Szczęsny przeżył własny pogrzeb. "Piekiełko chciało go pochłonąć" [OPINIA]

Getty Images / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny
Getty Images / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny

Amazon kręci film o Wojciechu Szczęsnym, ale to życie znów napisało najlepszy scenariusz. Szczęśliwego zakończenia nie psują nawet bohaterowie z polskiego piekiełka. Dwóch Polaków w Barcelonie - przez dekady mogliśmy o tym tylko pomarzyć!

Wojciech Szczęsny miesiąc po zakończeniu kariery wznowił ją, by wjechać do Barcelony na białym koniu i zastąpić kontuzjowanego Marca-Andre ter Stegena. Jak jeden z bohaterów kultowego filmu "The Replacements" z Keanu Reevesem i Genem Hackmanem. Przecież 34-latek karierę zakończył ledwie miesiąc temu i nie zdążył nacieszyć się jeszcze życiem emeryta.

Nic nie wskazywało na to, że wróci między słupki. A na pewno, że zrobi to tak szybko. On sam w to nie wierzył. Jeszcze tydzień temu, gdy temat jego gry w Barcelonie był tylko pragnieniem polskich kibiców i dziennikarzy, uciął go na Instagramie, pisząc "Nikt wam marzyć nie zabroni".

Są jednak w futbolu oferty, których się nie odrzuca. Gdyby oparł się propozycji Barcelony, mógłby pluć sobie w brodę do końca życia. Cała plejada legend futbolu po zakończeniu wspaniałych karier na pytanie o to, czego żałuje, bez namysłu odpowiada, że braku w CV klubów pokroju Barcy czy Realu Madryt.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za strzał! Gol "stadiony świata" w Argentynie

Szczęsny grał w Arsenalu, Romie i Juventusie, czyli absolutnych gigantach, ale Barcelona to zupełnie inna bajka. Robert Lewandowski miał prawo sądzić, że po ośmiu latach w Bayernie wie, co to znaczy globalna marka, ale po przeprowadzce do Katalonii mocno się zdziwił. Szczęsny też już zdążył przekonać się, czym jest Barcelona, gdy został przyłapany na zakupach z rodziną. A to dopiero początek...

Zakończył karierę, ponieważ padł ofiarą specyficznego rynku pracy. Po nieeleganckim potraktowaniu przez Juventus - choć miał za sobą prawdopodobnie najlepszy sezon w karierze - nie mógł znaleźć nowego zespołu. Wszystkie kluby z najwyższej półki bramki miały obsadzone, a poziom niżej schodzić nie chciał i nie musiał.

Ale angaż w Barcelonie jest wyzwaniem na miarę jego ambicji. Tu zgadza się wszystko. Jest sportowe zadanie, jakim jest zastąpienie ter Stegena. Jest zaprogramowany na sukces trener. Jest gigantyczny klub z wielkimi aspiracjami.

W pakiet wchodzą też wspaniałe miejsce do życia i gra z przyjacielem w jednym zespole. Ponadto, chciał wybrać się z synem na najbliższe El Clasico, a los dał mu szansę, by wziął w nim udział nie jako kibic, lecz jako zawodnik. Perspektywa otwarcia odnowionego Camp Nou też jest dla niego niezwykle kusząca.

Szczęsny w Barcelonie to "polski transfer Schroedingera". Zarazem typowo polski i zupełnie niepolski. Z jednej strony, mamy do czynienia z patologią toczącą polskie społeczeństwo: emeryt dorobi na fuszce jako stróż bramy w miejscu pracy kolegi. Z drugiej, będziemy mieli dwóch rodaków w Barcelonie. Przecież mieliśmy nie dożyć takich czasów.

Barcelona to klub, który przez dziesięciolecia był nieosiągalny dla polskich piłkarzy. Co też jest paradoksem, bo reszta Hiszpanii na mieszkańców Katalonii mówi pogardliwie "Polacos". Więcej o tym TUTAJ i TUTAJ. Przez dekady marzyliśmy choćby o jednym Polaku w Barcelonie, a teraz będziemy mieli dwóch.

I to z jakim statusem. Lewandowski został ściągnięty jako gwiazda mająca zapełnić w sercach kibiców pustkę po Leo Messim i tchnąć w nich nadzieję na lepsze jutro. A Szczęsny wystąpi w roli strażaka, który rzucił wszystko, by ratować Dumę Katalonii.

Szczęsny, kończąc karierę i szybko ją wznawiając, przeżył swój własny pogrzeb. Czego się dowiedział? Że ze świata futbolu odszedł zbyt szybko. Los dał mu szansę na powrót, ale to już nie wszystkim się spodobało. Polskie piekiełko chciało go pochłonąć.

Oto Jan Tomaszewski zarzucił młodszemu koledze, że ten zrobił z "gęby cholewę". Jak on śmiał wznowić karierę, choć ją zakończył? - pyta ukochany klaun Polaków. I zarzuca to Szczęsnemu człowiek, którego współczesna aktywność ogranicza się do paplania na każdy temat, co ślina na język przyniesie.

Tomaszewski powszechnie znany jest z tego, że sam zmienia zdanie częściej niż rękawice bramkarskie. Krytyk PZPN, który został jednym z działaczy PZPN. Polityk, który przeszedł drogę z PiS do PO i z powrotem. Nie mówiąc już w ogóle o wstąpieniu do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego i popierającego wprowadzenie stanu wojennego w Polsce.

W podobnym duchu, choć z większą ogładą, wypowiedział się Jerzy Dudek. Nazwał decyzję Szczęsnego "zaskakującą i niepoważną". Niepoważne i desperackie to było wznawianie kariery po dwóch latach, by rozegrać 60. mecz w reprezentacji Polski. Pożegnalny, ale też będący przepustką do Klubu Wybitnego Reprezentanta - wówczas progiem było rozegranie 60 spotkań w reprezentacji, dopiero pół roku później podniesiono go do 80 występów w kadrze.

To niezrozumiałe, że "ale" do tego transferu mają właśnie oni. Tomaszewski to przedstawiciel pokolenia, któremu drzwi do takich klubów jak Barcelona zamykały władze PRL i okrutne przepisy o wyjeździe w określonym wieku, a nie w jego kwiecie. Dudek natomiast sam poznał smak gry w Realu, więc powinien wiedzieć, że Szczęsny po prostu nie mógł jej odrzucić.

Na całe szczęście, Szczęsny nie uniósł się honorem. Nie stał się zakładnikiem własnych słów. Od półtora miesiąca żył "życiem po życiu", ale nie może dziwić to, że zdecydował się wrócić. Po siedmiu latach w Turynie mógł być zmęczony rutyną i pragnąć emerytury. Angaż w Barcelonie zapewnia dreszczyk, którego być może już mu brakowało.

A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Misja ratunkowa może się zamienić w dłuższą przygodę z Barceloną. Szczęsny poradził sobie z Alissonem w Romie i Buffonem w Juventusie, więc czemu nie miałby z ter Stegenem?

Nie jest to największy powrót zza światów w historii sportu, bo Michaela Jordana trudno będzie komukolwiek przebić, ale Polak też wraca w błysku fleszy, z jakimi dotąd w karierze się nie spotkał. Na szczęście, trafia do Barcelony w idealnym momencie. Jako sportowiec spełniony i dojrzały mężczyzna, którego te światła nie oślepią. Który nic już nie musi, a który może wszystko.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty