W języku polskim etymologia rzeczownika geszeft jest zadziwiająca. Słowo pochodzi z niemieckiego Geschaeft (biznes, interes), lecz w Polsce z czasem weszło do obiegu slangowego i najczęściej kojarzone jest z czymś nie do końca czystym, bardziej "interesikiem" niż interesem.
W przypadku kwartetu wspomnianych dortmundczyków, mamy do czynienia z absolutnie czystym i w dodatku dla wszystkich znakomitym interesem. Dla wszystkich, ale zwłaszcza dla Borussii, mimo że klub z Westfalii akurat na Polakach poważnych pieniędzy z tytułu ich kolejnych przeprowadzek nie zarobił.
Umiejętność liczenia
Oceniając wyłącznie pod kątem wydatków i przychodów transferowych, saldo wygląda blado. Łukasz Piszczek pozyskany został z Herthy Berlin za darmo i wciąż jest w klubie. Jeśli w końcu odejdzie, to najszybciej na emeryturę, w każdym razie Borussia na pewno nie zarobi na nim choćby euro. Robert Lewandowski przyszedł za 4,75 mln euro - odszedł za darmo. Jakub Błaszczykowski kupiony za około 3 mln euro - sprzedany za 5 do Wolfsburga, nie licząc wcześniejszego wypożyczenia do Fiorentiny.
ZOBACZ WIDEO: Dosadna opinia na temat startu Bundesligi. "Fatalnie to wygląda"
Pod tym względem najkorzystniej niemiecki klub wyszedł na biznesie z Euzebiuszem Smolarkiem, którego pozyskał od Feyenoordu Rotterdam za 750 tys. euro, a sprzedał hiszpańskiemu Racingowi Santander już za 4,5 mln. Sześciokrotna przebitka wygląda nieźle, choć do polskich rekordów, oscylujących wokół 30 milionów euro, wciąż oczywiście daleko.
Niemniej Borussia gdyby tylko chciała, mogła uzyskać pokaźną kwotę na sprzedaży choćby Lewandowskiego. Jako finalista Ligi Mistrzów była jednak "zarobiona", mogła więc odrzucić ofertę Bayernu Monachium. Bardziej zależało jej na jakościowych zawodnikach, dlatego Lewandowski musiał zostać.
- W Dortmundzie potrafią liczyć pieniądze - mówi Artur Płatek, skaut Borussii. - W pewnym momencie Bayern oferował za Roberta 35 milionów euro, a mimo to Borussia nie przystała na transfer, godząc się z myślą, że za chwilę, po wygaśnięciu umowy polskiego napastnika, straci go, nie zyskując nawet euro. Ale porachowali to sobie dobrze i wyszło im, że rok gry Lewego da klubowi więcej korzyści, a więc i pieniędzy, niż przewidywała oferta Bawarczyków. W konsekwencji Borussia odebrała z nawiązką to, czego nie wzięła od Bayernu.
Już w lutym 2014 roku, kilka miesięcy przed odejściem Lewego, "Bild" rzucił się do kalkulatora i obwieścił: decyzja klubu była słuszna, Polak może zarobić dla Borussii nawet 40 mln euro. Konkretnie miało to wyglądać następująco: Liga Mistrzów - 15 mln euro. Cztery gole w grupie przyczyniły się do awansu Borussii z pierwszego miejsca, a dwa trafienia z Zenitem i wygrana 4:2 na wyjeździe praktycznie zapewniała drużynie z Dortmundu awans do ćwierćfinału. Dalej - wysokie miejsce w Bundeslidze oznaczające bezpośredni awans do kolejnej edycji LM i około 20 mln euro z UEFA premii, bez Polaka stałoby się problematyczne. W lutym Borussia była na trzecim miejscu w tabeli, ale czuła na plecach oddech rywali.
Choć nieco na wyrost założono możliwość zdobycia także Pucharu Niemiec i 5 mln premii z tego tytułu, rachuby "Bilda" - co do zasady - okazały się jednak słuszne. Borussia faktycznie awansowała do ćwierćfinału LM, tylko do finału Pucharu Niemiec, ale zdobyła wicemistrzostwo Bundesligi, zatem wywalczyła bezpośredni awans do kolejnej edycji Champions League.
To wszystko było możliwe także dzięki trafieniom Polaka, nawet jeśli nie był on zadowolony z konieczności wypełnienia do końca kontraktu w Dortmundzie. Uli Hesse, autor książki "Borussia Dortmund. Siła żółtej ściany", pisał: "Wydawało się, że to przepis na katastrofę, ale zamiast się dąsać i narzekać Lewandowski, jak zawsze wzór profesjonalisty, zabrał się do roboty i po raz pierwszy został królem strzelców Bundesligi, jako zaledwie trzeci piłkarz Borussii w historii".
Dlaczego Dortmund?
Niezależnie od tego, że Polacy nie stali się bohaterami wysokich, gotówkowych transferów, przysporzyli Borussii dwa mistrzowskie tytuły, dwa Puchary Niemiec (w drugim udział miał już tylko Piszczek) i finał Ligi Mistrzów. To osiągnięcia trudne do podważenia, w dodatku właśnie Polacy odgrywali w nich pierwszoplanowe role, a ich obecność w jedenastkach sezonów nikogo nie dziwiła - w 2012 roku "Kicker" w All Star rozgrywek zmieścił całą trójkę (Błaszczykowski, Lewandowski, Piszczek), uzupełniając zaciąg mistrzowski Matsem Hummelsem i Sebastianem Kehlem.
Ronald Reng, autor książki "Bundesliga. Niezwykła opowieść o niemieckim futbolu", nie ma wątpliwości, że trójka Polaków pomogła stworzyć jedną z największych marek w Bundeslidze. Z kolei Roman Kołtoń, recenzując książkę Hessego, pisał: "Polonia Dortmund stała się mitem i - jak to mit –- już na zawsze będzie miała miejsce w historii naszej piłki, jak Boniek w Juve, Młynarczyk w Porto czy Dudek w Liverpoolu... W moim przekonaniu trio z Dortmundu miało wręcz wymiar kulturotwórczy, który z perspektywy czasu jeszcze bardziej docenimy: Kuba, Robert i Łukasz zmienili postrzeganie Polaków w Niemczech".
Pytanie dlaczego akurat Dortmund? Być może faktycznie mentalność nasza i mieszkańców Zagłębia Ruhry są podobne. Dodatkowo, w tym uprzemysłowionym regionie Niemiec już w XIX wieku osiedliło się pół miliona Polaków, głównie z zaboru pruskiego. Podejmowali pracę w hutach, kopalniach, a ich potomkowie żyją tam do dziś. Polacy mieli też udział przy powstaniu klubów o robotniczym rodowodzie - Borussii właśnie i Schalke 04, które było wręcz zgryźliwie nazywane "Polackenverein".
Pierwsze wielkie sukcesy BVB w latach pięćdziesiątych, czyli dwukrotne mistrzostwo Niemiec, były udziałem zawodników o swojsko brzmiących nazwiskach: Kwiatkowski, Michallek, Schelbrowski, Kapitulski, a na czele grupy stali jeszcze dwaj świetni napastnicy: Alfred Kielbasa i Alferd Niepiekło, czyli dwie trzecie legendarnego tria "Drei Alfredos", które tworzyli z Alfredem Preisslerem.
- W Dortmundzie mieszka wielu Polaków, także dużo Niemców z polskimi korzeniami, a nasi rodacy pracują w klubie - mówi Płatek. - To specyficzny region, gdzie Polacy traktowani są jak swoi i nie czują obcości. Łatwiej im się asymilować. Tym bardziej, jeśli szybko opanują język niemiecki, a naszym zawodnikom to się udało.
Ebi TEŻ zadowolony
Smolarek, czyli obecny prezes Polskiego Związku Piłkarzy, przecierał szlak w Dortmundzie. Do Borussii trafił z polecenia swego byłego trenera w Feyenoordzie, Berta van Marwijka i zdecydowanie najlepiej spisywał się w sezonie 2005-06, kiedy zagrał we wszystkich meczach ligowych i zdobył 13 bramek. Z Błaszczykowskim się rozminęli. Kuba przyszedł w lipcu 2007, Ebi w sierpniu odszedł do Santander. Nie mógł przypuszczać, że to jego następca wkrótce skradnie serca kibiców BVB, którzy już w 2008 roku, na długo przed okresem największych sukcesów, wybrali właśnie Kubę dortmundzkim piłkarzem roku.
- OK, moi młodsi koledzy zdobyli większą popularność wśród kibiców, zapracowali zresztą sobie na to sukcesami drużynowymi, natomiast ja również nie mam prawa być niezadowolony z pobytu w Dortmundzie - przyznaje dziś Ebi, dodając: – Szybko się zaaklimatyzowałem, od początku porozumiewałem się po niemiecku. Pucharów nie zdobyłem, ale kilka meczów zostanie w pamięci. Choćby debiut w Bundeslidze z Wolfsburgiem, kiedy wszedłem w przerwie i zdobyłem bramkę...
- Ale przede wszystkim Revierderby z Schalke. Dla fanów BVB to rywalizacja zawsze szczególna, a w maju 2007 roku była absolutnie wyjątkowa. Dwie kolejki do końca, Schalke wygrywając zapewniłoby sobie praktycznie mistrzostwo Niemiec. Wygrała jednak Borussia, strzeliłem gola, Schalke nie zostało mistrzem - wspomina Smolarek.
Płatek: - Ebi nie miał wokół siebie kolegów z Polski, ale miał inną mentalność. On przecież wychowywał się w Niemczech, to było dla niego niemal naturalne środowisko, znał język. Że nie zdobył takiej pozycji? Za jego czasów to jeszcze nie była Borussia Kloppa, a to sukcesy często kreują bohaterów.
Smolarek rozegrał w Bundeslidze 81 meczów, strzelił 25 goli, zanotował 15 asyst: -Borussia nie straciła na mnie, Racing Santander zapłacił poważne pieniądze. Odszedłem w dobrej atmosferze, nie byłem z nikim skłócony. Kibice Borussii chyba dobrze mnie wspominają, odczuwam to, gdy przyjeżdżam na mecze, a dwa, trzy razy w roku staram pojawiać się w Dortmundzie, oglądam mecze, udzielam wywiadów klubowej telewizji. Miło też wspominam występ w pożegnalnym benefisie Romana Weidenfellera dwa lata temu. Ponad siedemdziesiąt tysięcy widzów, na boisku gwiazdy Borussii i przyjaciele Romana - Ricken, Ballack, Podolski i ja wśród nich.
Lewy jak Jordan
Lewandowski obecnie cieszy się zasłużonym statusem gwiazdy światowego futbolu, jednej z pięciu największych, przy ostrożnych szacunkach. Zyskał pozycję dzięki talentowi, pracy, ale i oczywiście dzięki występom w wielkim klubie, jakim jest Bayern. Jednak już w Dortmundzie stał się napastnikiem klasy europejskiej, a jego cztery gole wbite Realowi podziwiano w każdym zakątku świata. Pytanie, czy grając w żółtej koszulce, cieszył się aż taką popularnością wśród fanów BVB jak wcześniej Błaszczykowski, a później Piszczek?
[nextpage]
O Kubie kilka lat temu ciekawie opowiadał Hesse w rozmowie z Michałem Zachodnym na sport.pl: - Lubiany, ale myślę, że niewielu kibiców miało powody, by sympatyzować z nim za to, jaki był poza boiskiem. Bardzo rzadko udzielał wywiadów, był cichy, rzadko uśmiechnięty... Ale sądzę, że Polacy znają ten jego charakter, prawda? Grosskreutza łatwo było lubić za to, że jest kibicem Borussii, żartuje z rywali - Schalke Gelsenkirchen.
- Neven Subotić był bardzo szanowany za mądrość. Kuba był innym przypadkiem, nie tak oczywistym, by być faworytem fanów. Ale w Dortmundzie uwielbiano go za wysiłek, jaki wkładał w grę, był dla drużyny na dobre i na złe. Tam zawsze to ceniono, choć teraz takich nieoczywistych bohaterów brakuje. Także przez zmiany, jakie zachodzą w Borussii. Ten klub zbliża się do Bayernu Monachium, odchodzi od wizerunku emocjonalnej drużyny, który rozsławił na cały świat Klopp - opowiadał.
- A ludzie nie zawsze lubią zmiany, stąd może opinia, że ten obrany kierunek nie jest najlepszy. Zwłaszcza kibice są bardzo sentymentalni, dlatego odejście takich piłkarzy jak Subotić, Błaszczykowski czy Grosskreutz powoduje smutek - mówił, a nawiązując do transferu Polaka do Wolfsburga dodawał: - To kierunek, przez który nie ucierpiała jego reputacja – nie odszedł, by zarabiać łatwe pieniądze w słabszym klubie bez konkretnych celów, nie zmienił barw na te wrogie kibicom w Dortmundzie. Więc teraz, gdy wróci z Wolfsburgiem na mecz na Westfallen, to na pewno zostanie przywitany owacją na stojąco.
Lewandowski - szanowany, doceniany, podziwiany, wzmocnił jednak największego rywala. Czy był w Dortmundzie dopiero trzeci w kolejce po uczucia? Niekoniecznie, ale tego nie sposób rozstrzygnąć, nikt tego nie zmierzył. Zawsze liczyło się trio Polaków, rzadko któryś z nich miewał słabsze momenty, chyba że na początku.
Płatek: - Jestem przekonany, że odchodząc z Dortmundu, Robert nie myślał o tym, by oderwać się od pozostałej dwójki Polaków i nie rozpatrywał przeprowadzki przez pryzmat kibicowskich sympatii, nie szacował, czy był bardziej, czy może mniej lubiany od Kuby lub Łukasza. To nie w jego stylu, to nie było istotnym czynnikiem. On po prostu jest zorientowany na sukces, pozytywnie nakręcony, fascynująco ambitny. Oglądam teraz na Netflixie serial dokumentalny o Chicago Bulls i nie mam wątpliwości, że w Robercie buzują takie same emocje jak w Michaelu Jordanie.
Piszczek superstar
Nie licząc Hummelsa, Piszczek pozostał właściwie ostatnim łącznikiem między drużyną mistrzów Kloppa a obecnym zespołem. Z tym że Hummels miał przerwę na występy w Bayernie, Polak gra w Borussii bez przerwy. "Piszczek gra zawsze" można sparafrazować słowa sformułowane przez Louisa van Gaala, byłego trenera Bayernu, dotyczące Thomasa Muellera ("Mueller spielt immer"). Bo Piszczek, jeśli jest zdrów, faktycznie gra zawsze. Tak było u Kloppa, Thomasa Tuchela i innych, tak jest również u Luciena Favre’a - człowieka, który z napastnika zrobił obrońcę, w pewnym momencie jednego z najlepszych na świecie na swojej pozycji.
Hesse, diagnozując przypadek Łukasza, zwraca uwagę, że przez wiele lat był cichy, stał w cieniu Kuby i Roberta, rzadko udzielał wywiadów, choć znał język niemiecki. Ktoś nawet napisał: "rzuca się w oczy, ponieważ tak nie rzuca się w oczy". W końcu jednak wyrósł na kogoś niezwykle ważnego, wręcz instytucję. Jak do tego doszło? Czy decydujące znaczenie miał fakt, jak chce Hesse, że został w klubie, mimo że większość zawodników będących w autokarze po słynnym zamachu bombowym opuściła szeregi Borussii? Niektórych się pozbyto, ale niektórzy chcieli koniecznie odejść sami. Piszczek nie zakwalifikował się do żadnej z grup.
Dlatego aktualnie rozgrywa dziesiąty sezon w Borussii. Żaden piłkarz BVB nie rozegrał więcej meczów w Lidze Mistrzów. Miał być już na bocznicy, już sprowadzono wagon jego następców, z końcem sezonu miał usłyszeć: serwus. Tymczasem profesjonalizm, dbanie o siebie i wciąż wyjątkowa klasa piłkarska sprawiają, że Borussia przedłużyła z nim kontrakt o kolejny rok.
- Łukasza, Kubę i Roberta znam od lat, to nietuzinkowe osobowości, także poza boiskiem - uważa Płatek. - Emanują pozytywną energią i emocjami. Każdy z nich jest nieco inny, ale każdy może znakomicie kształtować młodsze pokolenia. Udowadniać i być przykładem, że mimo życiowych zakrętów, a mają ich niemało za sobą, można do czegoś dojść.
- Łukasza znam jednak najdłużej. Oprócz niezwykłych walorów piłkarskich jest to człowiek, który w pełni utożsamia się z klubem, z jego filozofią. Jest ważny dla młodych piłkarzy, stanowić może drogowskaz. To, niestety, wymierający już gatunek piłkarzy z ogromnym etosem pracy. Dla Borussii jest osobą niezwykle cenną nie tylko z uwagi na umiejętności - opowiada Płatek
- Porównałbym go do Wałdocha. Schalke zabiegało, by przedłużyć z Tomkiem kontrakt o rok, zdając sobie sprawę, że w tym ostatnim sezonie już za wiele sobie nie pogra. Ale był potrzebny klubowi, zadbano o jego przyszłość, został w Gelsenkirchen i do dziś pracuje w klubie jako trener młodzieży. Nie wiem, jaka przyszłość czeka Łukasza, ale wiem, że będzie kiedyś znakomitym trenerem, w dodatku wydaje mi się również, że w takim czy innym stopniu może być związany z Borussią, nie tylko dlatego, że w Goczałkowicach-Zdroju prowadzi akademię piłkarską pod auspicjami BVB - kończy Płatek.
Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna"
***
W sobotę Piszczek może zagrać w barwach Borussii po raz 356. Mecz WfL Wolfsburg - BVB o godz. 15:30.
Czytaj także:
Hertha w natarciu. Konkurent Krzysztofa Piątka w życiowej formie
Kai Havertz partnerem Lewandowskiego? Młody zawodnik wart miliony