Malwina Smarzek: To nie sok z gumijagód. My naprawdę sporo potrafimy
I my same też od siebie oczekujemy. Udowodniłyśmy już sobie, że jesteśmy w stanie grać dobrze z mocnymi rywalami, że możemy wygrywać, a człowiek jest pazerny i chce jeszcze więcej. Kluczem jest utrzymanie tego poziomu, to dla nas jest zdecydowanie najtrudniejsze. Za chwilę czekają nas mecze w Polsce, gdzie będzie się od nas oczekiwało kolejnych wygranych. To będzie granie pod zdecydowanie większa presją i zachowanie chłodnej głowy będzie wtedy bardzo ważne.
Szczyt waszej formy ma przyjść właśnie na turnieje rozgrywane w Bydgoszczy i Wałbrzychu. Jesteście w stanie pokazać tam to, co najlepszego może zaoferować polska kadra?
Turnieje na naszym terenie będą o tyle trudniejsze, że z każdym tygodniem Ligi Narodów kumuluje się zmęczenie i każdej z nas podczas tak dalekich wyjazdów mogą zdarzyć się chwile kryzysu, z których trzeba szybko wychodzić i zachowywać pozytywne nastawienie. Kto wie, czy mecze w Polsce nie będą dla nas najtrudniejsze. Trzeba będzie sobie radzić z presją nie tylko z zewnątrz, ale i tą, którą same sobie nakładamy.
A gdyby ktoś powiedział pani przed startem przygotowań w Szczyrku, że będziecie w stanie grać jak równy z równym z Amerykankami lub Chinkami...
Czy bym uwierzyła? Myślę, że tak. Patrząc indywidualnie na naszą drużynę, to nie mamy czego się wstydzić, jest dobrze. To nie było tak, że przed meczem z Chinkami wszystkie wypiłyśmy sok z gumijagód i zaczęłyśmy grać jak mistrzynie, a wcześniej nie umiałyśmy niczego. Nie, naprawdę trochę potrafimy i jesteśmy w stanie występować na wysokim poziomie, to nie wzięło się znikąd. Ale nasze spotkania przypominają sinusoidę i to zdecydowanie jest do poprawy.
Mamy ekstra momenty, a potem przychodzi dramat, zaś nam zależy na tym, by wysoki poziom stał się naszym standardem. Ale to zajmie nam trochę czasu. Umiemy naprawdę dużo jako zespół, ale żeby podnieść poziom, trzeba zarówno trochę wygrać, jak i przegrać. Na przykład końcówki setów z Serbią i Tajlandią.
Jeżeli chodzi o odporność psychiczną, to przychodzi na myśl postawa Julii Nowickiej i Martyny Łukasik. Naprawdę imponująco radzą sobie na parkiecie mimo niewielkiego doświadczenia w kategorii seniorskiej i międzynarodowym graniu.
Nie bez powodu trener w prawie każdym secie stosuję tę podwójną zmianę. Julka i Martyna mają za sobą pierwsze sezony w ekstraklasie, ale już teraz pokazują się z naprawdę fajnej strony i wykonują świetną robotę. Do tego mają zacięcie do grania, zwłaszcza Julka, która jest straszną zadziorą! W ogóle nasza ławka rezerwowych wygląda naprawdę nieźle i chyba widać, że nie jesteśmy skazane na granie jedną szóstką.
Co do wytrzymałości, to niezależnie od tego, z kim gramy i jakie nazwiska widzimy po drugiej stronie siatki, musimy wierzyć w to, że da się z nimi grać i wygrywać. Nie pozwalać sobie na myśli "o Jezu, gramy z Chinami", tylko zastanawiać się, jak je pokonać. Musimy się przyzwyczaić do tego, że po drugiej stronie siatki zobaczymy Larson lub Adams, które wcześniej oglądałyśmy tylko w telewizji.
Czyli tym razem możemy się spodziewać, że najbliższy mecz z Brazylią będzie wyglądał lepiej niż zeszłoroczne sparingi, w którym dostałyście chwilami bolesną lekcję siatkówki?
Jak najbardziej, ale nie trzeba szukać daleko takich porównań. Choćby ostatni mecz z Serbią: rok temu podczas kwalifikacji do mistrzostwa świata zostałyśmy "spakowane" w godzinę, a spotkanie było zupełnie bez historii. Okej, teraz niektórzy mogą argumentować, że ostatnio w szóstce Serbek nie było Bosković, a w kadrze Chinek zabrakło Zhu Ting. Zabrakło, ale z drugiej strony było w nim pięć mistrzyń olimpijskich. Gdyby w Warszawie Serbia zagrała bez Bosković, pewnie i tak wygrałaby 3:0, ale tak naprawdę nie ma co się zastanawiać nad tym, kto gra, a kto nie.
Ja widzę postęp w naszej grze, zresztą już w zeszłym roku widać było, że wyglądamy zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że kiedy powtarzamy do znudzenia dziennikarzom, że potrzebujemy czasu, czasu i jeszcze raz czasu na budowę kadry, to komuś może się wydawać, że budujemy Mur Chiński i końca nie widać. Ale ten postęp widać i dlatego warto w nas wierzyć.
Tym bardziej szkoda, że kulminacja tego postępu nie nastąpi podczas tegorocznych mistrzostw świata, tylko najwcześniej w przyszłym roku.
Bardzo tego żałuję, bo mogłybyśmy tam naprawdę dobrze zagrać. Ale trzeba pamiętać, że jest jakiś powód tego, że zabraknie nam nas mundialu. Nie zasłużyłyśmy na to sportowo i pozostaje nam mieć nadzieję, że uda się następnym razem. Z drugiej strony druga połowa sezonu będzie dla nas luźniejsza, bo kiedy inne kadry będą się szykować do mistrzostw, będziemy miały trochę odpoczynku. Sama nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam miesiąc wolnego! To będzie też okazja na treningi czysto techniczne i poprawa niuansów, na które w sezonie i podczas przygotowań do konkretnej imprezy po prostu nie ma czasu.