Niespełnione marzenie. "Żeby pojechać do Tokio postawiłam na szali kontrakt w klubie" [WYWIAD]

Facebook / Oficjalny profil AZS AJP Gorzów Wlkp. / Na zdjęciu: Agnieszka Szott
Facebook / Oficjalny profil AZS AJP Gorzów Wlkp. / Na zdjęciu: Agnieszka Szott

Dzięki koszykówce wygrała mnóstwo. Napisała kawał pięknej historii w polskim baskecie. Przyszedł jednak czas powiedzieć sobie pas! - To takie ostatnie goodbye - mówi Agnieszka Szott-Hejmej, która zakończyła swoją barwną karierę.

Zapraszamy na drugą część wywiadu z Agnieszką Szott-Hejmej, która po 25 latach kariery i 10 medalach mistrzostw Polski zdecydowała się zakończyć swoją bogatą karierę.

Pierwsza część, która opublikowana została w sobotę 15 maja, dostępna jest tutaj -> Organizm dał sygnał, że czas odpocząć. "Byłam patyczakiem. Wyobraźnia mi szalała".

Teraz opowiada m.in. o niespełnionym marzeniu, czyli igrzyskach olimpijskich oraz co dała jej w życiu koszykówka... A było tego sporo.

Krzysztof Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Na finiszu miałaś jeszcze szansę spełnić marzenie o zaliczeniu igrzysk olimpijskich będąc w kadrze 3x3...

Agnieszka Szott-Hejmej, była zawodniczka PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów Wielkopolski: Myślałam o tym. Dopóki była szansa, to była dodatkowa motywacja, ale niestety teraz już tych szans nie ma. Postawiłam na koszykówkę 3x3 przez co zresztą miałam pewien problem z Lublinem. Rozumiem jednak sytuację, bo chciał mnie od początku przygotowań.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kasia Dziurska wróciła z wakacji. Od razu do pracy

Problem? Możesz to rozwinąć?

Żeby pojechać do Tokio zrobiłyśmy naprawdę wszystko, ja praktycznie na szali postawiłam mój kontrakt z klubem, który podpisałam wcześniej. Na szczęście dzięki rozmowom z trenerem i prezesem, za co im dziękuję, zgodzili się oni, żebym mogła dołączyć do drużyny później.

Zrobiłyście wszystko, ale na finiszu niestety trochę zabrakło, żeby do Tokio polecieć.

Dokładnie tak było. Czego zabrakło żeby spełnić to marzenie? Umiejętności, może szczęścia? Zabrakło niewiele, bo na finiszu zabrakło nam trochę punktów i przeskoczyły nas Niemki. Na pewno każda z nas, wszystkie 12 zawodniczek powołanych, pomagały, żeby ten awans wywalczyć. Szkoda, był wielki zawód, jak okazało się, że biletów do Japonii nie będzie.

Spróbowałaś i nie możesz chyba mieć sobie nic do zarzucenia.

Tak było. Gdybym nie poszła w te 3x3, gdybym nie powalczyła, to bym pewnie miała żal do siebie, że nie zrobiłam wszystkiego, aby to marzenie spróbować spełnić. Bardzo ubolewam, że nie udało się pojechać. Tym bardziej, jak mój mąż, który był na igrzyskach olimpijskich trzy raz, opowiadał mi jak to wszystko tam wygląda. O tej atmosferze, życiu w wiosce. Szkoda, że na koniec się nie udało.

Jak w ogóle reagujesz na koszykówkę 3x3 i jak ją oceniasz?

To piękna dyscyplina i mam nadzieję, że się będzie dobrze rozwijać w naszym kraju. U chłopaków już to wygląda nieźle, bo przecież mamy brązowych medalistów mistrzostw świata, co jest wielkim sukcesem. Teraz mogą pojechać na igrzyska olimpijskie i trzymam za nich mocno kciuki!

Myślisz, że jej popularność będzie rosła?

W Polsce ta dyscyplina nie jest jeszcze tak popularna, a szkoda, bo to bardzo fajna forma spędzenia aktywnie czasu. To ogromny wysiłek fizyczny, bo czasami po 10 minutach gry masz nogi jak z waty. Daje jednak dużo radości. Każdemu polecam. Nie potrzeba dużo osób, dużo miejsca, a gra jest naprawdę super.

Nie kusiło, żeby chociaż w tym pozostać w roli czynnego sportowca?

Ja już karierę zakończyłam. Co prawda Karolina (Szlachta, trener kadry - przyp. red.) mnie namawiała, ale uważam, że to już starczy. Teraz już lepiej skoncentrować się na funkcji drugiego trenera, rboić swoje i zająć się dziećmi.

Gdybyś miała wybrać jeden, najlepszy czy najważniejszy moment w karierze, to co by to było? Co było tym największym przeżyciem?

Pierwszy medal, jaki wywalczyłam ze Ślęzą Wrocław. Byłam wtedy bardzo młodą zawodniczką i to był mój pierwszy medal, w wywalczeniu którego brałam czynny udział. Pierwszy medal smakuje najlepiej...

Tych medali trochę się uzbierało przez te 25 lat kariery.

Zgadza się. Pierwszy medal w Gorzowie też pamiętam do dziś. Tak samo dla Bydgoszczy. Miałam już wtedy córeczkę i w trzecim sezonie po ciąży sięgnęłyśmy po brąz. Tam była fenomenalna atmosfera.

Potem były mistrzostwa z Wisłą Kraków...

Pierwsze złoto z Wisłą było super przeżyciem, ale również trzeci tytuł był wyjątkowy, gdzie grałyśmy praktycznie szóstką zawodniczek. Kontuzje wtedy mocno nas podziurawiły, ale mimo wszystko dałyśmy radę. Pamiętam, że wtedy mówiono nam, żebyśmy tylko dobrze reprezentowały klub, a my finały wygrałyśmy 3:0.

Pamiętam, że były duże problemy z frekwencją na treningach.

Doszło do takich sytuacji, że Cristina Ouvina zapraszała znajomych z Erasmusa, którzy mieli cokolwiek wspólnego z koszykówką, żeby przychodzili i pomagali nam w treningach. Czasem przychodziły takie osoby, które nie za bardzo potrafiły grać, ale wszyscy wtedy próbowali nam pomóc, jak tylko się dało.

Co przez te lata dała ci koszykówka?

Wszystko! Zawdzięczam jej bardzo dużo, aspekty psychologiczne i fizyczne. Dała mi poczucie pewności, budowania charakteru, osobowości. Zaczynając byłam wysoka i pokraczna. Koszykówka pozwoliła mi znaleźć miejsce dla siebie. Miejsce, w którym czułam się potrzebna, a mój wzrost nie był wadą tylko zaletą. Czułam się w tym miejscu fenomenalnie, mogłam być sobą.

Hala taką małą świątynią, a koszykówka lekiem na wszystko?

Coś w tym stylu. Mogłam się wyżyć, gdy miałam złe dni. Koszykówka pozwalała pokonywać problemy i teraz, jak jakieś się pojawiają to wiem, że sobie z nimi poradzę, że dam sobie radę.

Dała mi też bardzo dużo przyjaciół, mogłam zwiedzić wiele miejsc, gdzie tak naprawdę nie wiem, czy miałabym czas i możliwości, żeby pojechać prywatnie. Zwiedziłam to może złe słowo, bo wiadomo na wyjazdach to hotel - hala - hotel - hala, ale byłam prawie w każdym miejscu Europy.

Zawodowy sport często układa życie i plany na nie. U ciebie też tak było?

Nauczyła mnie dyscypliny, bo na co dzień jestem bałaganiarą. Staram się nad tym pracować i to już naprawdę wygląda teraz lepiej. Nauczyła mnie punktualności, bo może raz spóźniłam się na trening z przyczyn niezależnych ode mnie.

Co ciekawe teraz ścigam za to swoją córkę, żeby nie bałaganiła, ale potem przypominam sobie, że ja kiedyś byłam dokładnie taka sama. Ja po prostu lubię mieć "artystyczny nieład".

Córka to jedno, ale mąż też pojawił się przez sport...

Faktycznie można powiedzieć, że koszykówka dała mi też rodzinę, bo męża poznałam na jednym z obozów sportowych kadry, więc poniekąd dokładnie tak mogę powiedzieć.

No to faktycznie koszykówka dała tobie bardzo dużo. A coś zabrała?

Utraciłam na pewno trochę zdrowia, bo tych urazów kolan trochę było. Myślę jednak, że każda kolejna kontuzja była próbą siły charakteru. To wszystko ukształtowało mnie jako silną osobę.

Jakie plany Agnieszka Szott-Hejmej ma na teraz, gdy już na koszykarski parkiet nie wybiegnie?

Jestem w sztabie kadry 3x3 i to początek. Mam w planach zrobienie papierów trenerskich, chcę trenować dzieci i przekazywać im dokładnie to samo, co ja otrzymałam od doświadczonych koszykarek, gdy zaczynałam. Założyłam fundację, także planów jest dużo.

Życie nauczyło mnie jednak, że planowanie nie zawsze wychodzi, bo czasami to życie te plany zmienia. Staram się jednak dopasować do sytuacji i stawiać czoła kolejnym wyzwaniom.

Zobacz także:
Filip Dylewicz zaprasza Łukasza Koszarka do "wspólnego tańca": Zróbmy to!

Komentarze (0)