Częstochowianie w sobotni wieczór ulegli beniaminkowi PlusLigi i po momentami katastrofalnej grze przegrali w Sosnowcu 1:3. To pierwsze, historyczne punkty, jakie powędrowały na konto drużyny z Będzina w najwyższej klasie rozgrywkowej. - Mecz nie zakończył się dla nas "happy endem". Przyjeżdżaliśmy tutaj z innym nastawieniem. Chcieliśmy walczyć i wygrać to spotkanie. Osobiście towarzyszyła mi podwójna motywacja, bo był to powrót do miasta, gdzie stawiałem pierwsze kroki i uczyłem się siatkarskiego rzemiosła. Po raz kolejny chciałem wyjść z tej hali z uśmiechem na twarzy. Będzinianie postawili wysoko poprzeczkę i wygrali to spotkanie. Można im tylko pogratulować, bo bardzo potrzebowali tych punktów. Szkoda jedynie, że to my je oddaliśmy - mówił z goryczą w głosie libero częstochowskiej ekipy, Adrian Stańczak, który powrotu na "stare śmieci" nie zaliczy do udanych.
[ad=rectangle]
Sosnowiecka hala lata świetności ma już dawno za sobą i można powiedzieć, że jest handicapem gospodarzy. Nisko zawieszony sufit i bardzo specyficzne oświetlenie sprawia, że przyjezdni potrzebują często czasu, by odnaleźć się w specyficznych warunkach. Podopieczni Marka Kardosa wygrali co prawda drugiego seta, ale w trzecim, który okazał się przełomowy musieli uznać wyższość będzinian. Czwarta partia nie miała już większej historii i toczyła się pod dyktando beniaminka. - Na pewno takich hal jest w Polsce bardzo mało. Niski sufit i specyficzne światło sprawiło, że ciężko było nam wejść w mecz i złapać odpowiedni rytm gry. Nie chciałbym zganiać, że przegraliśmy przez halę. Przede wszystkim popełniliśmy zbyt dużą ilość własnych błędów. W ten sposób pomogliśmy gospodarzom w odniesieniu zwycięstwa - tłumaczył Stańczak.
Po blamażu w wykonaniu Akademików w środkach nie przebierali częstochowscy kibice, którzy pojawili się w Sosnowcu. Z trybun poleciały mocne, często nieparlamentarne słowa, na które odpowiedział kapitan drużyny, Michał Bąkiewicz. Pomiędzy obiema stronami wywiązała się ostra wymiana zdań, a we wtorek zespół wydał w tej sprawie specjalne oświadczenie. - Oczekiwaliśmy przede wszystkim wsparcia od kibiców. Gramy w siatkówkę i staramy się to robić, jak najlepiej. Na tę chwilę różnie nam to wychodzi, ale myśleliśmy, że kibice stoją za nami. Tymczasem okazuje się, że nie dość, że gramy z przeciwnikiem, to jeszcze musimy walczyć z własnymi fanami. Nie podziękuję im za doping, bo kawał serca wkładamy w siatkówkę, żeby uszczęśliwiać zarówno siebie, jak i ich, a tutaj wychodzi tak, że jesteśmy sami - ubolewał Adrian Stańczak.
AZS już w środę będzie mógł zmazać plamę po występie w Sosnowcu. Pod Jasną Górę przyjedzie BBTS Bielsko-Biała. - Na pewno czeka nas kolejna ciężka walka. Mam nadzieję, że to my będziemy trzymali tym razem ręce w górze i będziemy się cieszyć - puentuje libero ekipy spod Jasnej Góry.