Joanna Wołosz: W sporcie najpierw cię kochają, potem pół kraju cię nienawidzi
Trochę na plus, bo wydaje mi się, że zespół, który zaczynał sezon kwalifikacjami do mundialu, przez ostatnie miesiące wydoroślał i naprawdę się zmienił. Dla wielu siatkarek był to pierwszy sezon kadrowy, pierwsze tak dalekie wyjazdy, pierwsza w życiu możliwość grania przeciwko takim rywalom jak Brazylia czy Holandia. World Grand Prix - tu stawiam duży plus, bo mało kto wierzył w to, że uda nam się wygrać, a zrobiłyśmy to. Oczywiście niektórzy ludzie wciąż powtarzają, że i tak byśmy awansowały przez zmianę formuły tej imprezy, ale podkreślam, że absolutnie nie zwracałyśmy na to uwagi i same sobie to wywalczyłyśmy.
Po mistrzostwach Europy jestem trochę wkurzona, bo patrząc na końcowy rezultat i na to, że nasz przeciwnik w barażu zdobył brązowy medal, trochę mnie ściska w dołku. Miałyśmy ogromną szansę na to, by pokonać Turcję i nie wykorzystałyśmy tego. Ale to pokazuje, że wtedy nie byłyśmy na tyle ogranym zespołem, żeby wygrać takie spotkanie. Sporo nas to nauczyło i chciałabym, byśmy w przyszłości takie mecze potrafiły wygrywać, bo ostatnio zabrakło niewiele.
Malwina Smarzek opowiadała, że w czasie mistrzostw Europy spotykała się głównie z opiniami kibiców, którzy nie wierzyli w wasze możliwości. W tym roku sporo było złych emocji i krytyki pod adresem kadry siatkarek. I to musiało do was docierać.
Chyba lepiej nie dyskutować z takimi stanowiskami, w sporcie bywa, że z osoby kochanej przez kibiców można bardzo szybko stać się nienawidzonym przez połowę kraju. Każdy kibic ma prawo do własnej opinii i krytyki, a najlepiej, by była ona konstruktywna. Sama jestem wobec siebie surowa, dobrze wiem, jak zagrałam akcję lub mecz i nie mam nic przeciwko krytyce, jeśli ma ona sens. Chyba pozostaje po prostu wybaczyć kibicom, że część z nich nie wierzy w nas zespół, bo ostatnie lata dla polskiej siatkówki kobiet były po prostu słabe.
My staramy się dawać z siebie wszystko: nie odbębniamy treningów, tylko poświęcamy swój czas i zdrowie, spędzamy miesiące z dala od domu i kraju, by osiągnąć jak najwięcej. Taki styl życia nie jest łatwy, to ciągłe radzenie sobie ze zmęczeniem, rozłąką z najbliższymi, brakiem czasu dla siebie. Kibice mają prawo nas oceniać, ale niech pamiętają też, jaki to jest zespół. Nie ma w nim nazwisk pokroju Glinki, Skowrońskiej-Dolaty czy Świeniewicz. My, w przeciwieństwie do nich, dopiero wkraczamy w światową siatkówkę.
Wspomniałaś o Małgorzacie Glince-Mogentale, która podczas turnieju w Gruzji i Azerbejdżanie krytykowała reprezentację za wyznaczanie sobie celu minimum zamiast bicia się o najwyższe cele i ciągłe obniżanie wymagań wobec sobie.
Gosia Glinka to chyba najbardziej utytułowana polska siatkarka i z pewnością sporo ma racji w tym, co mówi. Natomiast gdybyśmy przed turniejem zapowiadały, że jedziemy walczyć o złoty medal, to ludzie pewnie stukaliby się z niedowierzaniem w głowy. Trudno było o budowanie wielkich nastrojów i pompowanie balonika, skoro same wiedziałyśmy, że tej reprezentacji nie stać jeszcze na medal. Tamta kadra miała trochę łatwiej, choćby wtedy, gdy dość niespodziewanie zdobyła w 2003 roku złoto mistrzostw Europy.
Gdybym tak nie uważała, pewnie nie chciałabym grać w takiej kadrze. Od momentu, gdy trener Nawrocki przejął reprezentację, staramy się realizować to, co nam proponuje i dbamy o wzajemne zaufanie. Wszyscy mówią, że nie mamy mocnego lewego skrzydła i faktycznie, ten brak siły ognia może być problem w starciach z takimi drużynami jak Azerbejdżan czy Turcja. Ale już niedługo nowe zawodniczki będą pukały do drzwi kadry i mam nadzieję, że kolejne sezony będą lepsze.
Nasuwa się pytanie: czy kiedykolwiek reprezentacja Polski doczeka się takich skrzydłowych jak w Imoco Conegliano.
Mam nadzieję, że jak najszybciej, ale nie jestem wróżką i trudno mi przewidywać, kiedy to nastąpi. Najmłodsze dziewczyny, które w tym roku otrzymały szansę trenowania i grania w reprezentacji, są naprawdę nieźle wyszkolone. Może brakuje im ogrania na poziomie seniorskim, bo jednak między nim a kategorią juniorek jest przepaść, ale jeżeli będą się rozwijać w takim tempie, to będziemy mieli z nich dużą pociechę.
Fabian Drzyzga przyznał otwarcie, że przeniósł się do Grecji, by opuścić polskie piekiełko i odpocząć od całego środowiska. Rozumie pani taką motywację?
Wyjechałam dla rozwoju, ale nie oszukujmy się, odpoczynek od tego piekiełka też był jednym z wielu powodów. Polska liga jest pełna różnych ekspertów i doradców, chociaż we Włoszech nie jest pod tym względem zupełnie inaczej. Na razie tego tak nie odczuwam, ale tam każdy zna się na siatkówce najlepiej, a już na pewno bardziej niż ja na parkiecie. Jak Bóg da, mam nadzieję, że będę mogła kontynuować karierę zagranicą.
Rozmawiał Michał Kaczmarczyk