Na cztery sekundy przed końcową syreną meczu Górnika Zabrze z KS Azotami Puławy sędziowie przerwali grę po faulu Mariusza Jurasika. Piłkę posiadali wówczas goście, którzy po gwizdku sędziego oddali rzut na bramkę, który obronił Mateusz Kornecki, a następnie arbitrzy z porozumieniu z sędziami stolikowymi zakończyli zawody.
W tym samym momencie cała drużyna i sztab szkoleniowy drużyny z Puław rzucił się z pretensjami do sędziów, gdyż nie został włączony zegar odmierzający ostatnie sekundy spotkania i w dalszym ciągu na tablicy świetlej widniał czas 29:56. Jak się potem okazało zegar uległ awarii.
[ad=rectangle]
- To dziwna sytuacja, kiedy zegar ulega awarii przy jednobramkowym prowadzeniu gospodarzy na cztery sekundy przed końcem meczu - irytuje się Bogdan Kowalczyk, trener puławskiej drużyny.
Mimo protestów ze strony przyjezdnych sędziowie decyzji nie zmienili i za końcowy wynik uznali 34:33 na korzyść Górnika, nie pozwalając powtórzyć puławianom akcji. - To dobra decyzja. Nie po to przez cały sezon harowaliśmy, żeby zagrać o medal, a w tym meczu godzinę walczyliśmy na każdym metrze, by teraz przez to, że ktoś się drzemnął stracić zwycięstwo w tym meczu - mówi Adrian Niedośpiał, gracz śląskiej drużyny.
Po długiej dyskusji z arbitrem stolikowym przekonać dał się Maciej Stęczniewski. - Wszystko zostało wyjaśnione. Po prostu zegar nie ruszył, ale nie było to obowiązkiem do wznowienia gry. Gwizdek był znakiem, że rozpoczęło się odliczanie czterech sekund, my z kolei myśleliśmy, że sędziowie chcą za jego sprawą cofnąć akcję. Przepisy mówią, że zegar nie musi ruszyć i końcowy wynik jest ostateczny - wyjaśnia bramkarz Azotów.
Oszukani czuli się za to kibice z Puław, którzy w kierunku sędziów skandowali: "Złodzieje! Złodzieje!" oraz inne - znane głównie ze stadionów piłkarskich przyśpiewki - adresowane pod adresem arbitrów sobotniego spotkania.