Paulo Sousa zagrał va banque i przegrał. 26 grudnia jego kadencja dobiegła końca. Formalnie jest jeszcze selekcjonerem reprezentacji Polski, bo Cezary Kulesza odrzucił jego bezczelną prośbę o rozwiązanie kontraktu (więcej TUTAJ), ale trudno sobie wyobrazić, by poprowadził Polskę w marcowych barażach o awans do MŚ 2022.
Portugalczyk przelicytował, bo Flamengo nie ma zamiaru płacić odszkodowania za zerwanie jego umowy. Więcej TUTAJ. To, notabene, nie jest wygórowane, bo 300 tys. euro we współczesnej piłce na najwyższym poziomie to drobne. Jak widać, Sousa nie jest dla "jednego z najlepszych klubów świata" wart aż tyle, by za niego płacić.
Nie można się jednak temu dziwić, bo według portugalskich mediów był kandydatem numer pięć. Przesuwał się w górę listy tylko dlatego, że inni - jak Jorge Jesus czy Paulo Fonseca - nie byli zainteresowani.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: do rzutu wolnego podszedł... bramkarz. Zobacz, co z tego wyszło!
Sousa odchodzi jako przegrany na każdej płaszczyźnie. Sportowej, bo występ Polski na Euro 2020 był wielkim blamażem. Nigdy wcześniej Biało-Czerwoni nie zdziałali tak mało na imprezie rangi mistrzowskiej. Więcej TUTAJ. Poza tym za jego kadencji Polska zdołała pokonać tylko amatorów z Andory i San Marino oraz Albanię.
I ludzkiej, bo stchórzył i zdezerterował na 88 dni przed barażami o awans do MŚ 2022. Nie zachował się w porządku wobec PZPN, bo jeszcze kilkanaście dni temu zapewniał prezesa Kuleszę o tym, że koncentruje się wyłącznie na reprezentacji Polski. Tymczasem równolegle jego agent pracował nad znalezieniem mu pracy w Brazylii.
Okazał się też niewdzięcznikiem. Nie docenił tego, co dostał w Polsce. Czy jeszcze kiedykolwiek będzie miał okazję pracować z najlepszym piłkarzem świata? Śmiem wątpić... Czy po tym, co zrobił, zaufa mu jakaś inna europejska federacja? Wątpliwe. Poza tym, jak na Portugalczyka ze świetnym piłkarskim życiorysem, szkoleniowe CV ma w gruncie rzeczy przeciętne. Od początku na kontrakcie z PZPN mógł zyskać tylko on.
W razie sukcesu, praca z reprezentacją Polski mogła być dla niego przepustką do europejskiej elity. Dziś wie, że zawiódł, więc ucieka do Brazylii, nim doszczętnie się skompromituje i zostanie zapamiętany jako ten, przez którego mundial w Katarze odbędzie się bez Roberta Lewandowskiego. Stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski mimo wszystko było komfortową poczekalną.
O jego kadencji nie można powiedzieć nic dobrego. Owszem, kadra pobiła strzelecki rekord z 2005, ale ponad połowę z 37 goli wbiła amatorom z San Marino (12) i Andory (7). Zbigniew Boniek twierdził, że to trener, który wprowadzi Polskę na wyższy poziom. Że dzięki niemu będzie nas stać na walkę z najmocniejszymi. Nic z tego. W meczach (4) z teoretycznie silniejszymi rywalami kadra Sousy zdobyła dwa z 12 możliwych do zdobycia punktów. Więcej TUTAJ.
Na współpracy z Sousą, według Bońka, mieli skorzystać nie tylko reprezentanci, ale całe polskie piłkarstwo. To też okazało się pustosłowiem. Portugalczyk, w przeciwieństwie do Leo Beenhakkera, u którego nauki pobierali Dariusz Dziekanowski, Adam Nawałka czy Rafał Ulatowski, nie chciał współpracować z polskimi trenerami.
Otoczył się swoimi współpracownikami i stworzył hermetyczny sztab. Nie było w nim nikogo, kto teraz mógłby przejąć zespół. Nie dzielił się z nikim swoją rzekomo rozległą wiedzą. Zaszył się w Portugalii i w Polsce, nie licząc zgrupowań, nie spędził łącznie nawet dwóch tygodni.
Zmanipulował nas, wykorzystał i za to wszystko wystawił absurdalnie wysoki rachunek. Sam przez 11 miesięcy zarobił w Polsce 800 tys. euro, czyli ponad 3,6 mln zł. Adam Nawałka na taką pensję pracował blisko 5 lat i w tym czasie wprowadził kadrę do ćwierćfinału Euro 2016 i do MŚ 2018. Jeszcze więcej, bo 4,2 mln zł, skasowali współpracownicy Sousy. To łącznie 7,8 mln zł za niespełna rok wątpliwej jakościowo pracy Portugalczyka i jego sztabu.
Ponadto zadziałał na szkodę PZPN. Przez jego niewytłumaczalną decyzję o niewystawieniu Roberta Lewandowskiego na kończący eliminacje MŚ 2022 mecz z Węgrami (1:2) Polska nie będzie gospodarzem półfinału baraży, a to nie tylko pozbawienie się atutu własnego boiska, ale też strata rzędu kilkunastu milionów złotych. I wreszcie przez brak awansu do MŚ 2022, czego głównym winowajcą będzie właśnie on, PZPN koło nosa przejdzie też 10 mln dolarów premii od FIFA.
Sousa odchodzi z Polski jako przegrany, ale znalazł spokojną przystań w Brazylii. Teraz kuglarskie sztuki będzie pokazywał na plażach Copacabany. Prawdziwy kłopot ma za to PZPN. Po pierwsze, kaprys Bońka, bo zatrudnienia Sousy inaczej nazwać się nie da, może kosztować PZPN łącznie ponad 60 mln zł.
Po drugie, na trzy miesiące przed barażami Biało-Czerwoni są bez selekcjonera. Powrót Jerzego Brzęczka jest wykluczony, a Maciej Skorża czy Marek Papszun nawet jeśli marzą o przejęciu kadry, to nie w takich okolicznościach. Na to zgodzi się tylko kamikaze, który nie ma nic do stracenia.