Rajd Dakar. Edwin Straver zapłacił najwyższą cenę za realizację marzeń. Smutne wnioski po tragedii Holendra

PAP/EPA / ANDRE PAIN / Na zdjęciu: Edwin Straver
PAP/EPA / ANDRE PAIN / Na zdjęciu: Edwin Straver

- Ryzyko śmierci na Dakarze było zawsze. Jeśli tego nie akceptujesz, musisz zostać w domu - mówił na kilka dni przed swoim wypadkiem Edvin Straver. Niestety, w piątek lekarze przegrali walkę o jego życie. Holender to kolejna ofiara Rajdu Dakar.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy na siódmym etapie Rajdu Dakar życie stracił Paulo Goncalves, napisałem, że najpewniej Portugalczyk nie będzie ostatnią ofiarą tej imprezy. Musiało minąć kilka dni, by okazało się to prawdą. W piątek lekarze z Holandii poinformowali, że nie udało im się uratować Edwina Stravera, który przez ponad tydzień znajdował się w stanie krytycznym (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Straver jest 30. uczestnikiem Rajdu Dakar w historii, który stracił życie w fatalnych okolicznościach. Sam był jednak w pełni świadom tego z czym wiąże się rywalizacja w najtrudniejszej terenowej imprezie świata. - Ryzyko śmierci na Dakarze było zawsze. Jeśli tego nie akceptujesz, musisz zostać w domu - mówił po wypadku Goncalvesa.

Skazany na motocykl

O ile Goncalves był weteranem rajdów terenowych, jedną z tzw. Legend Dakaru i przez lata mógł liczyć na wsparcie zespołów fabrycznych, o tyle Straver był przykładem półamatora. To był jego trzeci start w Dakarze, ale w kategorii "Original by Motul". Specjalnie utworzonej dla mniej majętnych zawodników. W tej klasyfikacji motocykliści muszą dojechać do mety bez wsparcia mechaników, przez całą trasę wiozą ze sobą niewielką skrzynkę z narzędziami i sami wykonują prace przy maszynie.

- Przyjechałem tu spełniać marzenia - mówił nam Krzysztof Jarmuż, polski rodzynek w klasie "Original by Motul" (zobacz wideo TUTAJ). I podobnie było ze Straverem. Holender urodził się w małej miejscowości Almkerk, która liczy nieco ponad 4 tys. mieszkańców. Pokochał motocykle ze względu na swojego ojca. Anton Straver pięciokrotnie zdobywał tytuł mistrza Holandii w wyścigach motocyklowych.

Czytaj także: Przyrowski to talent na miarę Kubicy

Edwin postawił na rywalizację w terenie, a Dakar był jego marzeniem. Przygotowywał się do niego skrupulatnie, treningi łączył z pracą jako inżynier utrzymania ruchu we własnej firmie. Do pierwszego Dakaru w karierze miał przystąpić w roku 2017, ale na przeszkodzie stanęła kontuzja, jakiej nabawił się w Rajdzie Merzouga. Swoje plany i marzenia musiał odłożyć o dwanaście miesięcy.

Debiut w Dakarze był możliwy za sprawą kategorii dla półamatorów, w ledwie drugim występie udało mu się nawet triumfować w "Original by Motul". W tegorocznej edycji, do momentu wypadku, był czwarty. Zwycięstwo sprzed roku nie zmieniło jednak jego podejścia do niebezpieczeństwa czyhającego na Dakarze. - Hamuję i nie przejeżdżam agresywnie przez wydmę, jeśli nie wiem, co się za nią kryje - mówił portalowi "Rally Maniacs". Za cel stawiał sobie przede wszystkim dojechanie do mety.

Niezauważona tragedia

To, co najsmutniejsze w tragedii Stravera to sam fakt, że organizatorzy Rajdu Dakar nie oddali mu należytego szacunku. Już po wypadku na stronie internetowej imprezy i w jej social mediach brakowało jakiekolwiek wzmianki na ten temat. Dopiero pod koniec dnia agencje informacyjne rozesłały depesze o tym, że 48-letni motocyklista walczy o życie. Przez kilka godzin fani nawet nie mieli świadomości tego, że na przedostatnim etapie rozegrała się ludzka tragedia.

W piątek próżno też było szukać wiadomości o śmierci Stravera na oficjalnej stronie Dakaru, choć media w Holandii podały ją o poranku. Gdy wydarzyła się tragedia Goncalvesa, organizatorzy Dakaru w ledwie kilka minut zredagowali komunikat prasowy na ten temat. Później odwołano też kolejny etap w klasyfikacji motocyklistów i quadów. Wzmianka o śmierci Stravera pojawiła się dopiero o godz. 12:30.

Straver nie był tak popularnym zawodnikiem jak Goncalves, ale był jednym z wielu członków dakarowej rodziny, a przecież tyle mówi się "Dakar spirit", o specjalnej więzi łączącej każdego z uczestników Dakaru. Na trasie najtrudniejszego rajdu świata nieraz kierowcy zatrzymują się, by pomóc tym, którzy znaleźli się w tarapatach z powodu problemów technicznych albo wypadku.

Czytaj także: Hamilton ma nietypową propozycję dla Raikkonena

Motocyklista z Holandii za realizację marzeń zapłacił najwyższą cenę, podobnie jak jego młodszy i bardziej znany kolega z Portugalii. Różniło ich "jedynie" to, że Goncalves swego czasu ocierał się o podium klasyfikacji generalnej, że wspierały go wielkie firmy. Smutne jest to, że w tej sytuacji firma ASO, która odpowiada za Dakar, nie potrafi zachować się z klasą.

Zawodnikom rywalizującym w rajdzie w klasie "Original by Motul" powinna się w tej chwili zapalić czerwona lampka ostrzegawcza. Na ile poważnie są oni traktowani przez organizatora, a na ile stanowią tło dla rywalizacji największych gwiazd?

Źródło artykułu: