Lotto Ekstraklasa. Michał Kopczyński: Nie pojechałem do Nowej Zelandii na wycieczkę krajoznawczą

PAP / Artur Reszko / Na zdjęciu: Michał Kopczyński (z lewej)
PAP / Artur Reszko / Na zdjęciu: Michał Kopczyński (z lewej)

Najpierw był zapomniany, potem był bohaterem, potem znowu o nim zapomniano. Dziś Michał Kopczyński wraca do Legii Warszawa, by udowodnić swoją wartość. Ale sam nie wie, na jak długo.

- Parę lat temu miałem myśli, że już nic ze mnie nie będzie. Nie mogłem wygrzebać się z kontuzji, ale też grałem po jeden, dwa mecze w sezonie i czułem, że tracę czas. Dopiero wypożyczenie do Wigier Suwałki pomogło mi uwierzyć, że jestem w stanie grać w poważną piłkę - opowiada Michał Kopczyński. Defensywny pomocnik wrócił do Legii Warszawa z Wellington Phoenix, gdzie przebywał na wypożyczeniu.

"Kopa" swój najlepszy czas przeżywał dwa lata temu, gdy został podstawowym zawodnikiem Legii. - Gra u boku Vadisa i Thibault sporo mi dały. Ta szansa przyszła w najlepszym momencie, graliśmy w Lidze Mistrzów, lepiej nie mogłem sobie tego wymyślić - mówi.

W pewnym momencie stał się ulubieńcem fanów, którzy wymarzyli sobie wychowanka w drużynie. A przecież "Kopa" w Legii grał od 8. roku życia. Spełniał więc marzenia swoje i kibiców. Tyle, że w pewnym momencie coś zgasło. - Po tym sezonie w Lidze Mistrzów przyszedł gorszy czas. Sporo się zmieniało, przyszli nowi zawodnicy, poszedłem w odstawkę i znalazłem miejsce gdzie indziej. Życie piłkarza... nie wiem, może oczekiwania wzrosły, może ja miałem słabszy okres. Nie potrafię wskazać jednego powodu - przyznaje.

ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa]

Spędził rok w Nowej Zelandii, w klubie z Wellington, który gra na co dzień w lidze australijskiej.

- Nowa Zelandia to piękny kraj, ale nie pojechałem tam jako turysta. Bardzo ciężko pracowałem. Oczywiście czołówka ligi nowozelandzkiej to taki poziom polskiej I ligi, z kolei topowe drużyny Australii powalczyłyby o puchary w Polsce, nawet o tytuł mistrzowski. Jest tu wielu zawodników, którzy mają fajną przeszłość, ale zwykle uzupełnienia składu są dość przeciętne - mówi Kopczyński.

Zawodnik Legii przyznaje, że jadąc do Nowej Zelandii doskonale wiedział, co robi. Wiedział też, że dla większości stanie się niewidzialny.

- Prawda jest taka, że nikt w Polsce ligi australijskiej nie ogląda. Zniknąłem z radaru, ale zrobiłbym to jeszcze raz. To był świetny wybór pod każdym względem - zapewnia.

I żeby było jasne, nie tylko pod względem turystycznym. - Myślę, że rozwinąłem się jako piłkarz. Grałem w ustawieniu 3-5-2 na lewej stronie w trójce środkowych obrońców. Odpowiadała mi ta gra, mogłem wykorzystać swoje walory defensywne. Walka w powietrzu, odbiór, to jest to, co umiem. Dziś w Legii jestem gotowy do wstępowania na obu pozycjach, zarówno stopera jak i defensywnego pomocnika. Wyżej niekoniecznie, bo jestem świadomy swoich cech. Jestem zawodnikiem typowo defensywnym - zaznacza. Może więc zwiększyć konkurencje w obronie i pomocy, ale wiele wskazuje na to, że raczej w Legii nie zostanie. Co ważne, Kopczyński sporo pracował nad lewą nogą, zostawał po treningach i z kolegami ćwiczył przerzuty. Jest więc nie tylko uniwersalny, ale i dwunożny, co jest jego dodatkowym atutem.

- Oczywiście wiem, że na tych pozycjach jest duża konkurencja, więc ciężko trenuję i jestem otwarty na to, co przyniesie przyszłość. Nie ukrywam, że jako wychowanek chciałbym grać w Legii, ale biorę pod uwagę inne możliwości. Wiele zależy od klubu, nie zamykam się - mówi.

ZOBACZ: Wielki futbol zamyka drzwi przed polskim piłkarzem

- Na pewno trochę siedzę na walizkach. Miałem telefony z różnych stron. Z Polski i zagranicy, ale jeszcze nic bardzo konkretnego. Nie zamykam się na żadną opcję. Taki wyjazd jak ten do Nowej Zelandii powoduje, że człowiek się otwiera na świat. Był nawet temat mojego pozostania w Wellington Phoenix, ale ostatecznie się nie zdecydowałem. Zresztą w klubie się trochę pozmieniało, przyszedł nowy trener, więc ostatecznie dobrze się stało - zaznacza.

ZOBACZ: Polska Ekstraklasa na marginesie Europy

Po powrocie do klubu zastał inną rzeczywistość niże tę, z której wyjeżdżał. Kilku zawodników uważanych za ikony musiało pożegnać się z Łazienkowską 3. - Jeszcze jako młody zawodnik chodziłem na Legię oglądać "Rado". Ciężko wyobrazić sobie Legię bez niego czy "Kuchego". Ale taka jest kolej rzeczy, że następuje zmiana warty. A czy powinien grać wychowanek? Liczą się umiejętności. Ja bym chciał być ważnym elementem drużyny, ale to trzeba udowodnić - mówi.

Podczas zgrupowania w Warce musiał pokazać trenerowi Aleksandarowi Vukoviciowi,  że wie, co znaczy ciężka praca. W końcu "Vuko" wyraźnie zaznaczył, że w Legii trzeba "zap********".

- Pracy się nie boję, zawsze byłem od biegania i czarnej roboty, więc to dla mnie kluczowe. Rozmawiałem z trenerem, chce mnie zobaczyć, czekam na większą rozmowę - zaznacza Kopczyński.

Komentarze (0)