Piotr Gacek: Pozycja libero była jak wyrok, dziś jestem za nią wdzięczny
ZOBACZ WIDEO Primera Division: błysk Messiego dał zwycięstwo Barcelonie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
To chyba dla ligi lepsze, że jest wyrównana?
Przede wszystkim, jest to lepsze dla kibiców.
Rozmawialiśmy o sukcesach, to może zapytam o największe rozczarowania?
Na pewno te mecze, które wyeliminowały możliwość znalezienia się na podium. Kilka razy zajmowałem czwarte miejsce, a takie porażki bolą. Podobnie jak przegrane finały Pucharu Polski. Na pewno też finał Pucharu CEV, kiedy razem z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle grałem przeciwko Sisley Treviso. Wygraliśmy wtedy na wyjeździe 3:2, u siebie przegraliśmy 1:3 i złotego seta. Takich właśnie spotkań szkoda. Kiedy sukces był blisko, a jednak czegoś zabrakło.
Przejdźmy do kariery reprezentacyjnej. Zadebiutował pan w kadrze w 2005 roku, więc już jako ograny zawodnik. Było dzięki temu łatwiej?
Na pewno doświadczenie pomogło, ale to był ogromny krok do przodu. Przede wszystkim, traktowałem to jako spełnienie marzeń, bo każdy sportowiec trenuje, żeby zagrać z orzełkiem na piersi... No, właściwie to na piersi mamy flagę. Także trafienie do kadry to była nobilitacja dla mnie - zawodnika, który nie był brany pod uwagę na juniorskie imprezy międzynarodowe, a mimo to trafił do reprezentacji seniorskiej.
Pierwszym dużym sukcesem reprezentacyjnym było wicemistrzostwo świata wywalczone w Tokio w 2006 roku. Mówił pan kiedyś w wywiadzie, że wówczas nie uświadamialiście sobie, jak wielkie to było osiągnięcie. A dziś jak się na to patrzy?
Teraz patrzymy na to podobnie jak wtedy, kiedy wróciliśmy do Polski z turnieju i zobaczyliśmy, jak ten sukces został odebrany, jak tłumnie przywitano nas na Placu Zamkowym w Warszawie. Tam było kilka tysięcy osób - coś fantastycznego. W samym finale, daleko od kraju, gdzie dopingowała nas tylko garstka kibiców z Polski, może i czuliśmy, że dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale dopiero po powrocie zrozumieliśmy, co się wydarzyło. To był wielki krok do przodu dla polskiej siatkówki, bo otworzył się taki worek z medalami.
Na kolejne turnieje jechało się już łatwiej?
Myślę, że nie ma reguły. Bo w 2007 roku powinniśmy w cuglach przywieźć medal z mistrzostw Europy, a zajęliśmy 11. miejsce. Historia pokazuje, że po każdym dużym sukcesie jest jakiś spadek koncentracji. Pewnie działa to też na zasadzie "bij mistrza" - wszyscy są wtedy w meczach przeciwko nam bardziej zmobilizowani.
W reprezentacji zawsze miał pan mocnego rywala. Krzysztof Ignaczak jest w pana wieku, zbiegły się więc kariery dwóch utalentowanych i dość charyzmatycznych zawodników. Taka rywalizacja chyba dobrze wpływa na rozwój?
Bardzo dobrze. My z "Igłą" prezentowaliśmy wysoki poziom i byliśmy zmotywowani, żeby udowodnić jeden drugiemu, kto jest lepszy, dzięki czemu cały czas chcieliśmy podnosić swój poziom. Moim zdaniem, w reprezentacji zawsze powinno być dwóch mocnych libero, żeby się wzajemnie napędzali. Oczywiście, ten pierwszy musi wiedzieć, że jest podstawowym, ale powinien czuć oddech na plecach. My mieliśmy trochę trudniej, bo wszędzie na turnieje zabierało się wtedy 12 a nie 14 zawodników, jeden z nas zawsze zostawał w domu i przeżywał to ogromnie. Ale to mobilizowało do lepszej pracy.
A teraz obaj kończycie kariery. Z boiskiem żegna się też Paweł Zagumny. Czujecie, że dobiega końca pewna epoka polskiej siatkówki?
Zawsze coś się kończy, ale i coś się zaczyna. Tak naprawdę nasze sukcesy napędziły tych młodych chłopaków, pozwoliły im uwierzyć, że można coś osiągnąć.
Jesteście jak Adam Małysz dla skoków narciarskich?
Tak, on też wielu pociągnął za sobą.
Podobno Piotra Gacka trenera w najbliższym czasie nie zobaczymy, ale zostaje pan przy siatkówce?
Owszem, mam pomysł na siebie, już zacząłem działać, ale na razie nie będę niczego zdradzać.