasy, to po jakimś czasie wszystkie się zdezaktualizowały. Dlatego musiałem wybrać 1. ligę.

To był krok w tył. Po bardzo dobrym sezonie w Koszalinie nagle kontrakt w Krośnie na końcu koszykarskiej Polski...

- Uczucia miałem mieszane. W Koszalinie była konkretna funkcja w zespole, obok mnie w zespole duże nazwiska i szczegółowe założenia na każdy mecz, a moja rola sprowadzała się do przeniesienia piłki na połowę ataku, ustawienia zagrywki i pchnięcia machiny w ruch. Tymczasem w Krośnie działacze powiedzieli mi, że oczekują, iż będę jednym z liderów. I w tym miejscu chcę zaznaczyć: choć uczucia miałem mieszane, to jednak klub robił wszystko, abym czuł się dobrze w tym miejscu. Mogę powiedzieć, że trochę poczułem się nawet jak obcokrajowiec w zespole (śmiech). I koszykarsko rzeczywiście zyskałem w Krośnie. Bo może nie grałem przeciwko najlepszym, to jednak nabrałem pewności siebie i rozwinąłem się indywidualnie jako koszykarz.

Nabrałeś pewności siebie na tyle, że dzisiaj masz zawsze bardzo dużo do powiedzenia. Tak o tobie mówią wszyscy trenerzy, z którymi pracowałeś. Lubisz pogadać, lubisz zadawać pytania, lubisz "pofilozofować".

- Jestem gadułą, oczywiście, i nie uważam aby to była zła cecha. Jeśli widzę, że na treningu coś nie idzie, albo że coś można zmienić, coś ulepszyć, to nie boję się tego powiedzieć głośno. I przyznam, że często spotykałem się właśnie z trenerami, którzy słuchali co mam do powiedzenia. Nawet trener Andrej Urlep, który miał sztywne ramy swojej wizji gry, wysłuchiwał, a potem podejmował decyzję. Chciałbym, żeby czytelnicy umieli zrozumieć pewną rzecz. Ja nie prezentuję swojej opinii, aby coś zepsuć czy podważyć kogoś wiarygodność, ale przeciwnie - aby coś funkcjonowało lepiej.

Jak jest u trenera Igora Milicicia?

- My z Igorem graliśmy w jednej drużynie i sytuacje bywały różne. Wielokrotnie zgadzaliśmy się co do tego, jak zagrać w danym momencie, ale też często mieliśmy kompletnie inne wizje. Tak jak powiedziałem: nie boję się mówić głośno tego, co myślę, ale też zawsze mam szacunek i wiem, że to Igor Milicić jest naszym coachem i podejmuje kluczowe decyzje. I przyznam: posiadanie w roli trenera byłego playmakera to fantastyczna sprawa. Choć jednocześnie bardzo wymagająca, bo przecież Igor był doskonałym rozgrywającym.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×