Dla drużyn Łuczniczki Bydgoszcz i Effectora Kielce, obecny sezon nie układa się tak, jak to sobie wymarzyli sympatycy obu zespołów. Zarówno podopieczni Piotra Makowskiego jak i gracze Dariusza Daszkiewicza w pierwszych dwóch meczach nie zaznali smaku zwycięstwa. W środę, nastroje w jednej z ekip zdecydowanie się poprawią. Nie wiadomo tylko komu przypadną pierwsze ligowe punkty.
Przed rozpoczęciem rozgrywek, mało kto spodziewał się, że po dwóch ligowych kolejkach nastroje w ekipie Łuczniczki będą aż tak fatalne. Nie chodzi bynajmniej o porażki i styl w jakich zostały one poniesione, ale przede wszystkim o straty kadrowe, które zupełnie rozsypały zespół budowany w trakcie okresu przygotowawczego. Już absencja Jakuba Jarosza spowodowana urazem doznanym w trakcie przedsezonowych przygotowań, była dla ekipy trenera Makowskiego ogromnym ciosem. Niestety w tym wypadku potwierdzenie znalazło powiedzenie, ze nieszczęścia chodzą parami. W trakcie inauguracyjnego starcia, do grona niedysponowanych dołączył Wojciech Ferens, którego uraz najprawdopodobniej pozbawi szansy gry w obecnych rozgrywkach.
- Gdzieś tam w środku żyłem nadzieją, że nie będzie tak źle. Z drugiej strony jednak byłem nastawiony na najgorsze, bo wolałem być pozytywnie zaskoczony. Niestety najgorsze obawy się potwierdziły - powiedział w rozmowie z WP Sportowe Fakty Wojciech Ferens, u którego zdiagnozowano zerwanie więzadeł krzyżowych.
Od momentu straty swojego czołowego gracza, bydgoszczanie zaczęli grać zdecydowanie gorzej. Przegrana w Olsztynie 1:3 i srogie lanie otrzymane na własnym parkiecie od Cerrad Czarnych Radom potwierdziły, z jak wielkim problemem zmierzyć się musi sztab szkoleniowy ekipy znad Brdy. Liga pędzi bowiem nieubłagania, a czas zdecydowanie nie jest sprzymierzeńcem bydgoszczan. - Pod nieobecność tych zawodników my musimy się jeszcze bardziej zebrać w sobie, wyjść na boisko i grać jak najlepiej. W zespole są inni zawodnicy, którzy powinni wejść na boisko i kontuzjowanych kolegów zastąpić. Nie będziemy się usprawiedliwiać co mecz, że nie ma chłopaków na boisku. Oni wrócą do gry dosyć późno, a my musimy wygrywać. Kolejne spotkanie z Effectorem już w środę i musimy w końcu zapunktować - przyznaje Dawid Murek, jeden z najbardziej doświadczonych siatkarzy w zespole Łuczniczki.
Mimo braku punktów na koncie, nieco więcej powodów do zadowolenia ma środowy rywal Łuczniczki. Kielczanie bowiem przed rozpoczęciem rozgrywek z pewnością mogli spodziewać się zerowego dorobku po dwóch kolejkach. Ich rywalami byli bowiem dwaj kandydaci do ligowego złota. Mimo to, w starciu z PGE Skrą Bełchatów i Lotosem Trefl Gdańsk, podopieczni Dariusza Daszkiewicza pozostawili po sobie dobre wrażenie, nie oddając pola bez walki. W obu starciach ekipa z województwa świętokrzyskiego urwała faworytom seta, co można uznać za pewien sukces.
Przed starciem 3. kolejki PlusLigi, jedynym argumentem przemawiającym na korzyść bydgoskiej ekipy, wydaje się być historia spotkań obu drużyn w najwyższej klasie rozgrywek. Gospodarze środowego starcia tylko raz przegrali z kielczanami. Miało to miejsce w sezonie 2010/2011, kiedy oba zespoły zmierzyły się ze sobą po raz pierwszy. Od tamtej pory, gracze znad Brdy nieprzerwanie dominują. Co ciekawe, na własnym parkiecie podopieczni Piotra Makowskiego jeszcze nie stracili seta w rywalizacji z Effectorem. Czy tą serię uda się podtrzymać, przerywając przy okazji pasmo porażek z obecnego sezonu? Bez wątpienia jednym z kluczowych zadań dla podopiecznych Piotra Makowskiego będzie zatrzymanie Mateusza Bieńka, który jest zdecydowanie najjaśniejszą postacią w zespole gości. Jeżeli uda się zneutralizować młodego środkowego, szansa na końcowy triumf wzrośnie. W przeciwnym razie gospodarze, wśród których pod nieobecność Jakuba Jarosza jeszcze nie wykrystalizował się lider, będą mieli spore kłopoty ze zdobyciem pierwszych ligowych punktów.
Łuczniczka Bydgoszcz - Effector Kielce środa, 11 listopada 2015 r. godz. 17.00