"Pożar" szalał przy Bitwy Warszawskiej (siedziba PZPN - przyp. red.) od niedzielnego poranka. "Ogień" podłożył tweet dobrze zorientowanego dziennikarza z Arabii Saudyjskiej, który lotem błyskawicy obiegł Polskę i Portugalię. Więcej TUTAJ.
Według naszych informacji, kandydatura Fernando Santosa na trenera Al-Shabab mogła być elementem kampanii przed zaplanowanymi na niedzielę wyborami nowych władz klubu. Więcej TUTAJ.
Nieuchwytny
Santos (na razie) pozostanie na stanowisku, ale - co daje do myślenia - po tej sensacyjnej publikacji zapadł się pod ziemię. Nie wyłączył telefonu, ale nikt nie mógł się z nim skontaktować, by skonfrontować z nim tę informację.
Włącznie z Grzegorzem Mielcarskim, który jest jego najbardziej zaufanym współpracownikiem. A na pewno ma taki status wśród Polaków. Nie udało się to też team managerowi reprezentacji Polski Jakubowi Kwiatkowskiemu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak tego nie strzelił?! Koszmarny kiks przed pustą bramką
Nikt z PZPN przez kilka godzin nie potrafił dobić się do najważniejszego pracownika związku, choć krótka rozmowa pomogłaby zdławić kryzys w zarodku. Co znamienne, Portugalczyk stał się dostępny dopiero w momencie, gdy... wybrano nowego prezesa Al-Shabab.
Niezorientowany
Kontakt z nim nawiązał wieczorem Łukasz Wachowski, sekretarz generalny federacji. Wtedy Cezary Kulesza zapewnił, że Santos pozostaje selekcjonerem, ale oświadczenie prezesa PZPN (a raczej: przygotowane dla niego) wcale nie zamyka sprawy. Wiarygodność Kuleszy w trakcie sytuacji kryzysowych jest bowiem bardzo niska.
Przypomina wtedy por. Franka Drebina, który w jednej z kultowych scen "Nagiej broni" prosi gapiów o rozejście się, podczas gdy za jego plecami eksplodował magazyn fajerwerków. Albo dwie z trzech "Mądrych małp". Nic nie słyszał, nic nie widział.
Oficjalnie nie znał przeszłości "Gruchy" (więcej TUTAJ), nie słyszał o premiach od Mateusza Morawieckiego, nie wiedział też, że Mirosław Stasiak poleci do Mołdawii. W konflikt Grzegorza Krychowiaka z Jackiem Jaroszewskim z kolei był wtajemniczony, ale nie widział powodu, by interweniować.
Na koniec dnia z Bitwy Warszawskiej popłynął przekaz, że wszystko jest pod kontrolą, ale przeczą temu poprzedzające komunikat paniczne kroki. Gdyby Kulesza naprawdę był pewny lojalności Santosa, światła dziennego nie ujrzałoby wcześniejsze oświadczenie. Niedziela w pełni obnażyła problemy na linii selekcjoner-PZPN. Puzzle wskoczyły na swoje miejsca.
Niesterowalny
Prezes PZPN nie ma żadnego wpływu na selekcjonera, czyli swojego pracownika. Podczas prezentacji trenera Kulesza i Santos zapewniali, że Portugalczyk, w przeciwieństwie do Sousy, zamieszka w Warszawie. Że będzie aktywny w codziennej pracy PZPN. Że będzie kimś w rodzaju koordynatora ds. szkolenia. Że w sztabie będzie miał dwóch młodych polskich trenerów.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany Kuleszy. 69-latek, owszem, ma do dyspozycji mieszkanie w Warszawie, ale niemal każdą chwilę między zgrupowaniami spędza w Portugalii. Odkąd podpisał kontrakt z PZPN, przebywał poza Polską przez 10 tygodni. Czyli 40 proc. czasu. I oficjalnie były to wyjazdy urlopowe.
Nie zgodził się, mimo wcześniejszych ustaleń, na Radosława Michalskiego w roli łącznika między reprezentacją a federacją. A jedynym Polakiem, którego dopuścił do grona najbliższych współpracowników, jest wspomniany Mielcarski - jego podopieczny z czasów FC Porto i AEK-u Ateny.
Nieoficjalnie można usłyszeć, ze Kulesza jest rozczarowany źle układającą się współpracą (by nie powiedzieć: jej brakiem) z Santosem. Przeciwni Portugalczykowi są też wysocy rangą działacze PZPN i szeroko rozumiane otoczenie federacji.
Być może, gdyby ewentualna rejterada Portugalczyka nie była kolejną z rys na pokiereszowanym wizerunku PZPN, Kulesza osobiście odtransportowałby Santosa do Rijadu. Dzięki temu, w formie odszkodowania za zerwanie kontraktu, mógłby odzyskać zainwestowane w Portugalczyka pieniądze. A te są rekordowe, bo Santos jest najlepiej opłacanym selekcjonerem w historii reprezentacji Polski.
Niezadowolony
Mistrz Europy z 2016 roku miał być przeciwieństwem źle kojarzonego w Polsce Sousy, ale po pół roku bardziej go przypomina, niż się z nim różni. W końcu, według "Przeglądu Sportowego Onet", oferta z Arabii Saudyjskiej autentycznie go zainteresowała.
Tajemnicą poliszynela jest to, że Santos jest rozczarowany tym, co zastał w Polsce i szybko zniechęcił się do pracy w naszym kraju. Zarówno jeśli chodzi o drużynę, jak i atmosferę wokół niej.
Afera premiowa wyrządziła szkody, których nie da się naprawić w tym pokoleniu reprezentantów Polski. Jej smród będzie długo krążył po szatni drużyny narodowej. Sam materiał, w którym ma rzeźbić Santos, też okazał się nie tak plastyczny, jak mu się wydawało z perspektywy Portugalii.
Mimowolnie stał się twarzą sportowej kompromitacji. Zaskoczyło go też to, jak w mediach przedstawiono jego rutynowe robocze spotkanie z Kuleszą po zakończeniu czerwcowego zgrupowania. Z racji tego, że odbyło się tuż przed blamażu z Mołdawią (2:3), narracja z PZPN była taka, że wielki boss wezwał pracownika na dywanik.
Dlatego propozycja, nawet wstępna, z Arabii Saudyjskiej, która gwarantowałaby mu bardzo godną emeryturę, mogła trafić na podatny grunt. Z drugiej strony, Kulesza powinien zastanowić się nad tym, dlaczego kolejny przyzwyczajony do wysokich standardów pracy trener nosi się z zamiarem zakończenia współpracy z nim i to w trybie nagłym...
Bez przyszłości
Związek Santosa z PZPN przypomina teraz z pozoru udane małżeństwo z rozsądku, które okazało się nietrafionym mezaliansem. Proza życia pokazała, że zaangażowani niespecjalnie za sobą przepadają i nie mają sobie nic do zaoferowania. Kulesza jest rozczarowany selekcjonerem, a selekcjoner - Kuleszą i tym, co ten reprezentuje.
A to nie koniec, bo w pewnym stopniu rozczarowani Santosem są też piłkarze. Można usłyszeć, że po trenerze z takim CV spodziewali się więcej. Tymczasem trudnością, zwłaszcza w czasie meczów, jest nawet komunikacja. Santos najlepiej czuje się, gdy mówi po portugalsku, a nie jest to język, którym władają reprezentanci.
Szkoleniowiec szybko stracił też poparcie kibiców. Po ostatnim zgrupowaniu WP SportoweFakty zamówiły badanie opinii, którego wyniki Portugalczykowi nie mogły się spodobać. Na pytanie "Jak oceniasz dotychczasową pracę Santosa na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski?", tylko 21 proc. respondentów przyznało, że pozytywnie. A za tym, by pozostał na stanowisku, opowiedziało się raptem 36 proc. ankietowanych.
Santos i reprezentacja Polski to już związek bez przyszłości, a takie - dla dobra wszystkich zaangażowanych stron - powinny się zakończyć prędzej niż później. Zresztą, Portugalczyk już rozgląda się za czymś innym. Gdyby był usatysfakcjonowano w aktualnym układzie, w ogóle nie zainteresowałby się flirtem z Saudyjczykami.
Tylko, czy Kulesza odważy się to przerwać? Powinien, bo ze sportowego punktu widzenia gorzej już nie będzie. W debiucie Santosa z Czechami (1:3) Polska straciła gola najszybciej w historii, bo już w 27. sekundzie. Więcej TUTAJ. Nigdy też nie przegraliśmy z tak nisko notowanym w rankingu FIFA rywalem jak Mołdawia.
Po trzech meczach eliminacji Euro 2024 zajmujemy dopiero czwarte miejsce w grupie, a do pozycji dającej awans do turnieju, tracimy trzy punkty. I to w grupie, do której trafiliśmy z pierwszego koszyka - jako teoretycznie najmocniejszy zespół.
A jedno zwycięstwo i dwie porażki w trzech pierwszych meczach eliminacji Euro 2024 to najgorszy start Polski w kwalifikacjach do mistrzostw świata bądź Europy od... 35 lat i falstartu w walce o awans do MŚ 1990 (1-0-2).
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty