Do katastrofy śmigłowca doszło w niedzielę rano czasu Los Angeles. Maszyna rozbiła się o wzgórza w pobliżu miasteczka Calabasas, około 65 kilometrów na północny zachód od centrum największego miasta Kalifornii. Wszyscy obecni na pokładzie, ośmioro pasażerów oraz pilot, zginęli na miejscu.
Ustalenie przyczyny wypadku może potrwać długie miesiące. Pierwsze doniesienia mówią o bardzo złej pogodzie, jaka tego ranka panowała w okolicach Los Angeles. Możliwa jest też usterka śmigłowca, choć specjaliści podkreślają, że w model Sikorsky S-76B awarie są rzadkością.
Kurt Deetz w 2015 roku zaczął pracę w firmie Island Express właśnie po to, by zostać pilotem Bryanta. Latał z koszykarzem wiele razy, m.in. zabierał go z centrum Los Angeles w noc, w którą gwiazdor Lakersów kończył karierę.
ZOBACZ WIDEO Michał Pol wspomina spotkania z Kobem Bryantem. "Szanował Polaków, uwielbiał AC Milan"
O śmigłowcu ma bardzo dobre zdanie. - Można na nim polegać. Te maszyny nie spadają z nieba ot tak. Są niemal "kuloodporne" - powiedział w rozmowie z CNN. Dodał, że maszyna jest tak złożona, iż piloci muszą mieć wylatane kilka tysięcy godzin w dwusilnikowych maszynach, żeby dobrze radzić sobie z Sikorskym. - Niewielu ludzi ma odpowiednie kwalifikacje - stwierdził.
"Śmigłowiec VIP-ów i prezesów". O Sikorskym S-76B więcej dowiesz się w serwisie WP Tech
Zła pogoda prawdopodobną przyczyną katastrofy. Trwa badanie miejsca wypadku