Maciej Kmita: nowy projekt rządu PiS. Morawiecki jak Orban? (OPINIA)

PAP / Radek Pietruszka / Viktor Orban i Mateusz Morawiecki w 2020 roku
PAP / Radek Pietruszka / Viktor Orban i Mateusz Morawiecki w 2020 roku

Premier zapatrzył się w Viktora Orbana i próbuje dorównać mu w pompowaniu piłki publicznymi pieniędzmi. Do 2 mld euro wydanych przez Węgra jeszcze daleko, ale Mateusz Morawiecki w dwa tygodnie "wydał" 160 mln zł. A przynajmniej obiecał wydać...

26 kwietnia Mateusz Morawiecki obiecał wesprzeć budowę nowego stadionu I-ligowego Ruchu Chorzów 120 milionami zł z budżetu centralnego (więcej TUTAJ). Środki na dom dla bezdomnego (więcej TUTAJ) 14-krotnego mistrza Polski jeszcze się nie znalazły, tymczasem już 16 dni później premier postanowił ogrzać się w sukcesie Rakowa Częstochowa.

Szef rządu obiecał świeżo upieczonemu mistrzowi Polski dorzucenie 40 mln zł do rozbudowy obiektu. Dopiero co zmodernizowanego w 58 proc. z pieniędzy Ministerstwa Sportu. To oznacza, że w latach 2020-2024 na rozbudowę stadionu Rakowa z budżetu centralnego przekazanych zostanie 50 mln zł, co stanowi od 57 do 63 proc. szacowanych kosztów całego przedsięwzięcia.

A mówimy o klubie prywatnym, należącym w całości do Michała Świerczewskiego, którego firma x-kom w 2022 roku wypracowała blisko 85 mln zł zysku netto, a na koniec ubiegłego roku miała 235 mln zł wolnych środków. Tego samego x-kom, który złożył najkorzystniejszą ofertę w przetargu na dostarczenie laptopów dla IV-klasistów.

ZOBACZ WIDEO: Sensacyjna oferta dla Polaka? "Ktoś go proponuje"

Nie o sam Raków jednak chodzi. To klub, który zapracował na swój wielki sukces bez wsparcia z zewnątrz, a teraz w przededniu wyborów tylko dostaje rykoszetem. Owszem, cała PKO Ekstraklasa stoi stadionami zbudowanymi z publicznych pieniędzy, ale do tej pory środki te nie pochodziły (w ogóle albo w takich proporcjach) z budżetu centralnego.

Tymczasem - zdaje się - jakby w roku wyborczym rząd ruszył z nowym programem socjalnym: "Stadion+", jak trafnie nazwał to Jakub Olkiewicz z portalu goal.pl. Co za przypadek, że Morawiecki bryluje akurat w Chorzowie i Częstochowie, gdzie rządzą prezydenci odpowiednio z Platformy Obywatelskiej i Nowej Lewicy...

Zresztą, Morawiecki ma gest nie od wczoraj. Przecież nie opadł jeszcze kurz po ujawnionej przez WP SportoweFakty "aferze premiowej". Przed wylotem reprezentacji Polski na mundial premier obiecał piłkarzom i sztabowi co najmniej 30 mln zł premii od państwa za wyjście z grupy. Więcej TUTAJ.

To, licząc ze stadionami Ruchu i Rakowa, już blisko 200 mln zł obiecanych dla prywatnych klubów i zawodowych piłkarzy w pół roku. Tyle że reprezentanci za awans do 1/8 finału mundialu pieniędzy nie zobaczyli, za to na ich wizerunkach pojawiły się potężne rysy.

Pompowanie polskiej piłki publiczną kasą trwa od lat. Sponsorem tytularnym Ekstraklasy jest PKO BP S.A., a na ligową piłkę łoży też Totalizator Sportowy. Orlen dopiero co podpisał z PZPN rekordowy kontrakt. Koncern naftowy wspiera też kluby, podobnie jak PGE. KGHM natomiast jest właścicielem Zagłębia.

Rząd dotuje również budowę centrów treningowych i nagradza finansowo akademie, co akurat ma większy sens niż dorzucanie się do stadionów, bo z boisk i pozostałej infrastruktury korzystają też dzieci i młodzież. To można bronić misją społeczną, ale budowa stadionów prywatnym przedsiębiorstwom?

Niemniej jednak profesjonalna polska piłka bez życiodajnych kroplówek z publicznych pieniędzy i spółek skarbu państwa leżałaby pod respiratorem. Oczywistością jest to, że można znaleźć o wiele lepsze przeznaczenie publicznych pieniędzy, ale czy makiaweliczny efekt byłby taki sam?

Stosunek do napaści Rosji na Ukrainę podzielił polski rząd z węgierskim, ale pod względem łożenia publicznych pieniędzy na futbol Polska podąża ścieżką wytyczoną przez Viktora Orbana. Nie ma w Unii Europejskiej drugiego rządu, który wydawałby tyle na piłkę nożną, ale Polska - sądząc po ostatnich obietnicach Morawieckiego - stara się dotrzymać kroku.

Przewodniczący Fideszu marzy o odbudowie piłkarskiej potęgi Węgier i odkąd w 2010 roku wrócił do władzy, wydał na to już ponad dwa miliardy euro. Na budowę stadionów, akademii, wsparcie rozgrywek i klubów, które mogą liczyć na specjalne ulgi podatkowe. Działa także za granicami kraju - wszędzie tam, gdzie jest liczna mniejszość węgierska.

Jak wyliczył Reuters, 1 na 400 dolarów z krajowego budżetu jest przeznaczany na rozwój piłki nożnej. Na futbol łożą też m.in. MOL - węgierski odpowiednik Orlenu - i OTP Bank, na czele którego stoi Sandor Csanyi, przyjaciel Orbana i... od niedawna prezes węgierskiego związku piłki nożnej. Więcej o nim TUTAJ.

Opozycja nazywa te inwestycje "pomnikiem korupcji i megalomanii", ale jego to nie dotyka. Jak wszyscy świadomi władcy autorytarni wie, że sport uwiarygodnia jego rządy.

- Ostatecznym celem Orbana jest pozostanie przy władzy. To jego główna motywacja. Wspierając kościoły, piłkę nożną czy cokolwiek innego, uważa, że pozwoli mu to utrzymać swoją pozycję - mówił niedawno Dan Nolan z "Guardiana", który w 2019 roku napisał reportaż o piłkarskim imperium Orbana.

Brzmi znajomo, prawda? Polak, Węgier - dwa bratanki. I do szabli, i do bramki. Kłopot w tym, że to może być kompromitujący samobój.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty