Niebiescy liżą rany

Na koniec 2009 roku Ruch przegrał na własnym stadionie z Wisłą Kraków 1:3. Była to wtedy pierwsza od ponad roku przegrana chorzowian na Cichej. Grę u siebie w 2010 roku podopieczni Waldemara Fornalika również zaczęli od straty kompletu punktów.

Nie tak piłkarze Ruchu wyobrażali sobie inaugurację wiosny na własnym obiekcie. W przebiegającym momentami w anormalnych warunkach pojedynku chorzowianie przegrali z Zagłębiem Lubin 0:2 i nie wykorzystali szansy zbliżenia się do Wisły Kraków na dystans dwóch punktów. - Szkoda tej porażki. Zagłębie przeprowadziło dwie kontry, które zadecydowały o naszej stracie punktów - narzekał wprowadzony w drugiej połowie za poważnie kontuzjowanego Andrzeja Niedzielana Arkadiusz Piech. - Gole padały po naszych błędach. Po wrzutkach piłkę trzeba od razu wybić, a nie pozwalać jej odbijać się od murawy - słusznie zauważył nowy zawodnik Niebieskich. - Na pewno lepiej się nam grało tydzień temu na sztucznej nawierzchni w Gdyni. Samo bieganie jest w takich warunkach ciężkie, organizm źle reaguje. A gdzie dopiero grać w piłkę - starał się tłumaczyć słabszą postawę swoją i kolegów stoper czwartej drużyny ekstraklasy Maciej Sadlok.

Piłkarze Ruchu w pierwszej odsłonie prezentowali się poprawnie. Gra Niebieskich "siadła" po koszmarnie wyglądającej kontuzji Niedzielana (istnieje duże prawdopodobieństwo, że piłkarz wiosną już w lidze nie zagra). Zastępujący go Piech dużo biegał, ale na dobrze ustawioną defensywę lubinian to było za mało. - Nie myśleliśmy o Andrzeju Niedzielanie, ale mogło to nas trochę rozbić. Nie możemy przegranej usprawiedliwiać pogodą, bo ta była dla obydwu drużyn taka sama. Wydaje mi się, że przy normalnych warunkach mecz na pewno wyglądałby inaczej - zastanawiał się Maciej Sadlok. - Musimy się podnieść i w Warszawie powalczyć z Polonią o zwycięstwo - starał się optymistycznie myśleć już o kolejnym ligowym pojedynku Wojciech Grzyb.

Komentarze (0)