Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. V

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Sowicie opłacanego kontraktu z Adidasem nie byłoby, gdyby nie... Joe Bryant. Starający do niedawna trzymać się z boku ojciec Kobego w kluczowym momencie sezonu porzucił pracę asystenta trenera na uczelni La Salle i w pełnym wymiarze godzin poświęcił się dbaniu o interesy syna. Na mężczyznę spadła z tego powodu wielka fala krytyki, a jego córka Shaya musiała nawet przenieść się z La Salle do Pepperdine. - Cokolwiek zrobimy, to i tak będziemy krytykowani - odnosił się do komentarzy postronnych osób. - Gdybyśmy nie przyjechali za Kobem do LA, to wysłuchiwalibyśmy, że zostawiliśmy nastolatka samego sobie. Gdybym nie jeździł za nim na mecze wyjazdowe, byłoby tak samo. Czy czerpię korzyści finansowe z Kobego? Cóż, mamy dom w Filadelfii, którego na pewno nie kupiłbym z pensji trenera uniwersyteckiego. Sam na to wszystko zarobiłem i nie potrzebuję pieniędzy syna.

Bryantowie zamieszkali w Los Angeles w domu przy Sunset Boulevard. Mogli przenieść się do Beverly Hills lub Doliny San Fernando, lecz ich syn z miejsca zakochał się w posiadłości z marmurową podłogą w stylu włoskim, sypialnią z jakuzzi, olbrzymią kuchnią, ogrodem z basenem oraz patio z widokiem na Pacyfik. - Tylko na nią spojrzał i rzekł: "to jest to!". Zapytałam go, czy nie chce jeszcze obejrzeć innych domów, lecz stanowczo odrzucił ten pomysł - wspomina Pam. Sypialnia z jakuzzi stała się sypialnią Kobego, rodzice też mieli swoje pomieszczenie, podobnie jak Sharia i Shaya, choć pierwsza z sióstr większość czasu spędzała w Filadelfii, gdzie studiowała i grała w siatkówkę. Oprócz tego Joe posiadał na miejscu swoje biuro, a centrum lokum stanowił salon z osiemdziesięciocalowym telewizorem. W garażu stały natomiast dwa piękne auta: czarne BMW 740 oraz Toyota Land Cruiser.

Ze względu na zamiłowanie do indywidualnych popisów, "Shaq" nadał Kobemu przydomek "Showboat". Bryant w debiutanckim sezonie nie zyskał również sympatii wielu kolegów z drużyny, ale znalazł się wśród nich taki, który próbował pomóc młokosowi w aklimatyzacji w lidze zawodowej. Ten ktoś to Eddie Jones, którego "Black Mamba" poznał kilka lat wcześniej podczas rozgrywek ligi letniej. - W wieku osiemnastu lat nie byłbym w stanie podołać temu wszystkiemu - opowiada. - Programy telewizyjne, reklamy telewizyjne i cała reszta... Świetnie, że Kobe mógł liczyć na wsparcie rodziny, i że potrafił sobie to poukładać w głowie. NBA to jednak inna bajka. Tu ciało i umysł muszą pracować na najwyższych obrotach przez cały czas. Jako zawodnik uniwersytecki dostaniesz szkołę życia, ale i tak cię nakarmią. Będąc profesjonalistą sam za siebie płacisz.

Pomimo starań Eddiego, "Czarnej Mambie" było naprawdę ciężko przystosować się do reguł panujących w NBA. Wśród czarnoskórych powszechny jest szacunek do starszych i bardziej doświadczonych. Zawodnicy o tym kolorze skóry stanowią ogromną większość w najlepszej na świecie lidze basketu, a Kobe często zapominał o tym, że to nie on jest najważniejszy w drużynie. Człowiekowi o mentalności zwycięzcy trudno jednak zrozumieć, że w hierarchii zespołu ktoś może być wyżej od niego. Bryant nie cierpiał być drugi, a co dopiero szósty, siódmy czy ósmy. - Wydaje mi się, że większość jego kumpli myślała, iż on jest skupiony tylko o sobie. Nie podobała im się taka postawa - tłumaczy Billy Hunter, ówczesny prezes stowarzyszenia zawodników ligi zawodowej.

Trudno się było dziwić zawodnikom Los Angeles Lakers, kiedy Kobe wielokrotnie wchodził w polemikę z o wiele bardziej doświadczonym i utytułowanym O'Nealem, w szatani przebierał się z dala od kolegów, a w samolocie siadał w ostatnich rzędach i zakładał na uszy słuchawki. Po spotkaniach wyjazdowych od wyjść z drużyną na miasto wolał natomiast samotne siedzenie w pokoju hotelowym i oglądanie telewizji. Czasami z sentymentu puszczał sobie kasetę pt. "Willy Wonka i fabryka czekolady", którą mama zawsze pakowała mu do torby, a poza tym nadrabiał zaległości w produkcjach, których rodzice nie pozwalali mu oglądać w domu, takich jak "Ojciec chrzestny" czy "Człowiek z blizną". - Rodzice trzymali go z dala od wszystkiego, co negatywne, brutalne i związane z seksem - opowiada Rebecca Tonahill, która zaprzyjaźniła się z Kobem podczas jego debiutanckiego sezonu w NBA. - Wydawało im się, że wyświadczają mu przysługę, ale było zupełnie na odwrót, gdyż z tego powodu Bryant nie miał o czym rozmawiać z kolegami.
7,6 punktu, 1,9 zbiórki oraz 1,3 asysty - to statystyki Kobego Bryanta w jego pierwszym sezonie w purpurowo-złotych barwach. Lakersi w sezonie regularnym osiągnęli bilans 56-26, dający czwartą pozycję na Zachodzie. W play-off's dobrnęli do półfinału konferencji, w którym ulegli 1-4 późniejszym uczestnikom wielkiego finału, czyli Utah Jazz. Ostatni mecz serii przeciwko ekipie Karla Malone'a i Johna Stocktona okazał się dla urodzonego w Filadelfii obrońcy prawdziwym koszmarem. Kobe zaprezentował w Delta Center festiwal niedolotów, a jego team przegrał po dogrywce 93:98. - Nie mogę uwierzyć w jedną rzecz: debiutant Kobe Bryant ma za sobą cztery airballe, a trener Del Harris nadal ustawia grę pod niego i nie reaguje - relacjonował na żywo Ron Boone. Po fatalnym zwieńczeniu kampanii 1996/97 "Black Mamba" wraz z rodziną wrócił do Filadelfii, żeby ochłonąć i złapać oddech przed kolejnymi rozgrywkami. - Mówił, że już wcześniej go nienawidzili, a teraz będą go nienawidzić jeszcze bardziej - przywołuje dawne czasy Jocelyn Ebron.

Koniec części piątej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, Newsweek, Philadelphia Daily News, Philadelphia Inquirer, Seattle Times, nba.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×