Polacy na zapleczu Bundesligi. Szkoła przetrwania

 Redakcja
Redakcja
Każdy zawodnik pisze swoją historię. Jedni przystosowują się łatwo i zdobywają uznanie trenerów i kibiców, dla innych spotkanie z 2. Bundesligą okazuje się twardym lądowaniem. Silna konkurencja to także argument przemawiający za siłą tych rozgrywek, mających w Niemczech wyrobioną markę. - Choćby ostatnie przykłady na przykład Grzegorza Wojtkowiaka, Jakuba Koseckiego czy Mateusza Klicha pokazują, że jedni radzą sobie tu lepiej, inni gorzej. Klich po świetnym sezonie w Holandii trafił na ten poziom i nie gra za wiele. Robert Pich odchodził ze Śląska Wrocław jako gwiazda, a w Kaiserslautern nie łapie się wcale, albo gra ogony. Jest tutaj wielu kadrowiczów różnych narodowości. To wszystko wystawia rozgrywkom dobrą laurkę. Poza tym jest dobrze opakowanym produktem, stadiony są pełne - przekonuje Gikiewicz, który wyrósł w tym sezonie na gwiazdę ligi.

Na przełomie wieków kilku Polaków poprzez udane występy w 2. Bundeslidze wyrobiło sobie w Niemczech nazwisko i wypromowało się do najwyższej klasy rozgrywkowej. Doskonałym przykładem są losy Jacka Krzynówka. Lewy pomocnik latem 1999 został za 320 tysięcy marek wypożyczony z GKS Bełchatów do FC Nuernberg. W drugoligowcu spotkał m.in. triumfatora Euro ’96 bramkarza Andreasa Koepke. Krzynówek grał efektownie i efektywnie, szybko też zaskarbił sobie uznanie kibiców oraz trenerów. - Jacek to duży talent, poparty profesjonalnym podejściem do futbolu. Ma przed sobą ciekawą przyszłość, o ile nie przestanie słuchać doświadczonych doradców – prorokował w rozmowie z wysłannikami "PN" ówczesny trener reprezentanta Polski, słynny Klaus Augenthaler. I nie pomylił się, bo Krzynówek rozegrał w kolejnych latach 178 meczów już na poziomie niemieckiej ekstraklasy.

Drugoligową gwiazdą największego formatu był Artur Wichniarek, który jak na zawołanie zdobywał bramki dla Arminii. W sezonie 2000-01 miał osiemnaście trafień i podzielił się pierwszym miejscem w klasyfikacji strzelców z Kameruńczykiem Olivierem Djappą. Rok później Polak z dwudziestoma golami już samodzielnie wywalczył snajperską koronę, a fani z Bielefeldu nadali mu przydomek Król Artur. - Klub wycenia mnie na siedem milionów marek, więc raczej pozostanę w zespole. Zresztą kibice wywiesili transparent, że jeśli odejdę, oni także odejdą - opowiadał polski napastnik w 2002 roku. Wichniarek z powodzeniem radził sobie także w 1. Bundeslidze, w której zanotował ponad dwieście występów i strzelił 49 goli.

Trzeba jednak przyznać, że realia niemieckiej piłki nieco się zmieniły. Dziś trudniej wypromować się z drugiej ligi. - Kilkanaście lat temu sytuacja była zupełnie inna niż obecnie. Wtedy znacznie więcej zawodników robiło z powodzeniem ten krok i przeskakiwało poziom wyżej. Pamiętam to doskonale, bo w tamtym czasie występowałem w Niemczech. Teraz tendencja się zmieniła, chętniej brani są ludzie z zewnątrz, z lig zagranicznych - ocenia Gilewicz, który ma za sobą występy w VfB Stuttgart i Karlsruher SC.

W bieżącym sezonie w 2. Bundeslidze zagrało siedmiu polskich piłkarzy. Niekwestionowanym liderem w tym zestawieniu jest Rafał Gikiewicz. Ze średnią not w "Kickerze" wynoszącą 2,58 jest po jesieni drugim najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Wyżej od bramkarza Eintrachtu Brunszwik jest tylko Emil Forsberg (2,53). Szwed z RasenBallsport Lipsk to bohater swojej reprezentacji w barażach o wyjazd na ME, a Liverpool oferuje za niego aż 9 milionów euro.

- W ekstraklasie nie bardzo chciano mi dać prawdziwą szansę, więc tych meczów nie mam za wiele. Przez półtora roku w Brunszwiku zagrałem więcej spotkań niż przez pięć lat w Jagiellonii i Śląsku. W Polsce niektórzy przypięli mi oraz mojemu bratu dziwną łatkę. W Eintrachcie szanują mnie za profesjonalizm, za to ja swoim zachowaniem daję bodziec drużynie. W Niemczech liczy się jakim jesteś zawodnikiem, a nie z kim wychodzisz na piwo wieczorami. Tutaj ważne jest jak się prezentujesz na treningach, a ja nie opuściłem żadnego. Dostałem szansę, trenerzy na mnie postawili i staram się ją wykorzystywać - przyznaje nie bawiąc się w konwenanse popularny Giki.

Sukces, jaki odniósł jest tym cenniejszy, że gdy trafił do Eintrachtu, powątpiewano w jego wartość. Pochodzący z Olsztyna bramkarz wraca wspomnieniami do swoich początków: - Gdy przychodziłem dziennikarze "Kickera" dopytywali: kogo bierzecie, zawodnika z trzecioligowych rezerw Śląska? Ale ja od razu powiedziałem, że trafiłem do Brunszwiku, żeby tu bronić, zawsze wiedziałem, że potrafię to robić. Przez osiemnaście miesięcy w Niemczech opuściłem tylko jeden mecz.

Ci, którzy pamiętają Gikiewicza z występów w Polsce, z pewnością wiedzą, że ma dość specyficzny sposób bronienia. W Niemczech także stara się grać widowiskowo. - Widziałem go w niektórych meczach, to zawodnik, który lubi robić show. Nie wiem, czy jest to pożądane na poziomie 1. Bundesligi, tam oczekuje się już, że bramkarze będą jak saperzy. Nie wolno im popełnić błędu, poza tym muszą dawać drużynie spokój i opanowanie. Rafał często broni świetnie, ale gra na dużym ryzyku, szczególnie na przedpolu. I zastanawiam się, czy poziom wyżej, przy lepszych napastnikach, by się to sprawdziło - analizuje Gilewicz.

Sam zawodnik postrzega to jednak inaczej: - Taki jestem i taki będę, już taki mam styl bronienia. Przez półtora roku w Brunszwiku popełniłem tylko dwa błędy. Trenerzy wymagają ode mnie, abym w każdym meczu przebiegał około sześciu kilometrów. Testy pokazują, że jestem szybki i mam grać wysoko, asekurować stoperów. Ale gdyby jakiś trener wymagał grania głębiej, to bym się dostosował.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×