James Florence: Długa lista problemów w Stelmecie (wywiad)

- Za czasów Urlepa popadliśmy w straszną rutynę. To był ciężki okres. Problemy się nawarstwiały. To był najtrudniejszy sezon w karierze. Niestety nadal czekam na zaległe pieniądze - mówi James Florence, który ze Stelmetu trafił do Arki Gdynia.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
James Florence WP SportoweFakty / Artur Lawrenc / Na zdjęciu: James Florence
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Naszą rozmowę chciałbym rozpocząć od słów, które przekazał pan Łukaszowi Koszarkowi. Powiedział pan po zakończeniu rozgrywek, że zamierza kolejny sezon spędzić w Azji. Tak było?

James Florence, koszykarz Arki Gdynia: Taka rozmowa z Łukaszem faktycznie się odbyła, ale ona miała miejsce w trakcie rozgrywek. Nie ukrywam, że nie miałem wtedy najlepszego okresu. Dziwne rzeczy działy się w zespole, treningi były strasznie ciężkie, trwały po 2-3 godzin. Chciałem coś zmienić, dlatego użyłem takiego stwierdzenia. Po zakończeniu sezonu moje myślenie nieco się zmieniło, inaczej spojrzałem na pewne sprawy i postanowiłem zostać w Europie na dłużej.

To był najtrudniejszy sezon w karierze?

Pod względem mentalnym na pewno. Było mnóstwo zmian w zespole, mieliśmy aż trzech trenerów, co jest rzadko spotykaną sytuacją w koszykówce.

Ale pamiętam naszą rozmowę krótko po tym, jak zespół objął Andrej Urlep. Wtedy mówił pan o nowym trenerze w samych superlatywnych. Użył nawet takiego sformułowania: "kocham nasz nowy styl gry". W ciągu kilku miesięcy wszystko obróciło się o 180 stopni?

Tak powiedziałem, bo zawsze zmiana trenera powoduje, że w zespole pojawia się nowa energia, iskra do działania. Później jednak za czasów Urlepa popadliśmy w straszną rutynę. U niego wszystko jest powtarzalne - długie treningi, jeszcze dłuższe meetingi, na których analizowane są błędy. Byliśmy tym bardzo zmęczeni mentalnie i fizycznie, co później było widoczne na boisku. Najlepszym dowodem na to były słabe wyniki.

To był największy problem Stelmetu?

Ile mamy czasu na rozmowę? (głośny śmiech) Uwierz mi, że lista problemów w Stelmecie była naprawdę długa. Nawet nie wiem od czego zacząć...

Zacznijmy od zespołu.

Zobacz na konstrukcję zespołu. Mieliśmy samych dobrych zawodników, którzy chcieli grać duże minuty, zdobywać sporo punktów. Nie da się w ten sposób funkcjonować, bo na parkiecie może być tylko pięciu koszykarzy w jednym momencie, a nie dziesięciu czy jedenastu, a my tylu mieliśmy w składzie. Powiedzmy sobie to wprost: wszyscy chcieli być liderami. No może poza Adamem Hrycaniukiem, który umiał zaakceptować małą rolę w zespole. Nie narzekał, robił swoje. Był pozytywną postacią.

Nie sposób nie zapytać o kwestie finansowe. W okresie letnim zamieścił pan na Instagramie wpis: "jeśli zalegasz komuś ogromną gotówkę, to co robisz najpierw: Spłacasz zawodników, czy podpisujesz nowych?"

Byłem strasznie podirytowany całą sytuacją. Klub zatrudnił nowych zawodników, a wciąż zalega mi pieniądze za poprzedni sezon. W Stanach Zjednoczonych mam rodzinę na utrzymaniu, dom do spłacenia. Bank nie pyta mnie, czy pierwszego dnia danego miesiąca mam za co zapłacić ratę kredytu. Muszę to zrobić i już. Nie ma żadnych wymówek. Nie ukrywam, że gdy podpisałem umowę na drugi sezon w Zielonej Górze, to myślałem, że sytuacja pod tym względem ulegnie poprawie. Niestety tak nie było...

Zobacz także: Trener Trefla mówi o zmianach w zespole, Dylewiczu, Kolendzie

Dobrze rozumiem, że nadal pan czeka na zaległe pieniądze?

Niestety tak.

Myśli pan o pójściu do BAT-u (koszykarski Trybunał Arbitrażowy - przy. red.)?

Na razie jeszcze o tym nie myślę. Żyję nadzieją, że klub szybko ureguluje  zaległości. Jeśli tak nie stanie, to wtedy pójdę do BAT-u.

ZOBACZ WIDEO Mateusz Klich nie wierzył, że wróci do kadry. Pomocnik skomentował ostatnie lata swojej kariery

Żałuje pan tego, że po mistrzostwie został w Zielonej Górze na kolejny rok?

Nie. Mistrzostwo było czymś wyjątkowym, czymś, czego wcześniej nie doznałem, dlatego bardzo chciałem zostać na kolejny sezon i powalczyć o obronę tytułu. To mnie strasznie nakręcało. Skończyło się tak jak wszyscy widzieli, ale generalnie uważam, że te dwa lata w Zielonej Górze dużo mnie nauczyły. Codzienna rywalizacja z Łukaszem Koszarkiem sprawiła, że jestem po prostu lepszym zawodnikiem. Nauczyłem się zarządzać zespołem.

Choć na samym początku były do pana duże zastrzeżenia w tej kwestii. Gdyby nie trener Gronek, to by pewnie Jamesa Florence'a nie byłoby w Zielonej Górze już po kilku miesiącach.

To prawda. W klubie na siłę próbowano mnie zmieniać, mimo że dobrze rozpocząłem sezon. Miałem świetny mecz w Superpucharze, w Lidze Mistrzów też szło mi całkiem nieźle. Później miałem spotkanie w klubie, na którym usłyszałem, że muszę częściej podawać, więcej kreować pozycji dla kolegów. Zacząłem to robić, ale kompletnie mi to nie wychodziło, bo to nie jest mój styl gry. Jestem gościem, który przede wszystkim umie zdobywać punkty. Nie wiem czemu próbowano mnie zmieniać, bo byłem w opozycji do Łukasza Koszarka i dobrze się uzupełnialiśmy. On najpierw podaje, potem rzuca, a ja odwrotnie.

Zaskoczył pan decyzją o transferze do Arki Gdynia. Co o tym zadecydowało?

Też do mnie dotarły takie komentarze ludzi, którzy byli zaskoczeni, że zostałem w Polsce i poszedłem do Arki Gdyni. Powiem szczerze, że wpływ na taką decyzję mieli poniekąd moi byli już koledzy ze Stelmetu. Matczak, Zamojski, Hrycaniuk czy Koszarek przez cały sezon mówili mi o Gdyni w samych superlatywach. Powtarzali: "to najpiękniejsze miejsce do gry w Polsce", "super organizacja". Gdy okazało się, że klub przystąpi do EuroCupu, to miejsce stało się jeszcze bardziej atrakcyjne. Wtedy pomyślałem sobie - "fajnie byłoby zagrać w tym zespole". I stało się... Podczas pobytu na wakacjach w Los Angeles, zadzwonił do mnie trener Frasunkiewicz z konkretną propozycją.

Podobno ta rozmowa była decydująca...

Prawda. Bo wcześniej wiedziałem tylko o świetnym mieście, organizacji i EuroCupie. Nie miałem wiedzy o zespole i o tym, jak to ma wyglądać. Trener dokładnie mi to nakreślił. Wprost od niego usłyszałem: "chcę cię w zespole". Oglądam moją grę przez dwa lata i był świetnie przygotowany do rozmowy. Zaimponował mi. Mam przekonanie, że on w pełni mnie wykorzysta.

To prawda, że w Gdyni nie zarobi pan tyle, co w Stelmecie Enei BC?

Tak, ale będzie mnie stać na opłacanie rachunków i jedzenie (głośny śmiech). Uwierz mi, że finanse nie odegrały aż tak dużej roli. Chciałem trafić do ambitnego zespołu, który rozgrywa dwa mecze w tygodniu. EuroCup to ogromne wyzwanie. To są świetne rozgrywki, które stoją na wysokim poziomie.


Zobacz także inne teksty autora

Największy transfer tego lata w EBL to...?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×