Kapitalna pogoń HydroTrucku. "W pierwszej połowie wyglądało to kompromitująco, za drugą należy się szacunek"

WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: koszykarze i sztab szkoleniowy HydroTrucku Radom
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: koszykarze i sztab szkoleniowy HydroTrucku Radom

HydroTruck Radom praktycznie nie istniał w pierwszej połowie meczu z Polskim Cukrem Toruń. W drugiej powstał jednak jak feniks z popiołów. Końcówka starcia dostarczyła niesamowitych emocji i potrzebna była dogrywka. Ostatecznie goście wygrali 87:85.

Niedzielny mecz HydroTrucku Radom z Polskim Cukrem Toruń miał przedziwny przebieg. Skazywana na pożarcie drużyna gospodarzy bardzo niemrawo rozpoczęła spotkanie, przegrywając w pewnym momencie premierowej kwarty 2:19. Po początkowych dwudziestu minutach było 32:51 i nic nie zapowiadało poprawy w poczynaniach podopiecznych Roberta Witki. - Na pierwszą połowę wyszliśmy ze spuszczonymi głowami, z myślą, że nie ma z nami Kuby Parzeńskiego i będzie bardzo trudno, bez wiary w to, że można walczyć, nawet nie zwyciężyć, ale walczyć. Tego mi brakowało. Graliśmy bardzo słabo i w ataku, i w obronie, momentami to wyglądało bardzo kompromitująco w naszym wykonaniu - przyznał trener.

Po przerwie nastąpiła jednak metamorfoza w postawie miejscowych. Zaczęli ryzykować z dystansu i piłka wpadała do kosza. Stopniowo niwelowali straty, a duży udział w skutecznej pogoni mieli Artur Mielczarek i Marcin Piechowicz, którzy trafili po trzy "trójki". - Cieszę się i mogę pochwalić zawodników za to, jak zagrali w drugiej połowie. Zostawili serce na parkiecie i to, na czym skupialiśmy się w ostatnich dwóch tygodniach, było realizowane, czyli bardzo twarda obrona, bo pozwoliliśmy rzucić rywalowi w drugiej połowie tylko 27 punktów, to jest rewelacyjny wynik - zwrócił uwagę Witka.

W drugiej połowie HydroTruck dobrze radził sobie w strefie podkoszowej, mimo iż na początku spotkania miał olbrzymie problemy z Damianem Kuligiem czy Cheikhem Mbodjem. Z powodu spraw osobistych w szeregach radomskiego zespołu zabrakło Jakuba Parzeńskiego. - Wygraliśmy nawet zbiórkę w ataku, grając bardzo niską "piątką". Gracze pokazali charakter i serce do walki, szkoda, że tylko w drugiej połowie. I tak jestem zadowolony z tego, co pokazali, i należy im się szacunek za ten mecz - zaznaczył szkoleniowiec.

ZOBACZ WIDEO: HME Glasgow 2019. Ewa Swoboda nie była świadoma swojego wielkiego sukcesu. "Myślałam, że jestem 2. albo 3."

Zobacz także: Ważny wyjazdowy triumf TBV Startu. Czy faza play-off EBL w końcu zawita do Lublina?

- To było przedziwne spotkanie. W pierwszych 16-17 minutach prezentowaliśmy się bardzo słabo, przegrywaliśmy w pewnym momencie 25 punktami, a mimo to potrafiliśmy się podnieść i odrobić wszystkie straty. Poradziliśmy sobie bez naszego podkoszowego, który stanowi duża siłę - skomentował z kolei Obie Trotter, najlepszy, na równi z Mielczarkiem, punktujący gospodarzy (17 "oczek").

Ostatecznie o losach meczu w Hali MOSiR-u musiała przesądzić dogrywka. Miejscowi odrobili wszystkie straty w końcówce bardzo emocjonującej czwartej kwarty. Gdyby jednak trafili kilka prostych, wydawało się, lay-upów, być może w regulaminowym czasie ograliby Polski Cukier i sprawili mega sensację. - Jeśli wynik kończy się dwoma punktami różnicy, to każda taka sytuacja ma wpływ. To jest nasz mankament od początku sezonu, to nie jest przypadek - Witka odniósł się do spudłowanych rzutów.

Zobacz także: EBL: dogrywka w Koszalinie. AZS ograł Polpharmę w słabym spotkaniu

- Zwracałem na to wielokrotnie uwagę na treningach i takich akcji nie wykorzystujemy od początku sezonu. Nie potrafimy zdobyć punktów w sytuacjach dwóch na jednego, gdy jest szybka akcja. Brakuje nam atletyzmu, trochę "zimnej głowy", szkoda, bo było kilka takich sytuacji, wydawało się, że będą łatwe punkty, tymczasem my pudłowaliśmy i przeciwnik miał piłkę - dodał trener HydroTrucku.

Źródło artykułu: