"Zespołu już nie ma... eksplodował". 67 lat od tragedii "Wielkiego Torino"

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Wiadomość o katastrofie szybko rozprzestrzeniała się wśród mieszkańców Turynu, którzy zaczęli schodzić się pod bazylikę. Jako jeden z pierwszych na miejscu tragedii pojawił się wspomniany Vittorio Pozzo. Były selekcjoner reprezentacji Włoch, trener mistrzów świata z 1934 i 1938 roku, był zdruzgotany. Gdy zobaczył, co zostało z rozbitego Fiata G-212, jak wielu innych zalał się łzami. "Zespołu Torino już nie ma... zniknął... spłonął... eksplodował... Zespół zginął w akcji, jak oddział zszokowanych żołnierzy na wojnie, którzy wyszli z okopów i nigdy nie wrócili" - napisał Pozzo po tragedii na łamach "La Stampy".

Pozzo dobrze znał piłkarzy Torino, większość z nich jeszcze rok wcześniej powoływał do drużyny narodowej, dlatego to jemu powierzono przykry obowiązek identyfikacji zwłok. Większość ciał była jednak w takim stanie, że trzeba było je identyfikować po znalezionych przy ofiarach dokumentach, przedmiotach osobistych i biżuterii.

Po katastrofie działacze AC Milan zaapelowali do włoskiej federacji o przyznanie tytułu Torino. Propozycję poparły pozostałe kluby, nikt się nie sprzeciwił. Katastrofę przeżyli tylko dwaj gracze - obrońca Sandro Toma i rezerwowy bramkarz Renato Gandolfi. Toma, pomimo kontuzji kolana, chciał lecieć do Lizbony, jednak jego ciężarna żona Giovanna przekonała go, by tego nie robił. W meczu z Benfiką w zespole z Turynu miał grać też Ladislao Kubala z Pro Patrii, późniejszy gwiazdor Barcelony. W ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu z powodu choroby syna. Z kolei Ferrucio Novo nie poleciał z zespołem, ponieważ zachorował na grypę. W dniu katastrofy mimo choroby poszedł na feralne wzgórze. Kiedy spotkał tam Tomę, zabronił mu podejść do wraku. Nie chciał, by ten zobaczył spalone ciała swoich kolegów.

Torino w pozostałych meczach sezonu obok Tomy i Gandolfiego wystawiało graczy drużyny młodzieżowej. Jego rywale, w geście solidarności, postępowali podobnie. Pierwszy mecz po tragedii, przeciwko Genoi, rozpoczął się w kompletnej ciszy. Któryś z kibiców, którzy tego dnia wypełnili legendarny Stadio Filadelfia do ostatniego miejsca, w końcu zaczął skandować "Toro, Toro". Przyłączyło się do niego kilka osób, potem kolejni i kolejni. W końcu cały stadion dopingował młodych chłopaków w koszulkach "Granaty", a ci wygrali 4:0.

Wcześniej odbył się pogrzeb ofiar tragedii na wzgórzu Superga. Pół miliona ludzi wyszło na ulice, by pożegnać swoich bohaterów. Tłum przemaszerował spod Stadio Filadelfia na cmentarz Palazzo Madonna, a po ceremonii kolejne trzydzieści tysięcy osób udało się do podnóża Bazyliki i tam raz jeszcze oddało hołd "Wielkiemu Torino".

Włochy długo wychodziły z szoku po śmierci najlepszych piłkarzy w kraju. Trauma była tak silna, że rok później, na mistrzostwa świata do Brazylii, drużyna narodowa podróżowała nie samolotem, a statkiem. Nie bez znaczenia dla wyboru takiej formy podróży był fakt, że szefem wyprawy do Ameryki Południowej był Feruccio Novo.
Drużyna narodowa, która przed II Wojną Światową dwa razy zdobywała mistrzostwo świata, po utracie najlepszych zawodników była w rozsypce i potrzebowała wielu lat, by wrócić na szczyt. Nie mogło być inaczej, skoro w latach przed katastrofą reprezentacja Włoch to było właściwie "Il Grande Torino". W 1947 roku w meczu przeciwko Węgrom dziesięciu z jedenastu zawodników wyjściowego składu wywodziło się z tego klubu. Dla innej drużyny grał na co dzień tylko bramkarz.

Dopiero w 1970 roku Włosi zdołali przebrnąć pierwszą rundę mistrzostw świata. W drużynie "Azzurrich" grał wówczas syn Valentino Mazzoli, Sandro, który wyrósł na jednego z najlepszych piłkarzy w historii włoskiego futbolu. We wspomnianym roku 1970 został wicemistrzem świata, dwa lata wcześniej wygrał mistrzostwa Europy.
Kiedy doszło doszło do tragedii na wzgórzu Superga, Sandro Mazzola miał zaledwie 7 lat. W jednym z wywiadów wyznał kiedyś, jakie jest jego najsilniejsze wspomnienie związane z ojcem. - Kiedy szedłem z nim przez Turyn, nie rozumiałem, dlaczego ciągle ktoś go zatrzymuje. Przerażało mnie to. Byłem tylko dzieckiem i mocno trzymałem go za rękę. Ściskanie jego dłoni jest tym, co najbardziej zapamiętałem z tamtego czasu - powiedział 70-krotny reprezentant Włoch.

"Azzurri" potrzebowali czasu, ale w końcu się podnieśli i wrócili do grona europejskich potęg. Torino swojej pozycji nie odzyskało nigdy. Na kolejne, zarazem ostatnie jak do tej pory mistrzostwo, czekało aż do 1976 roku. Z cienia lokalnego rywala, Juventus, nie wyszło po dziś dzień.

Trudno ocenić, jaki wpływ na cały europejski futbol miała tragedia na wzgórzu Superga. Niektórzy twierdzą, że gdyby się nie wydarzyła, to właśnie nowocześnie zarządzane i mądrze budowane Torino, a nie Real Madryt, zdominowałoby pierwsze edycje Pucharu Europy.

Obecnie pozostałości po katastrofie są traktowane niczym relikwie i przechowywane w muzeum w Grugliasco pod Turynem. Znajdują się osobiste bagaże Valentino Mazzoli, Virgilio Maroso i Ernesta Erbsteina, śmigło, opona i rozbite fragmenty kadłuba.

Co roku na wzgórzu Superga odbywają się uroczystości ku czci ofiar katastrofy z 1949 roku. Zgodnie z tradycją aktualny kapitan Torino po mszy świętej odczytuje nazwiska wszystkich tych, którzy zginęli w katastrofie. Od kilku lat odczytuje je reprezentant Polski, Kamil Glik.

Grzegorz Wojnarowski

Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×