Czwartkowy etap Rajdu Dakar był rozgrywany w piaszczystym terenie, w otoczeniu ogromnych skał służących jako punkty orientacyjne, które pomagały uniknąć kosztownych błędów nawigacyjnych. W porównaniu ze środowym odcinkiem specjalnym był on nieco mniej techniczny, ale wciąż wymagał od kierowców bardzo wysokich umiejętności. Między innymi ze względu na zróżnicowaną specyfikę trasy, na co uwagę zwrócił Jakub Przygoński.
- Pierwsze 130-150 kilometrów to była jazda po kamieniach, było bardzo twardo, jechaliśmy tak tam szybko jak tylko mogliśmy, notowaliśmy bardzo dobre międzyczasy. Na drugiej części trasy, zdominowanej przez piasek, kępki traw i camel grass natrafiliśmy też na wiele zjazdów z potężnych, wielkich wydm, które miały po 30-40 metrów wysokości - powiedział po etapie kierowca Orlen Team.
Czytaj także: Kubica może uratować słupki oglądalności DTM
Zdecydowanie mniej szczęścia od Przygońskiego miał w czwartek Martin Prokop. Czech zaliczył awarię wału napędowego w swoim Fordzie Raptorze, mijając ostatecznie linię mety na 30. pozycji.
ZOBACZ WIDEO "Kierunek Dakar". O krok od dramatu na Rajdzie Dakar. "Dobrze, że jestem cały i z głową"
- Ten etap układał się dla mnie całkiem dobrze, ale podobnie jak w poprzednich dniach krótko przed metą okazało się, że mamy problem. Tym razem dopadła nas awaria wału napędowego. Musieliśmy się zatrzymać i go wymienić, ale w pewnym momencie ten wał się po prostu zapalił, więc trzeba było go ugasić i dopiero potem ponownie przystąpić do naprawy. Straciliśmy wtedy dość dużo czasu, ale cieszymy się, że dojechaliśmy do mety. Mimo że ten rajd nie układa się po naszej myśli, mam nadzieję, że w kolejnych dniach będziemy mieć więcej szczęścia - powiedział na mecie Prokop.
Kolejny raz w pierwszej dziesiątce kategorii quadów zameldował się Kamil Wiśniewski. Zawodnik Orlen Team na mecie cieszył się, że rajd wkracza w etap, gdzie zaczyna dominować pustynia oraz wydmy kosztem dróg.
- W niektórych miejscach piasek na trasie był bardzo twardy i zbity, w innych z kolei był bardzo sypki, trafiałem też na piasek pomieszany z trawą. To spowodowało, że trasa była bardzo zróżnicowana i wymagająca, niemal przez 100 kilometrów musiałem cały czas stać na quadzie - powiedział po etapie Wiśniewski, który w czwartek był zadowolony z tego, jak spisywał się jego sprzęt.
Jak dodał, w kwestii samopoczucia zmaga się z bólem pleców. - W kilku miejscach nie ustałem na quadzie, robiłem to w 99 proc. miejsc, ale w niektórych usiadłem, zdekoncentrowałem się, nie zauważyłem "hopek", i przez to dostałem kilka porządnych uderzeń. Bolą mnie plecy, ale na biwaku dysponujemy sprzętem, którym spróbujemy rozmasować i ukrwić mięśnie - dodał Wiśniewski, który do mety dojechał mając w baku 5 litrów paliwa.
Czytaj także: Williams zasypuje dziury w budżecie
W piątek zawodnicy będą rywalizować na drugim pod względem długości odcinku, liczącym łącznie 830 kilometrów, w tym 477 kilometrów odcinka specjalnego.