Jeszcze w środę, gdy media informowały o przetransportowaniu Edwina Stravera z Arabii Saudyjskiej do Holandii, pisano, że znajduje się on "między życiem a śmiercią". Pojawiła się nawet plotka, że lekarze w Rijadzie mieli stwierdzić, że u Holendra doszło do śmierci mózgu. Nikt z rodziny motocyklisty nie chciał jednak tego potwierdzić.
W piątek oficjalnie poinformowano, że lekarze przegrali walkę o życie Stravera. Tym samym stał się on drugą ofiarą tegorocznej edycji Rajdu Dakar, po tym jak do mety siódmego etapu nie dojechał 40-letni Paulo Goncalves.
Czytaj także: Przyrowski to talent na miarę Kubicy
Do wypadku Stravera miało dojść przy niewielkiej prędkości (50 km/h). Był on jednak niezwykle niefortunny, bo Holender uderzył głową o twarde podłoże. Lekarze informowali, że doszło u niego do złamania jednego z kręgów szyjnych. Jego serce miało nie bić przez co najmniej dziesięć minut.
Straver rywalizował w klasie "Original by Motul", która została stworzona dla półamatorów. Rywalizujący w niej motocykliści muszą ukończyć Dakar bez pomocy profesjonalnej ekipy i mechaników. Jakiekolwiek napraw przy maszynach dokonują sami, mając do dyspozycji ograniczoną liczbę narzędzi. Przed rokiem Straver wygrał tę kategorię.
Czytaj także: Hamilton ma nietypową propozycję dla Raikkonena
Wcześniej życie na Dakarze straciło już dwóch zawodników z Holandii - Bert Oosterhuis w roku 1982 oraz Kees van Loeve w roku 1988.