PKO Ekstraklasa. Dlaczego polskie kluby nie podają nazwisk zakażonych? "Kontuzją nie da się zarazić"

- Jeżeli sąsiad piłkarza wie, że ma on kontuzję, to nie będzie go inaczej traktował. Co innego w przypadku koronawirusa - mówi Bartosz Orzechowski. Rzecznik PKO Ekstraklasy tłumaczy, dlaczego w Polsce przyjęło się, by nie podawać nazwisk zakażonych.

Bartłomiej Bukowski
Bartłomiej Bukowski
mecz Legia Warszawa - Górnik Zabrze WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: mecz Legia Warszawa - Górnik Zabrze
- To czy nazwisko zakażonego podawane jest do publicznej informacji jest indywidualną decyzją klubów. Oddzielną kwestią jest natomiast fakt, że obowiązuje coś takiego jak ochrona danych osobowych i tajemnica lekarska, więc nie każda z tych osób, które otrzymają dodatni wynik testu na koronawirusa, może chcieć tego, żeby wynik jej testu medycznego był podawany do publicznej wiadomości - tłumaczy nam Bartosz Orzechowski, rzecznik prasowy PKO Ekstraklasy.

W Polsce przyjęło się bowiem, że kluby informują jedynie o liczbie zakażonych osób, czasem rozgraniczając je do osób ze sztabu i piłkarzy. Bardzo rzadko podają do mediów konkretne nazwiska. Wyjątek od tej zasady uczynił Piast Gliwice, który otwarcie poinformował, że pozytywny wynik testu na obecność COVID-19 otrzymał Waldemar Fornalik. Takie postępowanie dziwi kibiców, zwłaszcza, że na zachodzie z reguły nikt nie robi tajemnicy z tego, kto aktualnie zmaga się z wirusem. Podobnie zresztą postąpił PZPN, gdy zakażony był Jerzy Brzęczek. Część fanów podnosi chociażby argument, że w przypadku kontuzji nikt nie zasłania się tajemnicą lekarską.

- Różnica jest taka, że kontuzją nie da się zarazić. Jeżeli sąsiad danego piłkarza wie, że ma on kontuzję, to nie będzie go inaczej traktował. Co innego w przypadku zakażenia koronawirusem. Wiadomo, jaka jest sytuacja z pielęgniarkami czy innymi osobami, które pracują w służbie zdrowia. Jak są one traktowane przez niektóre osoby mieszkające w ich otoczeniu, gdy z góry zakłada się, że są zakażone i prowadzi to do szykanowania i innych mało przyjemnych sytuacji. Zakażone osoby mają prawo tego nie chcieć, więc kluby się do tego dostosowują - wyjaśnia Orzechowski.

Jak zapewnia nasz rozmówca, sama liga nie ma wpływu na to, jakie informacje przedostają się do opinii publicznej. Co więcej, Ekstraklasa całemu procesowi wykrywania zakażeń i wszelkich późniejszych działań przygląda się niejako z boku. Ingerencja następuje dopiero wówczas, gdy sytuacja zmusza do zmian w kalendarzu rozgrywek.

- Cała procedura medyczna, kwestie badań i ewentualnej późniejszej izolacji oraz wprowadzanie kwarantanny w zespole to jest proces medyczny, który jest tak naprawdę prowadzony między klubem, a zespołem medycznym PZPN-u. My jesteśmy informowani o tym, z tego względu, że musimy w newralgicznych sytuacjach zadecydować o przełożeniu meczu i musimy wiedzieć jaka jest sytuacja w klubach. Natomiast sam ten proces przebiega wyłącznie między klubem a zespołem medycznym PZPN-u i oczywiście sanepidem. My natomiast w żaden sposób nie ingerujemy w to, czy dane kluby informują o tym kto jest zakażony czy też nie - podkreślił rzecznik PKO Ekstraklasy.

Czytaj także:
Premier League. Virgil van Dijk zabrał głos po kontuzji. "Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu"
PKO Ekstraklasa. Kosta Runjaić rozpocznie drugą setkę meczów w Pogoni Szczecin. "Będziemy wredni dla Lechii Gdańsk"

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ekspert krytycznie o zamknięciu stadionów. "Takie gwałtowne restrykcje są przesadą"
Czy uważasz, że kluby powinny podawać nazwiska zakażonych osób?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×