Grzegorz Mielcarski: Do wstydu potrzeba odwagi

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
We współczesnym futbolu jest miejsce na takie akcje?

Bardzo dużo. Wystarczy rozejrzeć się wokół. W Porto zorientowaliśmy się, że na Das Antas każde nasze spotkanie ogląda kibic na wózku inwalidzkim. Deszcz, nie deszcz. No i Paulinho zarządził któregoś dnia zrzutkę, by kupić temu człowiekowi wózek z daszkiem, żeby już nie mókł więcej. Jeśli masz nadwyżkę pieniędzy, możesz pojechać na Teneryfę na urlop i zrobić fajne zdjęcie. Tyle z tego masz. Ale możesz zmienić też swoje życie, jeśli komuś odmienisz trudny los. Ktoś musi cię tylko naprowadzić, pokazać, że tak można.

Może to tylko Porto było jak wielka rodzina?

To na pewno wyjątkowy klub, ale można go naśladować. Kiedy zdobywaliśmy jakieś trofeum, szliśmy wspólnie na kolację. Kiedyś zacząłem namawiać Ivicję Kralja, żeby poszedł z nami. Natychmiast usłyszałem pytanie od starszego kolegi: - A ty ile tu jesteś? Jeszcze nic nie zrozumiałeś? Jeśli Ivica nie chce, to daj mu spokój. Może ma coś ważnego do załatwienia, może musi odebrać dziecko ze szkoły, albo pomóc żonie? Nie ma obowiązku w chodzeniu z nami na kolacje - usłyszałem. Mówił niby do mnie, ale to był też przekaz do Ivicy, że jeżeli nie pójdzie drugi, trzeci raz, to znaczy, że sam się wymiksuje z zespołu. Nie, że od razu wszystko zrozumiałem, nie potrafiłem aż tak patrzeć do przodu. Ale to właśnie takie drobne rzeczy sprawiały, że nasz zespół wygrywał niemal wszystko. Mogliśmy na siebie liczyć.

Trener nie przeszkadzał?

Był częścią zespołu, ale zostawiał nam przestrzeń. Kiedyś graliśmy z Benficą w Lizbonie. 90 tysięcy ludzi na trybunach robiło taki tumult, że trzęsły się ściany w szatni. Koledzy grali w siatkonogę i nagle wchodzi trener Antonio Oliveira z krzykiem: - Co wy, kur…, robicie? Macie się koncentrować! Wstał kapitan i z lekkim uśmiechem, ale dało się wyczuć w jego głosie wielkie napięcie, odpowiedział: - Niech pan zostawi nas w spokoju, my nie wchodzimy do pana gabinetu i nie mówimy, co ma pan robić. Przeraziłem się, że go wyrzucą z drużyny. Trener wyszedł, a kapitan powiedział nam, że już wiemy, co mamy robić.

Jaki był wynik?

Wygraliśmy 5:0.

Od siódmego roku życia wychowywałem się tylko z matką. Nie miałem ojca, nie miałem wzoru, który trzymałby dyscyplinę. Rodzice się rozwiedli, ojciec był alkoholikiem.

W Porto nadal pana szanują. Nie chcę się chwalić, ale musimy się kiedyś przejść przez to miasto i zobaczy pan, jak mnie tam ludzie traktują. Nawet teraz, kiedy komentuję mecze Ligi Mistrzów, podchodzą do mnie portugalscy dziennikarze. Pamiętam moment, kiedy żegnałem się z klubem. Prezydent Jorge Nuno Pinto da Costa próbował ze mną negocjować pozostanie na tych samych warunkach, a ja chciałem więcej zarabiać w Salamance. - Muszę grać, a w klubie jest Jardel - powiedziałem. - Ale Jardel odejdzie - powiedział prezydent. - Ale na razie jest - nie dawałem za wygraną. W tym samym momencie Pinto da Costa wyciągnął rękę i życzył mi powodzenia. Nie było żadnego taniego targowania, próby dosypywania gotówki. Dowiedziałem się jednak, że brama tego klubu będzie dla mnie zawsze otwarta. Porto jest jak sekta, nie pokochasz klubu za 50 tysięcy więcej. Jeśli chcesz odejść, to odejdź. W Polsce prezesi potrafili wejść przed meczem i krzyknąć, że dają milion więcej za wygraną. Nienawidziłem takich sytuacji. Jeżeli chcesz z kimś wygrać, strzelić gola, to milion niczego nie zmieni. Nie spowoduje, że będzie szybciej biegać i skakać wyżej. A biedny prezes później się żalił: "Dawałem gnojom milion, a nie wygrali. Nie chce im się!".

Gdzie nauczył się pan pokory do pieniędzy?

W Porto poczułem, że jestem bogaty, ale zamiast zainwestować w ziemię i mieć sto razy więcej, trzymałem wszystko na koncie. Po protu lubiłem patrzeć, jak odłożona kwota rośnie. Kiedyś podczas zamkniętego treningu na Das Antas na siatce oddzielającej trybuny od boiska wisiał kibic. Trzydzieści metrów nad ziemią, trzymał się tam w samych spodenkach i koszulce, a padał deszcz. Zaczęliśmy w niego celować piłką. Robson poprosił ochronę, by przyprowadziła tego chłopaka. Był trochę niedorozwinięty. Trener zapytał go, co robił. Odpowiedział, że jesteśmy jego idolami, że uwielbia drużynę i nie chce przegapić żadnego treningu. - A w piłkę grasz? - zapytał Robson. Chłopak grał i to całkiem nieźle, o czym przekonaliśmy się następnego dnia, gdy na polecenie trenera dołączył do drużyny. Dostał kompletny strój i opaskę kapitana, wybierał składy razem z Baią. Po zajęciach Robson poprosił, by już więcej nie przychodził na zamknięte treningi, bo ci idioci - i wskazał na nas - zrobią wszystko, by go zrzucić z tej siatki.

To lekcja pokory do pieniędzy?

Tak. Kiedy chłopak opuścił trening, Robson powiedział: - Może macie to, czego on nie ma. Może jesteście bogaci, a on nie ma domu. Ale on ma coś, co jest dużo cenniejsze od tego, co macie wy. On ma miłość do klubu. Wy tylko samochody, sławę i luksusy. Jeżeli to zrozumiecie, będziemy mistrzami, inaczej jesteśmy bez szans. Milczeliśmy. Znowu staliśmy się tacy mali. Trenera na portugalski tłumaczył jego asystent, Jose Mourinho. Myślę, że później w swojej pracy czerpał z tych lekcji motywacji garściami. Taki drobiazg, jak z tym kibicem, został przekuty w czynnik mobilizujący. Mieliśmy potem serię chyba dziesięciu meczów bez straconego gola. Zrozumieliśmy, jak niewiele mamy. Pieniądze nie są mi potrzebne.

No, bez przesady.

Naprawdę, mogę ich jutro nie mieć. Wrócę do swojego miasta, będę normalnie funkcjonował. Mam 46 lat, syna, któremu próbuję te wszystkie wartości przekazywać. Najspokojniej jak się da. Marzę o tym, żeby widział ojca naturalnego, żeby widział uczciwość i szczerość. Ma dopiero osiem lat, może pewne rzeczy zrozumie dopiero później. Nie jest ważne, czym się jeździ, ani gdzie się spędza wakacje, chcę, żeby syn widział, że nawet kiedy jestem zdenerwowany, to jedynym moim argumentem jest uczciwość, a nie chęć władzy. Nie załatwiam niczego z pozycji bogatszego, bardziej znanego. Na kopercie dla inwalidy nie stanę, bo kiedyś, gdy miałem 19 lat, podszedł do mnie człowiek i powiedział, że to przez takich jak ja musi z ojcem na wózku jeździć na koniec parkingu. Nie nauczyłby mnie tego żaden mandat za pięćset złotych. Chcę, żeby mój syn te lekcje miał już odrobione. Czekałem na syna bardzo długo, urodził się, jak miałem 39 lat, a żona 40. Czasami morduję go miłością, ale chciałbym, żeby pamiętał mnie, jako naturalnego faceta. Chleb ze smalcem smakuje mi bardziej niż krewetki.

Czy Polacy awansuję do mistrzostw świata w Rosji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×