Bundesliga. Sławomir Wojciechowski - pierwszy Polak w Bayernie. Nawet wygrał Ligę Mistrzów

Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Sławomir Wojciechowski
Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Sławomir Wojciechowski

Sławomir Wojciechowski nigdy nie został legendą futbolu, a przecież jako jeden z nielicznych polskich graczy zagrał w topowym klubie świata. 20 lat temu zakładał koszulkę Bayernu Monachium. Dzięki temu ma w CV nawet wygranie Ligi Mistrzów.

W piłce nożnej niewiele dzieli wielki triumf od porażki. Nie tylko na boisku. Tuż przed rozpoczęciem sezonu 1999-2000 w polskich mediach krążyła informacja, że Sławomir Wojciechowski trafi ze szwajcarskiego FC Aarau do Stomilu Olsztyn. A więc miał wrócić, jak zwykli mawiać Polacy, z podkulonym ogonem.

Zrozumiałe więc było zdziwienie - to dość łagodne określenie - gdy chwilę później 1,5 mln euro wyłożył na zawodnika sam Bayern Monachium. Środkowy pomocnik z Gdańska nagle stał się zawodnikiem jednego z największych klubów świata.

Skazany na futbol

Wojciechowski jest dzieckiem Lechii Gdańsk. O ile o Antonim Piechniczku mówiono, że był skazany na futbol, gdyż wychowywał się 200 metrów od stadionu Ruchu Chorzów, to Wojciechowski na trening miał nawet bliżej, bo 100 metrów. Zapisał się do klubu, mając lat 9. Jego szkoła podstawowa,"piętnastka", sąsiadowała z klubem, a nauczycielami wychowania fizycznego byli trenerzy Lechii.

ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Robert Lewandowski z nowym celem na kolejny sezon. "Ma coś do udowodnienia"

Tak Wojciechowski trafił do Michała Globisza. A od 11. roku życia prowadził go Bogusław Kaczmarek. To było chyba największym szczęściem chłopaka, ponieważ "Bobo" zawsze był znany z dużej wiedzy i edukacyjnego zacięcia. Jego zawodnicy zawsze byli przygotowywani indywidualnie, tak też było z Wojciechowskim.

- Wszystko, co teraz potrafię, zawdzięczam trenerowi Bogusławowi Kaczmarkowi. Stałe fragmenty gry, za które mnie chwalą, to oprócz tego, że miałem troszkę talentu, wzięły się stąd, że wiele czasu spędzałem na jego treningach. W dużej mierze to on mnie wyszkolił - mówił w wywiadzie z "Piłką Nożną" w 1997 roku.

Kształcił się na kucharza

Problemem chłopca było to, że był typem zawodnika wcześnie dojrzewającego, a tacy często osiągają duży sukces zbyt wcześnie i uchodzą potem za niespełnione talenty. Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że stało się to też udziałem Wojciechowskiego. Od 14. roku życia jeździł na kadry narodowe, w 1990 z drużyną U-16 Wiktora Stasiuka sięgnął po 3. miejsce na mistrzostwach Europy w Niemczech.

Był liderem drużyny. Jego gol z Włochami dał nam awans na imprezę, potem zdobył jeszcze jedną bramkę w meczu grupowym ze Szwecją. Z tamtej drużyny wybił się on, Krzysztof Ratajczyk, Jacek Chańko i Arek Onyszko. Zwrócił na siebie uwagę kilku dużych klubów i wkrótce otrzymał ofertę z VfB Stuttgart, której jednak nie przyjął.

Rola Wojciechowskiego w drużynie była oczywista. W tym czasie miał już za sobą debiut w zespole seniorów Lechii. Tak się złożyło, że w sezonie 1989/90 drużynę prowadził "Bobo" Kaczmarek, więc Wojciechowski dostał szansę i zagrał w dwóch meczach. Być może w normalnych warunkach miałby trudniej o debiut, ale w tym czasie w kasie klubowej było pusto, więc dano szansę całej grupie nastolatków, którzy nie mogli jeszcze samodzielnie kupić piwa, ale mieli już na koncie grę na najwyższym szczeblu rozgrywek.

Oczywiście nigdy nie wiadomo, czy w życiu się powiedzie, więc Wojciechowski na wszelki wypadek kształcił się na kelnera i kucharza. Miał mniej więcej 19 lat, gdy stało się oczywistym, że nie będzie potrzebował stać przy kuchni. Na swoje szczęście, bo jak sam przyznał kilka lat później, schabowego usmażyć potrafi, ale generalnie do asów w kuchni nie należy, tu króluje żona Katarzyna.

Piękna przygoda

Pewnie z korzyścią dla wszystkich, bo w sezonie 1992/93 strzelił 10 goli w drugiej lidze, grając na pozycji środkowego pomocnika i stało się jasne, że potrzebuje nowych wyzwań. Tym bardziej że w biurze łatwiej było spotkać komornika niż prezesa, co oznaczało, że wypłata może się spóźnić. Zawodnik jednak w tym czasie miał możliwości.

Chciała go Legia Warszawa, ale zdecydował się na ofertę Zawiszy Bydgoszcz ze względu na pracującego tam trenera Kaczmarka. Jednak ten epizod należy potraktować tylko jednym słowem: "nieudany". Wojciechowski odbudował się w GKS-ie Katowice, z którego trafił nawet do kadry narodowej. Zagrał w niej 4 spotkania. Zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę, że strzelał z zadziwiającą regularnością: aż 30 goli dla GKS-u w 100 meczach.

Wojciechowski poza tym, że był dobrze wyszkolony technicznie i miał piekielnie mocne uderzenie z dystansu, to jednak był mało zwrotny i przede wszystkim dość wolny. Wystarczyło na transfer do szwajcarskiego Aarau, ale było to zdecydowanie za mało, by zaistnieć później w Bayernie. On sam uważał, że nie przebił się w Bayernie z powodów zdrowotnych.

- To była bardziej przygoda, w której nie do końca mogłem się sprawdzić ze względów zdrowotnych, ponieważ nękały mnie bardzo poważne kontuzje. Po szwajcarskim Aarau Bayern był wielkim przeskokiem sportowym i mentalnym pod każdym względem. Zresztą do dzisiaj jest to jeden z najlepszych klubów. Jeżeli chodzi o moje doświadczenia, to wspominam ten okres bardzo dobrze, natomiast jeżeli chodzi o aspekt sportowy, to nie do końca, bo nie miałem zbyt wielu okazji do gry - mówił w rozmowie z oficjalną stroną GKS-u Katowice.

Gorący fotel

W mediach pojawiła się informacja o tym, że do Bayernu sprowadził go Ottmar Hitzfeld tylko po to, żeby pomóc znajdującemu się w wielkich tarapatach finansowych klubowi ze Szwajcarii. Kiedyś podczas wywiadu zapytaliśmy o to niemieckiego szkoleniowca. Zaprzeczył: - Wiele osób tak myślało. Ale wtedy mieliśmy sporo kontuzjowanych zawodników na lewej stronie i dlatego bez większego namysłu zdecydowałem się na ten transfer.

- To był bardzo dobry piłkarz i nadawał się do kadry Bayernu. Oczywiście nie do podstawowej jedenastki, ale do szerokiej kadry. Później jednak okazało się, że nie miał mentalności potrzebnej do gry w takim klubie jak Bayern. Nie miał tego genu zwycięzcy. Nadal uważam, że nie wykorzystał swoich możliwości - dodał legendarny trener.

Wojciechowski zawsze będzie postrzegany jako ten, który był w Bayernie, ale trudno mówić o spełnieniu. W sumie zagrał w barwach klubu sześć spotkań: dwa w Pucharze Niemiec, jeden w Lidze Mistrzów z Dynamem Kijów i w końcu trzy w Bundeslidze, gdzie nawet strzelił gola przeciwko SSV Ulm.

Z tamtego okresu zachowała się anegdota, że wracając z Monachium do Gdańska nowym samochodem odkręcił podgrzewanie siedzenia i nie wiedział jak je wyłączyć, więc podróż nie należała do zbyt komfortowych.

Sam Wojciechowski nie kryje, że nie miał wystarczającej jakości na Bayern. W wywiadzie z weszlo.com w 2017 roku mówił: - Mam wycinki z gazet, gdzie Hitzfeld mówił o mnie jako o jednym z lepszych zawodników, jeśli chodzi o wyszkolenie. Nie ukrywam jednak, że mi wiele innych rzeczy brakowało, miałem kontuzje, ale miałem też braki wyniesione z ekstraklasy. Mówię o niedoskonałościach taktycznych, na treningach sobie doskonale radziłem, dziennikarze to widzieli, jednak w meczach to wychodziło. Nie chcę wszystkiego zwalać na kontuzje, bo w pewnych momentach byłem po prostu za słaby.

Wojciechowski zdobył z Bayernem mistrzostwo i Puchar Niemiec, ma też w CV triumf w Lidze Mistrzów. Po epizodzie w Monachium wrócił do Aarau, a w 2001 roku do Polski, gdzie jego kariera powoli zaczęła wygasać. Na pewno mógł więcej, ale może któryś z jego następców go przebije. Sławomir Wojciechowski dziś jest dyrektorem akademii Lechii. Historia zatoczyła koło.

ZOBACZ Giovane Elber: Lewandowski najlepszy na świecie

ZOBACZ Polski operator kamery w Bundeslidze zdradza kulisy swojej pracy

Komentarze (6)
avatar
Janusz Wojciechowski
18.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zagrał parę meczy i nikt jemu tego nie zabierze, a grał krótko, weźmy przykład Mielcarskiego zagrał w Porto przez 3 lata nawet nie 30 meczy i uważa że zrobił karierę 
avatar
zadziwiony
18.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Sławomir Wojciechowski - pierwszy Polak w Bayernie." - Mirosław Hermaszewski - pierwszy Polak w kosmosie. O Twardowskim nawet nikt się nie zająknie! Smutny jest los prekursorów :((