Toby Price był pierwszy motocyklistą, który pojawił się na miejscu wypadku Paulo Goncalvesa. Australijczyk próbował reanimować bardziej doświadczonego Portugalczyka, wezwał też niezbędną pomoc. Mimo podjętego wysiłku, 40-latka nie udało się uratować.
- Wypadek miał miejsce na szybkim odcinku trasy. Miałem odkręcony gaz do końca. Praktycznie w ostatniej chwili zobaczyłem, że w oddali leży motocykl. To nigdy nie jest dobry zwiastun, bo byliśmy na szybkim fragmencie trasy - powiedział Price, którego cytuje "Motorsport".
Czytaj także: Alonso nie może się pogodzić ze śmiercią Goncalvesa
- Podjechałem w to miejsce i zobaczyłem Paulo na ziemi. Na początku nawet nie wiedziałem, kto to jest. Jednak dość szybko zdałem sobie sprawę, że to właśnie Paulo. Widziałem, że jest w kiepskim stanie - dodał zwycięzca Rajdu Dakar z roku 2019.
ZOBACZ WIDEO "Kierunek Dakar". Ekstremalne przygotowania do Rajdu Dakar. Trwają cały rok
To właśnie Price podjął się próby reanimacji Goncalvesa i wezwał pomoc medyczną. - Próbowaliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, starając się uzyskać od niego jakąkolwiek odpowiedź. Wezwaliśmy helikopter, poinformowaliśmy biuro rajdu. Niestety, Paulo nie odpowiadał. Mieliśmy tylko nadzieję, że helikopter z medykami przyleci jak najszybciej. To było najdłuższe osiem minut w moim życiu - zdradził australijski motocyklista.
Organizatorzy Rajdu Dakar informację o wypadku Goncalvesa otrzymali o 10.08. Helikopter pojawił się na miejscu zdarzenia już o 10.16. Niestety, lekarz mógł już tylko stwierdzić zgon.
Price na miejscu wypadku był ponad godzinę, odkładając na bok swój wynik w tegorocznym Dakarze. Dopiero później sędziowie skorygowali częściowo jego wynik.
Czytaj także: Stroll bliski przejęcia Aston Martina
- Cieszę się, że zostałem na miejscu wypadku tak długo, jak tylko mogłem. To daje mi pewien komfort psychiczny. Pamiętam jak w roku 2017 to Goncalves zatrzymał się, gdy złamałem nogę w Dakarze. Musiałem coś zrobić dla niego, pomogliśmy go w przetransportowaniu do helikoptera, potem potrzebowałem kolejnych 15-20 minut, by zebrać się w sobie i ruszyć dalej w trasę. Chciałem tam być do końca, zapewnić mu jak najlepszą opiekę do ostatniej chwili - podsumował Price.