To nie jest wcale tak, że pierwsze mecze I rundy są z reguły zacięte i pełne dogrywek. Z "jakiegoś" powodu przecież jeden zespół w play-off NBA jest rozstawiony z nr 1, a jego rywal z nr 8 (2-7, 3-6 itd.). Wiosną 2015 roku różnica punktów w pierwszych meczach ośmiu par play-off wyniosła sporo, bo 10,6 punktów. W tym roku było to jednak rekordowe aż 20,5 punktu.
Po raz pierwszy w historii NBA aż cztery drużyny wygrały pierwszy mecz play-off różnicą minimum 25 punktów. Średnia różnica w samej Konferencji Zachodniej wyniosła aż 29 punktów, zaniżona przez "tylko" 20-punktowe zwycięstwo Los Angeles Clippers nad Portland Trail Blazers. Ta ogromna dysproporcja w Konferencji Zachodniej wzięła się z tego, co widać było już po pierwszym miesiącu sezonu regularnego. Zachód NBA zrobił się słabszy na pozycjach 5-8, gdzie przecież dwa lata temu Phoenix Suns nie awansowali do play-off pomimo wygrania 48 z 82 spotkań. W tym roku Trail Blazers zajęli 5. miejsce, wygrywając tylko 44.
77 proc. zwycięzców pierwszego meczu serii play-off wygrywa potem całą serię - 85 procent razy, gdy są to gospodarze i 54 proc. razy, kiedy pierwszy mecz wygrywają goście. Ta ostatnia informacja jest ważna tylko dla Toronto Raptors, jedynej wyżej rozstawionej drużyny, która przegrała mecz nr 1.
W niedzielę rozstawieni z nr 3 Miami Heat rozbili Charlotte Hornets 123:91, rozstawieni z nr 2 San Antonio Spurs wypunktowali Memphis Grizzlies 106:74, a nad ranem Clippers wyraźnie pokonali Trail Blazers 115:95. W jedynym zaciętym meczu LeBron James w końcu mógł być widzem, patrząc jak Kyrie Irving i Kevin Love prowadzą rozstawionych z nr 1 na Wschodzie Cleveland Cavaliers do wygranej 106:101 nad bardzo dobrze dysponowanymi Detroit Pistons. James zagrał w play-off po raz 11. w karierze i po raz 11. jego drużyna wygrała pierwszy mecz pierwszej serii. W historii NBA lepszy od niego jest tylko Larry Bird, który w ciągu 12 lat występów w play-off ani razu nie przegrał meczu nr 1 w pierwszej rundzie.
Obstrzyżony Kevin Love - center
Jestem szczerze trochę rozczarowany tym, że Kevin Love stracił cierpliwość i zdecydował się ściąć loczki. Byłem zazdrosny o te loczki. Jego wujek Mike Love, założyciel legendarnych "Beach Boys" już na początku lat 70-tych, gdy zbliżał się do 30-tki, zaczął tracić włosy z czubka głowy. To bolesny proces dla każdego mężczyzny. Kevin mógł to zrobić np. dla niego i zapuścić dłuższe "hery". Myślałem, że tak właśnie zrobi.
Przed dwoma laty moja fryzjerka z salonu po schodkach w dół na ul. Francuskiej, która przez cztery kolejne lata słuchała "na amerykańskiego żołnierza, proszę", powiedziała mi "połowa mężczyzn w pana wieku zaczyna łysieć, więc niech się pan cieszy że ma pan włosy i zapuści, skoro jeszcze pan je ma". Ta logika do mnie trafiła. Przypomniały mi się czasy flaneli i brudnych paznokci, więc zapuściłem. Nagle zacząłem tracić jakąś godzinę w tygodniu na zastanawianie się jaki szampon i którą odżywkę kupić, jak często myć, "czy już się przetłuściły?", czy lepiej suszyć suszarką i rozczesywać czy może kłaść na głowę ręcznik? Ile razy z moich ust pada teraz sformułowanie "Nie, ruszę się dopiero za godzinę, bo muszą najpierw wyschnąć mi włosy". Nie czuję się z tym w pełni komfortowo. Love rok temu też zapuścił, ale Love miał loki. A loki, jak wiadomo, to rzecz świetna.
I nagle ich nie ma. W nowej play-offowej fryzurze Kevin Love rzucił w niedzielę 28 punktów i miał 13 zbiórek. Ten wyszydzany w grudniu i zapomniany od stycznia Love okazał się pierwszym poważnym trenerskim usprawnieniem w tych play-off. Cavaliers przegrywali siedmioma punktami na 11 min. przed końcem meczu otwarcia z Pistons, ale Tyronn Lue ustawił go w roli centra i od tego momentu Cavaliers wygrali 30-18.
Trener Pistons Stan Van Gundy bardzo otwarcie wytłumaczył co się stało:
- Love, jako center, gra za linią rzutów za trzy i sprawia, że innym centrom trudniej jest wychodzić tak wysoko do obrony akcji pick-and-roll. Nie kryliśmy go dobrze. A kiedy kryliśmy go dobrze, to nasz center nie był pod koszem, tylko był na obwodzie. Mamy najlepiej zbierającego gracza w NBA i musiał grać w obronie osiem metrów od kosza.
Problem Pistons polega na tym, że nie mają za bardzo odpowiedzi w obronie na takie ustawienie. Van Gundy przez cały sezon trzyma na parkiecie jednego z dwóch zwalistych centrów Andre Drummonda lub Arona Baynesa, który akurat bojkotuje ostre narzędzia. SVG nie ma w swoim składzie odpowiedzi na Love'a, grającego w ataku na pozycji "stretch 5". Zresztą, wątpię aby chciał szukać tej odpowiedzi na siłę. W kolejnym meczu wolałby raczej wykorzystać lepiej w ataku przewagę fizyczną Drummonda nad kryjącym go Love'em.
Pistons trzy razy pokonali Cavaliers w sezonie regularnym. To dobry "matchup" na Cavaliers, ale 1-0 w tej serii dla Cavs, to bardziej jak 1,5 do zera. Głównie dzięki grze Love'a jako środkowego. Pistons trafili 15 z 29 trójek i mogą już drugi raz nie trafiać tak dobrze w tej serii. Ta rywalizacja potrwa jednak dłużej, niż cztery mecze. Paradoksalnie - bo to pojedynek drużyn nr 1 i nr 8 na Wschodzie - nie ma tak dużej różnicy między tymi dwoma zespołami.
Koniec dla Bradleya. Curry może zagra, może nie
Brad Stevens powiedział w niedzielę, że Avery Bradley bardzo poważnie naciągnął ścięgno udowe w prawej nodze. Dodał, że jego dalszy występ w serii Boston Celtics z Atlanta Hawks (0-1) jest wątpliwy.
To fatalna informacja dla planu obniżenia składu przez Celtics w starciu z Atlantą. Bradley to obok Isaiaha Thomasa najlepiej rzucający za trzy gracz Bostonu na obwodzie. Między nimi dwoma, a profesjonalnie pudłującym trójki Marcusem Smartem i nie lubiącym rzucać za trzy Evan Turnerem jest różnica klasy lub dwóch.
To nie zostało jeszcze potwierdzone, ale Bradley opuści jutrzejszy mecz nr 2. Nie ma sensu, żeby grał kontuzjowany i próbował dalej kryć biegającego po zasłonach Kyle'a Korvera czy hasającego w kontratakach Kenta Bazemore'a. Celtics przegrali tylko 101:102, ale muszą zdecydowanie lepiej komunikować się w obronie niż robili to w pierwszej połowie meczu nr 1 i w trzech ostatnich tygodniach sezonu regularnego. W aż 4 z 9 spotkań kończących sezon Celtics stracili minimum 114 punktów. Na przestrzeni całego sezonu byli 4. obroną w NBA.
Niewiele lepiej jest z kontuzjami w Dallas. Mavericks "ośmieszyli się" (słowa Dirka Nowitzkiego), zdobywając tylko 70 punktów w 38-punktowej porażce w meczu nr 1 z Oklahoma City Thunder. W niedzielę J.J. Barea powiedział, że nie zagra w meczu nr 2, po tym jak w sobotę odnowiła mu się kontuzja pachwiny. Pod znakiem zapytania stoi natomiast występ Derona Williamsa, który zmaga się od kilku tygodni z bólami pleców.
32 proc. z Was we wczorajszej sondzie uznało, że Stephen Curry jednak jest mięczakiem. "Widzisz, to trochę jak połowa" - zareagowała na ten wynik moja analitycznie myśląca dziewczyna, która posługuje się rozstrzygnięciami swoich gier na Kurniku, aby wytypować potem wynik meczu NBA.
W niedzielę Curry wszedł w sandałach do hali Oracle Arena w Oakland. Nie miał na stopie ani buta ortopedycznego, ani - wg dziennikarzy, którzy dosłownie śledzi każdy jego krok - nie utykał. Trener Golden State Warriors Steve Kerr stoi jednak twardo przy swoim i potwierdził to co powiedział od razu po sobotnim meczu nr 1 - występ Złotego Chłopca stoi pod znakiem zapytania.
"Curry zagra" - Patrick Beverley z Houston Rockets jest o tym przekonany i napalony na kolejny pojedynek. Być może bowiem z kostką Curry'ego wszystko jest w porządku, a Kerr tylko trzyma Rockets w niepewności. Ale czy to konieczne? Wystarczy jedna zasłona bez piłki między Currym i Klayem Thompsonem, aby trzymać Rockets w niepewności. Gwoli ścisłości dodam tylko, że Kerr zapowiedział, że to Shaun Livingston zastąpi Curry'ego w wyjściowym składzie, jeśli ten nie zagra.
Blazers nie potrafią przegrywać
Kilka minut po przegranej z Clippers na luźno prowadzonym oficjalnym koncie twitterowym Trail Blazers pojawiło się to.
Chris Paul jest profesorem "flopowania". Nie trzeba przypominać jednego z jego "The Best of". Tym bardziej po porażce.
Dziś grają Crap-tors
Ciekawe za to jakie żarty przygotowano na dziś w Toronto. Zwycięstwo? Raptors muszą pokonać u siebie w meczu nr 2 Indiana Pacers. Tymczasem niezawodny Stephen A. Smith z ESPN, który wie nawet co zjesz dziś na kolację, powiedział wczoraj, że DeMar DeRozan spędza właśnie swoje ostatnie dni jako gracz Raptors, bo za kilka miesięcy stanie się zawodnikiem Los Angeles Lakers. Przewidziałem to 1 stycznia (jestem 1/2). Ale pisząc zupełnie poważnie, trener Raptors Dwane Casey musi zdjąć z DeRozana obowiązek krycia Paula George'a - rzucił 33 punkty w meczu nr 1 - i musi zrobić to już w tym meczu. Początek o godz. 1 w nocy.
Pojedynek Raptors i Pacers to zdecydowanie najciekawszy mecz trzeciego dnia play-off. Niestety Canal Plus Sport nie pokaże dziś niczego na żywo, ani jutro powtórki. Zostaje więc NBA League Pass i oczywiście peryferie internetu dla tych, którzy wiedzą gdzie szukać i w jaki sposób znaleźć. O godz. 2 drugi mecz Thunder i Mavericks. Powinno być 2-0 dla Oklahomy. A jeżeli będą emocje w meczu nr 2 Warriors i Rockets (godz. 4.30), to tylko jeżeli Curry zagra i Beverley kopnie go w prawą kostkę.