Od początku wiadomo było, że reprezentacja Polski w meczu z Belgią nie będzie uchodzić za faworyta. Jednak aż takiej różnicy klas, jaką można było zaobserwować w środowym meczu, mało kto się spodziewał.
- Byliśmy bardzo zagubieni, szczególnie w drugiej połowie. Jeżeli natomiast chodzi o pierwszą część, to przetrwaliśmy - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty były 14-krotny reprezentant Polski, Paweł Golański.
- Przetrwaliśmy ten bardzo ciężki moment, te pierwsze 15 minut, nie straciliśmy bramki i wydawało się, że jest jakiś plusik, że zaczniemy konstruować akcje i grać lepiej do przodu. Później dodatkowo zdobyliśmy bramkę i ten scenariusz zaczął układać się bardzo dobrze. Jednak tak naprawdę to były tylko fragmenty i to rzadkie w pierwszej połowie, kiedy utrzymywaliśmy się przy piłce. Mieliśmy bowiem ogromne problemy z wyprowadzeniem i konstruowaniem składnych akcji - ocenia Golański.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Sousa nie przejmuje się krytyką. Tak się bawi w Brazylii
I o ile do przerwy, choć gra na to nie wskazywała, to wynik mógł dawać nadzieje na korzystny rezultat (1:1), o tyle w drugiej połowie nasi rywale dosłownie robili, co chcieli. Pięć bramek straconych na przestrzeni 45 minut mówi samo za siebie.
- Schodząc do szatni z niezłym wynikiem, mogło nam się wydawać, że jesteśmy w stanie się przeciwstawić Belgom. Jednak to, co się wydarzyło w drugiej połowie, trudno opisać. Nie było drużyny. Było tak naprawdę 11 zawodników, którzy biegali i nie dawali absolutnie żadnych oznak, że jest to mecz o punkty, że jest to mecz reprezentacji. Byliśmy strasznie stłamszeni przez rywali i po prostu to zaakceptowaliśmy - komentuje postawę biało-czerwonych były piłkarz takich klubów jak Steaua Bukareszt czy Korona Kielce.
- W takich meczach, gdy się cierpi, niezwykle istotne jest to, by drużyna to był kolektyw, gdy widać, że rywale są zdecydowanie lepsi trzeba twardo stanąć w obronie, walczyć, starać się, a dzisiaj miałem wrażenie, że niektórzy piłkarze patrzyli tylko na swoich kolegów co oni robią. Byliśmy strasznie pogubieni i sobie z tym nie radziliśmy - dodaje nasz rozmówca.
Jak na ironię, mimo katastrofalnego wyniku jedynym piłkarzem, przy którego nazwisku można postawić po meczu mały plusik, był Bartłomiej Drągowski.
- Nie wiem, czy po takim meczu, gdy tracimy 6 bramek, można wyróżnić bramkarza. Natomiast na pewno trzeba podkreślić, że uchronił nas on w wielu sytuacjach przed kolejnymi straconymi bramkami.
- Belgowie obnażyli nasze słabe strony i to było bardzo widoczne. W momencie, kiedy widzieli, że mogą wbiegać w wolne przestrzenie i kierować tam piłki, to robili. Gdy zauważyli, że nie są podwajani w bocznych sektorach boiska, to grali 1 na 1. To jest świetny zespół, który reaguje na wydarzenia na boisku, a my w drugiej połowie byliśmy zespołem strasznie zagubionym. Nie mieliśmy liderów, ludzi, którzy by to skrzyknęli i gdzieś poukładali. Takie mecze jednak się zdarzają. To też nie może być tak, że dziś wszyscy będziemy tylko krytykować, płakać i dywagować, że nie ma po co jechać na mistrzostwa świata. To jest jednak ogromny materiał do tego, aby wyciągnąć wnioski, jakich błędów już nie popełniać - kończy Golański.
Szansa na rehabilitację już za 3 dni. W sobotę podopieczni Czesława Michniewicza podejmą w Rotterdamie reprezentację Holandii. Początek meczu o godzinie 20:45.
Czytaj także:
- Barcelona wytypowała alternatywę dla Lewandowskiego
- Śląsk Wrocław ściąga posiłki z Głogowa. Transfer środkowego pomocnika