Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część II: Łuszyński, Darnikowski, Łyko

Pamela Wrona
Pamela Wrona
Tomasz Łyko - historia jego oczami

- Byłem jak każdy osiemnastolatek. W wakacje, chciałem sobie dorobić. Poszedłem do pracy na produkcję metalowych zbiorników. Zdarzył się niefortunny wypadek. Jeden z nich był źle zabezpieczony, przewrócił się i uderzył we mnie. W jednej chwili wszystko się zmieniło - opowiada 30-letni Tomasz Łyko, dodając: - To był 2007 rok, gdy doznałem urazu rdzenia kręgowego.

Byłem bardzo młody. Myślałem, że jestem nieśmiertelny, że mogę wszystko. Chyba każdemu się tak wydaje. Grałem w piłkę nożną, byłem wysportowany, nie wyobrażałem sobie życia bez sportu. I nagle w jednej sekundzie życie wywraca się do góry nogami. 18-latek słyszy, że już nigdy nie będzie mógł biegać, a prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł chodzić. To był duży cios. Myślisz, że w tej jednej chwili kończy się życie, że już nic nie ma sensu. Wiem, że na wszystko potrzeba czasu, to proces. Tutaj nie ma twardzieli. Na początku, nie byłem nawet świadomy z czym wiąże się uszkodzenie rdzenia kręgowego, bo kto by o tym wcześniej myślał? To jest właśnie to - nigdy nie jesteś gotowy na takie coś.

W jednej chwili stałem się zależy od innych osób, nie mogłem samodzielnie wstać z łóżka. Musiałem wszystko ułożyć sobie w głowie. Najtrudniejsze były pierwsze dwa lata, okres rehabilitacji. Cel był taki, aby wstać z wózka. Lekarze mówili, że to złoty czas i wszystko się może zdarzyć. Podświadomie myślałem: "wstanę z tego wózka i wszystkim pokażę" i to mnie trzymało. Później okazało się, że było to na tyle poważne, że życie rehabilitowaniem się i tą myślą do niczego nie prowadziło. Nikt mi tego nie powiedział, nie skazał na porażkę, nie mówił, że się nie uda. Sam musiałem do tego dojść.

Nigdy nie wolno się z tym wszystkim zamykać. Pochodzę z małej miejscowości, ze wsi. Mieszkałem na pierwszym piętrze. Pamiętam jak dziś, gdy wyszedłem ze szpitala, a wszyscy na mnie czekali, chcieli zobaczyć jak wyglądam, byli ciekawi jak sobie radzę. Widziałem oczy dookoła, wszystkie skierowane na mnie, byłem w centrum zainteresowania - może odbierałem to w zły sposób, ale zamknąłem się, to mi nie pomagało. Wstydziłem się siebie, swojego ciała, tego jak się poruszam. Później zrozumiałem, że trzeba wychodzić do ludzi. Z perspektywy czasu wiem, że spotkały mnie same dobre rzeczy.

Musiałem zmienić podejście, wrócić do społeczeństwa. Zacząłem szukać zajęcia, a przez przypadek natknąłem się na drużynę koszykówki na wózkach we Wrocławiu. Usiadłem na sportowym wózku i poczułem wolność. Niepełnosprawność mi nie przeszkadzała, nawet jej nie czułem, nie widziałem. I to było piękne. Śmiało mogę powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, mimo, że kiedyś, gdy na lekcjach wychowania fizycznego była koszykówka, to uciekałem, nie miałem ochoty się przebierać. Może przez to, że nikt wcześniej mnie tą dyscypliną nie zaciekawił?

Koszykówka na wózkach bardzo mi się spodobała, od razu zapisałem się na treningi. Był to 2011 rok, czyli 4 lata od wypadku. Paradoksalnie, musiałem usiąść na wózku, aby ją pokochać, chociaż to jest trochę inna koszykówka. Wózek powoduje, że jest ciekawsza, jest inny kontakt, prędkość, ta niepełnosprawność i przełamywanie barier... Uważam, że każdy musi mieć odskocznie w życiu. W mojej sytuacji, sport to uwolnienie emocji, zapomnienie o problemach. Sport mi to właśnie daje. Pośrednim motywatorem było patrzenie na innych, na swoich kolegów, nieświadomie jeden motywuje drugiego.

Dużo czasu zajęło mi opanowanie sportowego wózka, wejścia na pewien poziom. Są pewne ograniczenia, nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić, ale musimy się zaadaptować do tego świata. Rzeczywiście, jak usiadłem na wózku to mogłem się wyładować, pokazać emocje, nie myślałem o problemach. Czułem, jakby tego nie było, jakby w momencie, gdy na nim usiadłem, tą niepełnosprawność zostawił w domu. W Polsce akurat tak nie ma, ale na przykład w Czechach, w lidze koszykówki na wózkach może grać jeden zawodnik pełnosprawny, który siada na wózek i gra z graczami z dysfunkcjami, jak równy z równym. Swoją drogą, urazów często nie widać nawet u tych, którzy są niepełnosprawni. Możemy mijać takich ludzi na ulicy, nie mając świadomości, że ktoś gra na wózku.

Gdy zaczynałem swoją przygodę z koszykówką, myślę, że jak każdy - miałem ambicje, aby kiedyś coś osiągnąć. Nawet jak byłem młody i sport był w moim życiu, chciałem walczyć o jak najwyższe cele. Z roku na rok coraz lepiej mi szło, zauważył mnie trener kadry. Moja sportowa historia jest trochę zagmatwana, bowiem w 2011 roku zacząłem grać w koszykówkę, a w 2015 roku, gdy byłem w kadrze, zainteresowałem się parakolarstwem, sportem indywidualnym o nieco innym charakterze. Miałem możliwość spróbować swoich sił na handbike'u w wyścigach. Miałem cały czas problemy z kręgosłupem, wówczas żaden lekarz nie chciał się tego podjąć. To przeszkadzało mi w koszykówce, dlatego też poszedłem w innym kierunku. Koszykówka poszła na bok, przez 3 lata uprawiałem parakolarstwo, ścigałem się w Polsce i trochę za granicą. Równolegle pogrywałem w koszykówkę, bo bardzo mi jej brakowało. Zacząłem ponownie szukać lekarza, który mi pomoże. W 2018 roku podjąłem się operacji kręgosłupa. Udało mi się wrócić do kadry. Od tego czasu trenuję regularnie.

Często jest jakieś "ale", zwłaszcza na początku. Słyszę: "bo sobie nie poradzę", "bo to za daleko", "to nie dla mnie". Po prostu, myślę, że w dużej mierze problem jest w głowie. Trzeba spróbować coś zmienić, bo kiedy jak nie teraz? Jest presja, szczególnie na portalach społecznościowych. Sport niepełnosprawnych  jest coraz bardziej rozpowszechniony, wiele osób idzie w tym kierunku. Wydaje mi się, że niepełnosprawnych przedstawia się jako herosów, bohaterów, nie ma takiej normalności - albo pokazuje się kogoś w świetle, że siedzi w domu, załamany, zamknięty w czterech ścianach, albo dokonuje "niemożliwego". Brakuje czegoś pośrodku.

Bardzo często, gdy gdzieś wychodzimy, idziemy do pubu, czy do klubu, nie jesteśmy postrzegani jak normalni ludzie, którzy przyszli spędzić fajnie wieczór. Co chwilę ktoś podchodzi, przybija piątkę i mówi: "fajnie, że tu jesteście, szacunek". Jest to traktowane jak coś niewiarygodnego. Z jednej strony nie jest to złe, ale dla nas jest to normalne. Jestem po drugiej stronie, więc niektóre reakcje mogę odbierać inaczej, mogą mnie irytować. Wiem, że powodem jest to, że jesteśmy mniejszością - niektórzy nie mają styczności z osobami niepełnosprawnymi, tak sobie to tłumaczę. Po wypadku, sam zacząłem obracać się w innym środowisku, zacząłem interesować się czymś innym, moje towarzystwo zupełnie się zmieniło. Dla mnie normalne jest to, że mój kolega pracuje, uprawia sport, ma hobby, rodzinę. Ale odwrotnie, ludzie patrzą już w inny sposób, niekiedy są zdziwieni. Może to kwestia tego, że w Polsce nie mówi się o tym, nie pokazuje się tego. Zresztą, mieliśmy niedawno mistrzostwa Europy i żadna telewizja nie chciała się w to zaangażować. To skąd ludzie mają wiedzieć jak niepełnosprawni funkcjonują w codziennym życiu? W tym wszystkim brakuje tej normalności. Jeżdżę 12 lat na wózku i zapomniałem, że mam jakiś problem, a ludzie jednak często przypominają, że jest coś nie tak. Mimo tego, nie można brać wszystkiego do siebie, trzeba podchodzić z dystansem, z uśmiechem na twarzy. Być może jakiś mężczyzna otworzy mi drzwi wchodząc do sklepu, ustąpi miejsca w kolejce i poczuje się lepiej. Jak to mówią: wilk syty i owca cała- mówi Tomasz Łyko, gracz z punktacją 1,0.

Sylwetki pozostałych reprezentantów w następnej części.

Zobacz także: Koszykarska reprezentacja na wózkach. Niewiele zabrakło, by spełnić marzenia

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×