[b][url=/autor/maciej-szarek]
Maciej Szarek[/url], WP SportoweFakty: Trudno być dziś kapitanem reprezentacji Polski? [/b]
Piotr Chrapkowski, rozgrywający reprezentacji Polski i SC Magdeburg: Nie aż tak. Dla mnie to nobilitacja, że zyskałem zaufanie trenera i kolegów, co mnie bardzo cieszy. Zwłaszcza, że to już druga moja kadencja w tej roli, pełniłem ją także w zespole trenera Przybeckiego. To odpowiedzialna funkcja. Chciałbym dalej swoją osobą spajać grupę, utrzymywać w niej jak najlepszą atmosferę, rytm pracy, opierający się na zasadzie współpracy, wzajemnego szacunku i zwykłego "lubienia się". Chciałbym, żebyśmy wszyscy pracowali z dużą chęcią i zaangażowaniem, co przełoży się na wyniki i postawę na parkiecie.
Pytałem, bo jak dotąd częściej niż studzić głowy kolegów po kolejnych zwycięstwach trzeba gasić pożary, jak w Izraelu czy Portugalii. Co się wtedy mówi?
Te słowa z pewnością zostają w szatni, więc cytować nie będę, ale czasami trzeba krzyknąć, czasem na spokojnie zmotywować, bo wszystko zależy od sytuacji i są różne składowe. Na pewno nie mogę powiedzieć też, że zawsze wszystko wychodzi bardzo dobrze. To przecież praca w grupie.
Izrael czy Portugalia to nie były łatwe momenty dla nas, dla naszej nowej kadry pewnie najgorsze. Padały ciężkie, gorzkie słowa, bo po tych niepowodzeniach trzeba było przełknąć bardzo gorzką pigułkę.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Znaczące potknięcie AC Milan. Piątek centymetry od asysty [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
To mówicie we własnym gronie, a co chcielibyście przekazać kibicom?
Że dziękujemy za wasz doping i liczymy na dalsze wsparcie i wiarę w nas; w nasz zespół. Bo my chcemy podnosić swoje umiejętności, chcemy zwyciężać dla Polski, "dla orzełka", dla was. I te zwycięstwa przyjdą. Sprawimy wam jeszcze nie jedną radość.
Na ten moment trzeba sobie zadać jednak dwa fundamentalne pytania: gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy?
Jesteśmy na początku drogi; odbudowy silnej reprezentacji. Mamy nowego trenera, który preferuje zupełnie inną taktykę i jak do tej pory było niewiele czasu, raptem cztery treningi w pełnym składzie, żeby ją poznać i wyrobić automatyzmy, co jest niezbędne, by grać na najwyższym poziomie, a widzieliśmy już, że te detale robią różnicę.
Pierwszy etap, który musimy osiągnąć, to awans na mistrzostwa Europy 2020. Przed nami dwa mecze: z Kosowem i Izraelem i to są obligatoryjne dwie wygrane, bo żenująca wpadka nam się już przytrafiła (z Izraelem na wyjeździe - red.) i nie możemy pozwolić sobie na powtórkę. Drugi przystanek to mistrzostwa, gdzie wielu graczy po raz pierwszy zetknie się ze specyfiką mistrzostw: intensywnością spotkań, rangą i atmosferą turnieju. Trzeba to przeżyć, by za drugim razem być już przygotowanym na wszystko.
Właśnie, w kadrze pojawia się wiele nowych twarzy. Wprowadzenie ich do zespołu to też poniekąd pana rola, prawda?
Trenerzy Przybecki i Rombel musieli szukać nowych twarzy, takie jest ich zadanie, bo po igrzyskach w Rio nastąpił kres złotej generacji w naszej kadrze, odeszli zawodnicy, którzy przez lata zdobywali medale i zostawili po sobie luki na wielu pozycjach. Dalej szukamy odpowiednich zawodników, ale też charakterów; osób, które swoją jakością na parkiecie i w szatni mogłyby stanowić o sile kadry w ciągu kolejnych lat, tak żebyśmy ze zgrupowania na zgrupowanie czynili postępy. I jasne, że trzeba pomóc im się zaaklimatyzować.
A niby jeszcze nie tak dawno to pan wchodził do reprezentacji!
Prawda! Zaczynałem na jednym czy dwóch zgrupowaniach w 2010 roku, ale potem miałem kontuzję barku i tak naprawdę zaczynałem od nowa w 2014. Więc zawsze wydawało mi się, że jestem młody, niby mój staż nie był taki długi, a gdy po Rio odeszła cała poprzednia generacja, okazałem się jednym z najbardziej doświadczonych w kadrze. Ale nigdy nie czułem i nie czuję się staro!
Ale dojrzał pan. Z wiecznie uśmiechniętego Piotrka Chrapkowskiego, przez Piotra Chrapkowskiego uderzającego w sędziów po meczu z Katarem, doszliśmy do pana Piotra Chrapkowskiego kapitana kadry.
Ja akurat z natury uśmiecham się dość dużo! Do życia podchodzę z dużym optymizmem, niezależnie czy to sportowego, czy codziennego i staram się, by uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jasne, czas zrobił swoje, jak wobec każdego, i nauczyłem się dużo, więc tak - dojrzałem. Dużą rolę odegrały w tym narodziny dzieci. Rola ojca odmienia, pozwala spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, bardziej poważnej.
Wcześniejsza jest niepoważna?
Nie na darmo są te wszystkie powiedzenia, że za młodu człowiek musi się wyszaleć, zrealizować parę głupich pomysłów. Na pewno większość z nas miała w okresie nastoletnim czy studiów dużo "siana" w głowie, sporo głupich pomysłów. Potem to się normuje. Taka kolej rzeczy. Ale ja mam jeszcze trochę dziecka w sobie, pielęgnuję je i bardzo się z tego cieszę. Dzięki temu mogę doceniać każdy dzień.
Selekcjoner Patryk Rombel przekazał wam, że to będzie wasza kadra; tworzona przez zawodników. Jak ją sobie wyobrażacie?
Docelowo ma to być kolektyw. Kolektyw nie tylko 16-stki na parkiecie, ale też rezerwowych, sztabu i wszystkich dookoła. To spowoduje, że będziemy osiągali lepsze wyniki.
Czego potrzeba?
Żebyśmy się wszyscy dogadywali, potrafili sobie wytłumaczyć pewne rzeczy, nauczyli się wspólnie rozwiązywać problemy i szybko znajdować te rozwiązania i wcielić je w życie. Wtedy to będzie widać na boisku. Dwa to taktyka i trening: zagrywki musimy wykonać setki razy, żeby zadziałały nawet, gdy będziemy obudzeni w środku nocy. Na to jednak potrzeba czasu. Teraz sport jest tak wyrównany, że naprawdę decydują niuanse.
Taktykę trenera Rombla i trenera Przybeckiego dzielą właśnie niuanse czy to większa różnica?
To była dla nas duża zmiana. Trener Rombel ma inne zagrywki, inny styl gry niż trener Przybecki. Teraz gramy bardziej po hiszpańsku. Więc raczej budujemy grę od nowa.
Co to znaczy "hiszpański styl gry"?
Na pewno to oznacza dużo gry dwa na dwa i dużo podań do koła, wykorzystując całą szerokość boiska. Czyli jeśli decydujemy się na zagrywkę z wykorzystaniem obrotowego, to zamiast atakować w jego kierunku, otwiera się grę, idąc szerzej i atakując w jedną stronę, a potem odwracając grę. Boczni rozgrywający dość długo czekają w tym systemie przy liniach bocznych, wykorzystując właśnie do nabiegu całą szerokość parkietu. Wtedy drugi obrońca musi pomagać rywalowi i można śmiało iść prostopadle na bramkę, korzystając z przewagi 2 na 1. Jeżeli obrońca wygrywa, można zmienić kierunek i po "chwilówce" uderzyć w drugą stronę. Głównie chodzi o trzymanie szerokości i rozróżnienie sytuacji, kiedy jest krzyżówka, a kiedy idziemy prostopadle.
W obronie trzeba nauczyć się kiedy i jak pomagamy koledze, kiedy obchodzimy koło, jak stajemy z obrotowym rywali, czy skrzydłowi powinni domykać, czy nie, a to zależy od tego czy zawodnik rywali grozi rzutem, czy jednak gra na zwodzie i czeka, żeby puścić przewagę dalej. Tego jest bardzo dużo. Taktyka jest bardziej skomplikowana niż się wydaje wielu kibicom.
Od razu przypomniał mi się Antonio Conte, dający wykład dziennikarzom na temat systemu gry jego Juventusu, by ci mogli go rzetelnie ocenić.
No ale nie mogę zdradzić panu całej taktyki! Jeszcze Izraelczycy wrzucą sobie w "Google translate" i co będzie?!
Jeśli po pierwszych meczach z Niemcami wskazywano na jakieś pozytywy, to właśnie na dobrze funkcjonującą obronę. W niej na środku rządzi pan wraz z Kamilem Syprzakiem, który łatki wybitnego defensora nie ma.
Ale współpracuje nam się bardzo dobrze. Wyjaśnialiśmy sobie jeszcze pewne niedociągnięcia, ale wyglądało to naprawdę nieźle, choć rezerwy są. Mam trochę doświadczenia w tej kwestii, obecnie obrona to mój konik, sprawdzam się w roli defensora już chyba szósty sezon z rzędu, więc staram się pomagać jak najwięcej. Tu trzeba też zaznaczyć, że bardo dobrze wypadli bramkarze i nasza współpraca z nimi. Może stąd wyłonił się taki obraz.
Na drugiej stronie Piotr Chrapkowski opowiada o Bundeslidze i Wieży Babel w Magdeburgu, sprowadzeniu do roli obrońcy w Kielcach i o tym, co determinuje życiowe wybory sportowca.
[nextpage]W niedzielę Magdeburg zagra z Erlangen. Bundesliga świąt nie uznaje?
No nie. Ani wielkanocnych, ani bożonarodzeniowych. Ani wakacji! Bo już w połowie sierpnia zaczynają się pierwsze rozgrywki. Ale to też urok Bundesligi: to ciekawa liga, ale przy tym bardzo wymagająca. Każdy może wygrać z każdym, co sprawia, że ogląda się to z chęcią i zaciekawieniem. Nie ma stuprocentowych faworytów, łatwo można się potknąć, jeśli starci się koncentrację choćby na moment.
Także na święta proszę mi życzyć zwycięstwa w Erlangen i zdrowia! Na rodzinne święta nie mam co liczyć, bo gramy na wyjeździe. Ale jak zdrowie będzie, to reszta też przyjdzie!
- W ciągu dwóch sezonów chcemy awansować do Ligi Mistrzów - mówił pan przed transferem do Niemiec. To wciąż realne?
Spodziewałem się, że będziemy notować dobre wyniki, bo Magdeburg to bardzo dobry zespół. Jeszcze zanim przyszedłem, wywalczyli piąte miejsce w lidze, rok temu było czwarte, a teraz zajmujemy trzecie i gonimy THW Kiel. Drugie miejsce daje prawo gry w Lidze Mistrzów. Kilonia ma trudny kalendarz, my jednak musimy skupić się na sobie. Jeżeli wygramy wszystko do końca, różne rzeczy się mogą przydarzyć. Jak mówiłem, to właśnie Bundesliga. Co prawda w Lidze Mistrzów mogłyby spokojnie grać trzy niemieckie zespoły, ale nie mamy na to wpływu, więc trzeba przeskoczyć THW.
Magdeburg jest dość ciekawym miejscem, bo klub przypomina Wieżę Babel. W zespole jest aż dziewięć różnych narodowości!
Na początku sezonu było ich nawet dziesięć, bo był jeszcze Rosjanin Gleb Karalash. Faktycznie, mamy tu narodowościowy tygiel, co powoduje jednak, że nie ma grupek, wszyscy trzymają się razem, każdy jest na obczyźnie, więc aklimatyzacja jest prostsza. Po części to buduje zespół. Język urzędowy to jednak niemiecki. Wszyscy mamy pół roku, żeby się go nauczyć. Taki jest zapis w kontrakcie.
Bardzo dobrze trzymam się z Żelijko Musą. Znamy się jeszcze z czasów gry w VIVE. To też mój partner do gry w środku obrony, więc łapiemy porozumienie i na boisku, i poza nim.
Oj przydałby się w Kielcach taki środek obrony na mecze z PSG!
(śmiech) Też jestem ciekawy jak VIVE poradzi sobie z PSG. Kilku zawodników wróciło po kontuzjach, więc mają większe szanse, niż jeszcze miesiąc temu, ale PSG to zbiór gwiazd, do tego rewanż mają u siebie, więc kielczanom będzie bardzo trudno. Ale trzymam za nich kciuki!
Pan jednak zostaje w Niemczech do 2023. Znalazł pan swoje miejsce?
Tak, byłem bardzo zadowolony z mojego pierwszego sezonu tutaj - z tego jaką wypracowałem sobie pozycję w klubie i jak mnie tutaj traktują. Co ważne, moja żona i dzieci też się dobrze czują w Magdeburgu, więc jestem spokojniejszy. Gdy dzieci dorosną, zmiany będą trudniejsze. Póki co aklimatyzacja sprzyja i cieszę się, że kolejne cztery lata spędzimy w fajnym do życia miejscu, a ja będę mógł grać na wysokim poziomie.
Domyślam się, że właśnie o te codzienne realia mógł mieć pan więcej obaw, decydując się na pierwszy w karierze wyjazd za granicę, bo przechodząc do Magdeburga był pan już ukształtowanym zawodnikiem. Tak było?
Jasne, to trochę wywraca życie do góry nogami, ale zawsze lubiłem poznawać nowe kultury, byłem na nie otwarty, dużo podróżowałem, choć teraz, dzięki dzieciom, wyprawy są raczej krótsze. Od początku byłem bardzo pozytywnie nastawiony na Niemcy i Niemców. I tak jak mój odbiór względem ich jest pozytywny, tak inni odbierają mnie lepiej. Myślę, że większość Niemców nie ma ze mną żadnego problemu, mówię przecież po niemiecku i, co ważne, chcę się go uczyć, bo to bardzo pomaga się asymilować.
Czy faktycznie jest tak, że aby w niemieckiej drużynie grał obcokrajowiec, to musi być dwa razy lepszy od Niemca na tę samą pozycję?
Nie wiem, bo u mnie nie ma za dużo Niemców w drużynie!
To fakt. Powiedziałem już, że przechodził pan do Magdeburga jako ukształtowany zawodnik. Ale czy ukształtowany tak, jak by pan chciał?
Miałem w swojej karierze różne etapy. Może trudno w to uwierzyć, ale kiedyś grałem jako typowy rzucający i szło mi całkiem dobrze! Mówię o czasach AZS-u i Wisły Płock. Potem jednak przytrafił mi się uraz barku, przez niego dość długa pauza i dalsze problemy. Jednocześnie odnalazłem się bardzo dobrze w obronie i z tego miejsca ukłony w stronę trenera Dujszebajewa, że nauczył mnie tego. I tak już zostało.
Czyli nie czuje pan nic w rodzaju zawodu, że w Kielcach sprowadzono pana niemal wyłącznie do roli obrońcy?
Nie. Skąd. Trener miał swój pomysł na drużynę i moje miejsce w niej i starałem się je jak najlepiej wypełnić. Dzięki temu dużo się nauczyłem.
Dziś w bardzo podobnej roli w Kielcach jest Marko Mamić. Podobieństwo nasuwa się samo.
Nie wiem czy nasze historie są aż takie podobne. Nie mi to oceniać i nie znam na tyle Marko Mamica. Ale z tego, co widać, śledząc mecze VIVE w telewizji, jasne jest, że on ma być podstawowym obrońcą VIVE. Widzę to po tym, jakie role dostaje na parkiecie. Nie wiem, czemu nie gra w ataku, ale to pytanie do trenera Dujszebajewa.
Do meczu z Erlangen zanotował pan 32 gole w 26 spotkaniach Bundesligi, więc pana zapędy do gry w ataku jeszcze nie zanikły?
Nie! Wciąż je mam! Może nie było tego widać ostatnio w kadrze, bo znów przeszkadzał mi trochę bark, ale w klubie często podłączam się do kontry w II tempo i wciąż mam fun z tego, że rzucę bramkę. Ale wiem też, że trenerzy mają inne spojrzenie i ja jestem odpowiedzialny głównie za obronę i rozprowadzenie kontry. Trzeba znać swoje miejsce, tak żeby drużyna funkcjonowała jak najlepiej. Finalnie liczy się dobro zespołu, nie jednostki.
Jeszcze w Wiśle zapowiadał się pan na typowego all-roundera. Niewielu jest takich zawodników, pan miał warunki zostać jednym z nich.
Na pewno szkoda, że tak to się potoczyło, ale dużym problemem okazał się ten uraz. Wymagana była operacja, a potem siedem miesięcy rehabilitacji. Mój bark już nigdy nie wrócił do stanu sprzed kontuzji, jest hipermobilny. Więc nie ma co gdybać, płakać nad rozlanym mlekiem, tylko trzeba grać jak najlepiej i czerpać przyjemność z gry w obronie. To czarna robota, którą mało kto docenia. A jest niesamowicie ważna.
Ten bark w pełnej sprawności niemal w pojedynkę dał Wiśle ostatnie w historii mistrzostwo Polski w 2011 roku.
Na pewno nie w pojedynkę. Zawsze jestem zdania, że wygrywa zespół. Nie mieliśmy może tylu gwiazd, ale tworzyliśmy super ekipę. W każdym meczu ktoś dawał coś super od siebie. Uwierzyliśmy w siebie, VIVE może zbyt luźno podeszło do spotkań i ich pokonaliśmy. Ale od tego czasu VIVE, a to już siedem tytułów z rzędu, znów dominuje.
Stąd pytanie czy taki scenariusz może się powtórzyć w dzisiejszych realiach?
Na pewno będę to śledził z uwagą. Dlaczego Wisła nie miałaby sprawić niespodzianki? Ostatnio w Kielcach zremisowali. Ale faworyta nie mam. Po latach kibicuje się bardziej poszczególnym osobom, które się lubi, żeby oni grali jak najlepiej, a nie całym zespołom. To zanika. Kibicuje się też po prostu dobremu widowisku.
Pan grał w obu tych klubach. Transfer wywołał duże kontrowersje. Gdy jedną nogą był pan już w Kielcach, w Płocku wypominali panu transfer do największego rywala, w Kielcach zaś wciąż był pan jedną nogą w Płocku, bo pamiętano pana mocną identyfikację z Wisłą.
Na pewno nie było to łatwe przejście, bo transfery na linii Płock-Kielce nie należą do bezproblemowych. No ale trzeba przyznać, że VIVE stało wówczas lepiej sportowo, chciałem grać w Lidze Mistrzów i zdobywać trofea, większe szanse były w Kielcach, więc zdecydowałem się na to. Za czas w Wiśle, kiedy mogłem się pokazać i nauczyć się bardzo dużo, jestem oczywiście również bardzo wdzięczny. Mam sentyment do obu klubów i obu kibicuje na arenie międzynarodowej. Wszystkie nieprzyjemności były podparte emocjami kibiców, nie zawsze do końca zdrowymi, ale większość na pewno rozumie życie sportowca, że nie zawsze robi się wszystko dla idei czy tak, jak jest wygodnie. Gdy jesteś sportowcem, liczy się przede wszystkim dobro twoje i twoich bliskich. Stąd trudne decyzje, które wcale nie muszą się wszystkim podobać.