Radosław Majdan: Ktoś próbował zabić radość

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Miał pan w życiu jakiś poważny zakręt?

Nie byłem pewny siebie, kiedy kończyłem karierę. Miałem lęki, chociaż było mi łatwiej niż innym, bo wiedziałem, że mogę zostać w klubie jako dyrektor sportowy, albo trener bramkarzy. Bałem się jednak, jak na zmianę zareaguje mój organizm. Z grania w piłkę czerpałem przyjemność, a bycie sportowcem to jednocześnie dar i przekleństwo. Przez całe życie miałem wszystko zorganizowane. To nie tak, że pomagano mi z lekarzem, ja nawet nie mogłem pójść do innego niż klubowy. W każdym momencie życia ktoś stoi za plecami piłkarza i mu pomaga ogarniać rzeczywistość.

I uczył się pan ogarniać samemu w wieku 38 lat?

Nie miałem problemów z organizacją, ale z emocjami. Moja praca była moją pasją. Miała jaśniejsze i ciemniejsze strony, ale była spełnieniem moich dziecięcych marzeń. Jak siadałem na trybunach po zakończeniu kariery i patrzyłem, jak moi koledzy wychodzili na boisko, to zwyczajnie im zazdrościłem. Do dzisiaj mam tak, że jak jadę komentować mecz na piękny nowy stadion, to żałuję, że nie miałem okazji grania na takich pięknych obiektach. Jak ja grałem, to kiełbasą grillowaną pachniało z trybun.

Teraz nosi pan garnitury, kiedyś to był raczej festyn.

Nie zgodzę się, bez przesady. Kochałem rock and rolla i to się przejawiało w moich strojach. Miałem rzemyki od łokcia do nadgarstka, jakieś łańcuszki na szyi. Bawi mnie to teraz, ale takie były czasy. Byłem dużo młodszy, byłem piłkarzem i chciałem się wyróżniać. Być może chociaż ciuchami chciałem należeć do rock and rollowego świata. Jeździłem na koncerty, miałem znajomych muzyków. Czułem, że moja wrażliwość jest zbliżona do wrażliwości artystów. Nie, że byłem z tego specjalnie dumny, ale uważałem, że muszę robić to, co dusza podpowiada.

Pojawiałem się w innych mediach dla higieny. Dla mnie było to odreagowanie, jedni chodzili na piwo, a ja - do kolorowych magazynów, żeby zmienić realia, otoczenie, pobyć trochę w innym świecie.


Jakiej muzyki pan słuchał?

Polskiego rocka. Bo to były takie czasy, że w tekstach znajdowałem to, czego szukałem. W zależności od chwili - buntu, albo ukojenia. Słuchałem IRY, Lady Pank, Dżemu, Perfectu. To są dla mnie kawałki ponadczasowe. Andrzej Mogielnicki pisał takie teksty, że ciarki przechodziły. Jak słuchałem Lady Pank, to znaczy, że nie słuchałem Republiki, dlatego w tamtych czasach nie mogłem pojąć, dlaczego Grzegorz Ciechowski napisał tekst "Zostawcie Titanica" dla innej kapeli. Polski rock to były nasze emocje, nasz świat. Jakby Amerykanin, albo Anglik tego posłuchał, nie znalazłby tego, co my znajdowaliśmy. Pod kilkoma zaśpiewanymi zdaniami widzieliśmy zwierciadło czasów, w których przyszło nam żyć. Albo po prostu naszych problemów.

Sądząc po strojach, to w Wiśle Kraków pana czasów grali sami rock and rollowcy.

Z piłkarzami tak jest. Zmienia się moda, ale nie moda na kontrowersje w ubiorze. Taki Grzesiek Krychowiak idealnie by pasował do tamtego zespołu. Kiedyś, jak Marcin Baszczyński przyszedł do szatni w tak długim płaszczu jak ksiądz ma sutannę, to w dziesięć minut zbudowaliśmy mu konfesjonał. Nawet okienko miał z szybką. Albo kiedy Maciej Stolarczyk zdecydował się na długie skórzane buty, natychmiast powstał motor ze skrzynki masażysty i kół z siłowni. Śmiesznie było. W czasach Pogoni modne zaczęły być podarte spodnie, dokleiliśmy koledze lampasy z boku, żeby festyn był już całkowity, jednego z nich nie zauważył i nie odkleił. Tak nieświadomy ruszył na miasto. Szatnia ma swoje klimaty.

Ciągle wspomina pan tamte czasy w domu?

Zdarza się. Z Małgosią rzadko się kłócimy, ale o dwa sportowe tematy bez przerwy. Po pierwsze: Messi czy Cristiano Ronaldo; po drugie: James Hunt czy Niki Lauda. Kiedyś oglądaliśmy film dokumentalny o Ronaldo, a zaraz później był "Wyścig". Wiedziałem, że czeka nas ciężki wieczór.

Gdzie tkwi spór?

Małgosia uważa, że Ronaldo i Hunt byli próżni i robili wszystko tylko dla popularności. Tłumaczę spokojnie: "Zobacz, Ronaldo pomógł dziecku". To słyszę, że to tylko dlatego, by mieć dobrą prasę. Słyszę, że ogolił głowę i że więcej czasu spędza na ułożeniu fryzury niż na treningach, a później okazuje się, że zrobił to w geście solidarności z jakimś chorym kibicem. Małgosia ciągle powtarza, że Cristiano jest sztuczny, a ja, że jest genialnym piłkarzem, jest pracowity i ma wielkie serce.

A Hunta jak pan broni?

Mówię, że nie mógłby żyć jak Lauda, bo byłby nieszczęśliwy. Jego życiem była impreza. Po wyścigu nie szedł z żoną do restauracji, tylko wolał towarzystwo kobiet w klubie. To było jego życie. Lauda powiedział po śmierci Hunta, że nikogo się nie bał, kilka osób szanował, ale tylko jemu zazdrościł. Historia Hunta jest tragiczna, ale przypomina, że w życiu każdego jest moment, żeby zwolnić, bo jak się o tym zapomni, to można wypaść na zakręcie. A jak się za szybko jedzie, to zwolnić już nie da rady. Nie jesteśmy wieczni, wszystko się kiedyś kończy, pieniądze i popularność także.

Empatię wykształciła we mnie mama. Tata był marynarzem, często poza domem, dlatego wychowanie mnie, mojej siostry i brata spadło w dużej mierze na barki mamy. Jest wspaniałą kobietą.


Pan umiał zwolnić czy nie pędził za szybko?

Różnie o mnie mówiono. Na przykład, że jestem imprezowiczem. Ale ja nigdy nie imprezowałem przed meczem. Oceniano mnie przez długie włosy i pierścionki na palcach. Do hazardu mnie nie ciągnęło. Poza tym, jak widzę, że coś mnie przerasta i uzależnia, to się wycofuję, bo zaczynam się denerwować sam na siebie. Myślę, że to także pomogło mi w karierze, w rygorze codziennych treningów. W piłkarzach ludzie widzą tylko sławę, pieniądze i wygodne życie, ale tak naprawdę to ciężki kawałek chleba. Presja i odpowiedzialność towarzyszą codziennie, pojawiają się rozterki, złe myśli. Były mecze, których po ludzku się bałem, bo zależało od nich całe moje życie. Koncentracja sprawiała, że kiedy wychodziłem na boisko, nie drżały mi ręce, ale zdarzało się, że w nocy nie mogłem zasnąć. Nigdy nie czułem, że życie wymyka mi się spod kontroli, ale czasami podejmowałem złe decyzje.

Na przykład?

Po roku spędzonym w tureckim Goeztepe dostałem propozycję z Wisły Kraków i z niej nie skorzystałem. Miałem za sobą dobry sezon, podobno starał się o mnie Besiktas, ale kluby się nie dogadały. Byłem tak zmęczony polską ligą, że nie dałem namówić się na powrót, tylko wybrałem PAOK Saloniki, gdzie - jak się okazało - nie mieli pieniędzy. Odmówienie Wiśle to jedna z nielicznych rzeczy, których naprawdę żałuję w swoim sportowym życiu. Bo jakichś poważniejszych grzechów nie miałem. Na treningi nigdy nie przychodziłem zmęczony po nieprzespanej nocy, zawsze byłem maksymalnie zaangażowany. Miałem jedną zasadę - żeby kiedyś nie spojrzeć na swoją karierę i nie stwierdzić, że na jakimś odcinku dałem plamę samemu. Przegrać - ok, złe okoliczności - ok, ale najważniejsze to nie mieć wrażenia, że mógłbym żyć teraz lepiej, gdybym kiedyś nie poszedł na skróty, na łatwiznę. Wszystkie ciągoty do słabości leczyłem sam w sobie. Jak widziałem, że coś staje się uzależnieniem, że jest zbyt poważne, to od siebie odsuwałem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×