Filip Dylewicz wspomina: Zieliński krzyczał do mnie: "Młody, ile zapłaciłeś sędziom?" (wywiad)

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Wyjeżdżał pan z Sopotu jako jeden z wielu, a po powrocie był pan jedną z wiodących postaci. Dość szybka transformacja.

Wywalczyłem sobie miejsce w pierwszej piątce, w której byli zawodnicy światowego pokroju. Mimo wielkich klubów w CV oni wszyscy byli normalnymi ludźmi. Z przyjemnością ich podpatrywałem. Wydaje mi się, że ten spokój na boisku zawdzięczam właśnie temu, że w młodości miałem okazję grać i trenować z takimi ludźmi.

Kiedyś trener Grzybczak powiedział, że zna w lidze dwóch zawodników, którzy przed meczem nie muszą myśleć o tym, że zbliża się wielkie granie. Mogą się uśmiechać i robić swoje na boisku. To Filip Dylewicz i Łukasz Koszarek.

Teraz młody Kolenda pobiera nauki i podpatruje 38-letniego Dylewicza?

Chciałbym być w jego oczach tym, kim byli dla mnie Masiulis, Maskoliunas i Jagodnik.

Przemysław Frasunkiewicz mówi, że w PLK nikt tak dobrze nie czyta gry jak Filip Dylewicz.

Miło, że Przemek to dostrzegł. Zawsze starałem się być graczem zespołowym. Nigdy nie grałem pod siebie i pod swoje statystyki. Wiadomo, że wszyscy lubią zdobywać punkty, ale mnie osobiście cieszy fakt, że moim podaniem, ruchem sprawiłem radość u kolegi z zespołu. Ważne jest to, żeby ludzie dookoła mnie czuli się komfortowo na boisku. Taka jest moja filozofia koszykówki. Nawet gdybym był trenerem, to szukałbym przede wszystkim zespołowych zawodników.

A będzie pan trenerem?

Zobaczymy. Na razie jestem jeszcze zawodnikiem. Bycie trenerem jest wielką sztuką, znacznie trudniejszym zadaniem niż bieganie po parkiecie i rzucanie do kosza.

Umiejętności i warsztat którego trenera ceni pan najwyżej?

Żana Tabaka, ale wysoko na mojej liście jest też Andrej Urlep. Co prawda ze Słoweńcem pracowałem tylko w reprezentacji, ale nie możemy zapominać o tym, że to właśnie Urlep wprowadził nową jakość do polskiej koszykówki. Na nim wzorowało się wielu trenerów. Tabak przyjechał kilka lat później i wprowadził kolejne elementy: system szkolenia, podejście do zawodników i etykę pracy. U niego wszystko chodziło jak w zegarku. Każdy trening był dokładnie zaplanowany. Przychodził na zajęcia z karteczką z założeniami.

Podobno pewne jego słowa utkwiły panu w pamięci.

Chorwat powiedział mi kiedyś, że gry w ataku nie można się nauczyć, a obrony i owszem. To cecha wrodzona, tak jak szybkość i czytanie gry.

Wielu zarzuca panu, że nie do końca przykłada się pan do gry w obronie. Jak to jest z tą grą w defensywie?

Uważam, że jest niewielu zawodników, którzy są świetni zarówno w obronie, jak i w ataku. Chcę grać w obronie, ale nie zawsze daję radę. Poniekąd jest to wynik braku koncentracji. To nie jest żadna "szpilka" w moją stronę, bo w takim wieku zdaję sobie sprawę z rzeczy, które robię dobrze, a także z tych, które wykonuję tragicznie.
Tomas Pacesas i Filip Dylewicz. Foto: Wojciech Figurski / Newspix.pl Tomas Pacesas i Filip Dylewicz. Foto: Wojciech Figurski / Newspix.pl
Zobaczymy 40-letniego Filipa Dylewicza na parkietach PLK?

Trudno powiedzieć. Nie da się takich rzeczy zaplanować. Przyjdzie taki moment, w którym poczuję: "wystarczy - trzeba zejść ze sceny". Na razie czuję się znakomicie. Nadal mogę utrzeć nosa wielu zawodnikom w lidze, co sprawia mi ogromną frajdę. Zwłaszcza, że zdecydowana większość z nich myśli, iż jestem już dziadkiem, który ledwo biega.

Mógł pan więcej osiągnąć w karierze?

Często się nad tym zastanawiam i wydaje mi się, że tak, ale z drugiej strony nie chcę siebie niepotrzebnie dołować. Muszę realnie spojrzeć na to, co osiągnąłem. A tego się trochę nazbierało. Jestem siedmiokrotnym mistrzem Polski, dwukrotnym MVP finałów.

Tego nie ma co kwestionować, ale skromnie wygląda liczba klubów zagranicznych. Był pan tylko we włoskim Avellino. Na dodatek po roku wrócił pan do Polski.

Gdybym miał wtedy trochę inną świadomość, to już w wieku 20 lat wyjechałbym za granicę. Nie było jednak wtedy takiej osoby, która by mi powiedziała: "jedź, spróbuj, pokaż się na campach". Do Włoch wyjechałem w wieku 30 lat, po latach gry w Prokomie Treflu. Przyswoiłem sobie pewien system gry, który we Włoszech kompletnie się nie sprawdził. Na dodatek złapałem kontuzję i to były dla mnie trudne miesiące.

Wyjechał pan z kraju, po tym jak trenerem zespołu został Tomas Pacesas. Podobno nie mieliście najlepszych relacji. Czy można mówić o konflikcie na linii Dylewicz-Pacesas?

Wiem, że dużo się mówi o naszych kiepskich relacjach, ale te informacje nie są prawdziwe. Pewnie mało kto o tym wie, ale ja z Tomasem byłem w pokoju na wyjazdach. Byliśmy dość blisko siebie. Później coś się zmieniło, ale na pewno nie jesteśmy skonfliktowani. Kilka miesięcy temu widziałem go na skrzyżowaniu i zaczęliśmy się uśmiechać. Na pewno nie jest tak, że jak on idzie ulicą, to ja muszę się chować za drzewami i przyklejać sobie wąsy. Paradoks jest taki, że to właśnie za jego rządów miałem najwięcej minut na parkiecie.

Czego życzyć Filipowi Dylewiczowi?

Zdrowia i gry w finale PLK. Chciałbym jeszcze raz poczuć tę adrenalinę.

W Polsce już tylko Trefl?

Tak. To jest mój dom. Zresztą nikt się do mnie nie odzywa. Chyba mnie nie chcą w innych klubach. Przylgnęła do mnie "łatka" konfliktowego gracza, z którym ciężko się pracuje. Ja tak samego siebie nie odbieram, ale może tak jest? W szatni mówię to, co myślę. Nie robię tego, żeby zdyskredytować trenera, ale po to żeby pomóc drużynie. Różnie jest to odbierane, ale z trenerem Klozińskim mam bardzo dobry kontakt.


Zobacz inne teksty autora

Czy Filip Dylewicz mógł zrobić większą karierę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×