Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Pierwszy kontakt z nowym krajem okazał się bolesny czy wręcz przeciwnie?
Malwina Smarzek, atakująca Zanetti Bergamo i reprezentacji Polski kobiet: Trochę bałam się rzeczy czysto organizacyjnych, ale okazało się, że pod tym względem wszystko jest na tip-top. Nie miałam prawa narzekać także na treningi, w końcu po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam prawdziwe przygotowanie do sezonu w klubie, nie musiałam zaczynać ligi od razu po przyjeździe z kadry. Do tego miałam w zeszłym roku prawie miesiąc wolnego w trakcie sezonu reprezentacyjnego, to jest naprawdę dużo.
Widziałam już po pierwszych zajęciach i treningach dużą zmianę w porównaniu z tym, co widziałam w Polsce. Przede wszystkim mentalną: dziewczyny w zespole naprawdę dużo od siebie wymagają. Trener nie musi stać nad nami i pilnować, żeby nikt nie odpuszczał, bo drużyna sama to robi. W Polsce bywało tak, że połowie zespołu ewidentnie nie chciało się przyjść na trening, co było widać po nastawieniu, ale to nie było większym problemem. A tutaj nie odpuścisz, bo zwyczajnie będzie ci głupio, że odstajesz w grupie, która tak się stara. Do tego mam wrażenie, że we Włoszech zawodniczki mają większą frajdę z siatkówki. Nie mówię o samych meczach, bo radość z nich jest oczywista, ale o treningach. Jest nieco więcej zabawy, ale mobilizacja i wewnętrzna presja nie ustaje.
Joanna Wołosz była dla pani kimś w rodzaju przewodnika zapoznającego z obcym terenem?
Faktycznie, rozmawiałam z Asią na temat tej ligi, ale to nie jest tak, że wybrałam sobie kraj, o którym kompletnie nic nie wiedziałam. Postawiłam na Włochy, od dawna wiedziałam, że chcę tam grać. Miałam szczęście, że trafiłam w zespole na dziewczyny, które pomagały mi zawsze, gdy czegoś potrzebowałam. Ale jeśli chodzi o sprawy czysto siatkarskie, to nie potrzebowałam kogoś lub czegoś w rodzaju pomostu między Polską a Włochami. Szybko się zaaklimatyzowałam, a z drugiej strony szybko zauważyłam, że muszę się przystosować do pewnych rzeczy, na przykład do innej jakości treningów.
Rzadko mi się zdarza po zajęciach być złą na siebie, że niewiele zrobiłam. Wiadomo, że jesteśmy tylko ludźmi i nie jesteśmy w stanie codziennie pokazać swoich stu procent, ale dajemy z siebie tyle, ile możemy danego dnia. I od razu tłumaczę, żeby nikt nie uważał, że w Polsce leży się do góry brzuchem i w ogóle nie trenuje: po prostu widzę różnice, na przykład w atmosferze na treningach. Kiedy jest pozytywnie, z uśmiechem, mobilizująco, to wychodzisz z sali i czujesz, że wykonałeś dobrą pracę. We Włoszech tak właśnie jest.
Do tego zaangażowanie kibiców jest zdecydowanie większe, co widać po średnim zapełnieniu trybun w ekstraklasie i samej hali w Bergamo.
Zdecydowanie tak. Kibice przychodzą do nas nawet na treningi, są tak zaangażowani w klub. Rzadko się zdarza, by w tym kraju jakaś hala podczas meczu nie była pełna chociażby w trzech czwartych. Mogę mówić o kibicach tylko w samych superlatywach, widać, że żyją siatkówką.
To chyba oczywiste w miejscowości, z której pochodzi siedmiokrotny zwycięzca Ligi Mistrzyń.
W tym mieście tradycja siatkarska jest bardzo długa i bogata, także w porównaniu z innymi klubami ekstraklasy. To się czuje i zespołom przyjezdnym naprawdę trudno się tutaj gra, co przyznaje wiele zawodniczek z innych drużyn. Bergamo jest naprawdę super, także jako samo miasto.
Pamiętam klubowy kalendarz, w którym wasze wizerunki występowały jako murale na ścianach domów w Bergamo. Takich akcji jest więcej?
W porównaniu na przykład z Chemikiem Police takich inicjatyw czy akcji mamy dużo mniej. Wiadomo, że Chemik to klub na wysokim poziomie, także marketingowym, który dba o swoją markę i jej promocję. Ale też jest tak, że w Bergamo nie ma aż takiej potrzeby reklamować naszego klubu. W Policach czy Szczecinie pomagałyśmy promować nasz klub, bo to było potrzebne, aby przekonać ludzi do przyjścia na mecz.
Do tego też miałyśmy z regionie sportową konkurencję, na przykład piłkę nożną. Natomiast we Włoszech przekonywać nie trzeba: ludzie wiedzą, kiedy i o której gramy mecz i może spodziewać się prawie pełnej hali. Marketingowcy aż tak bardzo nas nie męczą! Od czasu do czasu zdarzy się jakieś wyjście czy kolacja ze sponsorami, ale to tyle.
Teraz możemy spokojnie rozmawiać o pobycie we Włoszech, natomiast w zeszłym roku nie było wcale oczywiste, że przeniesie się pani do Bergamo, bo Chemik Police wcale nie zamierzał łatwo oddawać swojej gwiazdy. To był jeden z trudniejszych momentów w karierze?
To były nerwowe tygodnie, tym bardziej, że wtedy przebywałam na kadrze i grałyśmy Ligę Narodów. Jakby mało było tego, że sam turniej był wymagający fizycznie, to jeszcze dostawałam co chwila różne informacje na temat tego, jak wyglądają rozmowy między klubami na mój temat i to wszystko zostawało w głowie. A sytuacja potrafiła zmieniać się szybko, z korzystnej na niekorzystną i na odwrót. Dopóki Zanetti nie opłaciło Chemikowi mojego kontraktu, to nic nie było w pełni jasne.
Ja bardzo nie lubię takich sytuacji, zwłaszcza podczas sezonu reprezentacyjnego. Niektórzy już w lutym wiedzą, gdzie będą grać w kolejnym roku, a ja byłam w zawieszeniu. Trudno od tego całkowicie uciec, bo to są w końcu rozmowy o przyszłości i kolejnych ważnych latach kariery. Głowa zawsze ucieka w inne rejony, gdy ma się takie zmartwienia. Ale koniec końców wszystko potoczyło się szczęśliwie.
Czytaj także: Hity i kity wizerunkowe stycznia: zbiórka dla Bruno Kreboka zostawiła wszystko w cieniu
Ale nie zawsze było różowo, bo po pierwszych kolejkach Serie A1 wszyscy w Polsce zachodzili w głowę, co się stało ze Smarzek. Jak wyglądały tamte trudne tygodnie?
Zawsze powtarzam, że nie miałam jeszcze roku, w którym grałabym doskonale od pierwszego do ostatniego dnia. Wracałam po kadrze do klubu i zawsze zdarzało się, zwykle na przełomie grudnia i stycznia, że trafiałam w dołek formy, z którego nie potrafiłam wyjść. To chyba dotyczy każdego reprezentanta Polski w siatkówce, mało kto od tego ucieka. Tak było w Chemiku, choćby w pierwszym sezonie, gdzie grało mi się świetnie do Pucharu Polski. Dostałam wtedy nagrodę MVP turnieju, a kolejne półtora miesiąca do spotkań o medale były już naprawdę złe w moim wykonaniu i nie pograłam wtedy za dużo. Pamiętam, że przyleciałam do Bergamo po turnieju w Montreux i czułam się w miarę nieźle, ale nie rewelacyjnie. Nic mi nie dolegało, ale to nie była ta forma fizyczna, którą pamiętam z reprezentacji.
Czułam, że coś jest nie tak, a jestem krytyczna wobec siebie i zwykle w takich chwilach szukam czegoś, co mogłabym zmienić w swoich przygotowaniach, zastanawiam się, jak lepiej trenować. Start ligi zbliżał się, a ja czułam się jeszcze gorzej i wiedziałam, że nie mam mocy w ataku, a przecież jestem rozliczania właśnie z punktów. Liga włoska nie wybacza, jeżeli ktoś ma słabszy dzień. W pierwszym meczu sezonu żadna z nas nie zagrała dobrze, zawiodłyśmy jako zespół i to było nieprzyjemne doznanie.
Do tego doszedł fakt, że musiałam szybko uczyć się grania z Carlottą Cambi, która wróciła do klubu tuż po mistrzostwach świata, dwa dni przed startem ligi. Ja na kadrze grałam z szybkich piłek, Carlotta lubi taką grę, ale nasz trener uznał, że na "quicka" możemy sobie pozwalać tylko przy idealnych dograniach, cała reszta musi być wolniejsza i wyższa. Teraz pewnie nie zrobiłoby mi to różnicy, ale w tamtym momencie sezonu miało to znaczenie.
Trudno było podnieść się po tak bolesnym pierwszym niepowodzeniu?
Przegrałyśmy trzy kolejne mecze, a trener odstawił mnie do rezerwy. Biorąc pod uwagę, że mój transfer do Bergamo był głośny medialnie i wiązano ze mną bardzo duże nadzieje, ta sytuacja była trudna, zwłaszcza dla mnie. Ludzie w klubie pytali mnie: co się dzieje? Może coś musimy zmienić, potrzebujesz czegoś innego? Mnie to wszystko przytłaczało, dlatego musiałam się odciąć, najbardziej od komentarzy z Polski typu "wiedziałem, że Smarzek tam sobie nie poradzi". We Włoszech jest inaczej, tam w pierwszej kolejności chcą ci pomóc.
Prezes Luciano Bonetti bardzo się oburzył, kiedy opuściłam podstawową szóstkę, przekonywał trenera, że mam grać niezależnie od tego, co się dzieje. On bardzo mnie wspierał, nalegał na mój transfer, tym bardziej mu zależało na mojej dobrej postawie. Uspokajał mnie, powtarzał, że mam trenować i niczym sobie nie zaprzątać głowy. Przed startem sezonu tłumaczył mi, że czeka mnie ciężki sezon i przeżywał to każdy, kto trafia do Serie A, ale co by się nie działo, mogę liczyć na niego i cały klub. Wtedy tego słuchałam i nawet przez myśl mi nie przeszło, jak bardzo może mieć rację!
I to wszystko pomogło. Otrzymałam wiele wsparcia od drużyny, po jakimś czasie całe zamieszanie przycichło i czułam, że powoli wracam do siebie fizycznie i mentalnie.
Po sześciu kolejkach nadeszło pierwsze zwycięstwo Zanetti Bergamo, a potem weszła pani na boisko w wygranym 3:1 meczu z Bosca San Bernardo Cuneo i w końcu zrobiła swoje. To był moment przełamania?
Było dużo lepiej, nawet nie ma porównania! Od tamtego momentu nie zeszłam poniżej pewnego poziomu, jedynie w ostatnich dniach miałam drobne kłopoty z plecami, przez które zeszłam z boiska po dwóch setach meczu z Il Bisonte Firenze. Uznaliśmy z trenerem, że dalsza gra z takim urazem nie ma większego sensu. Ale z wyjątkiem tego meczu jak tak, jak powinno być od początku, czyli dostaję najwięcej piłek do ataku i punktuję najlepiej z całej drużyny.
Ta cała sytuacja nauczyła mnie, by nie dokładać sobie samej stresu i uświadomić sobie, że każdemu zdarzy się słabszy mecz, po którym trzeba ruszyć dalej. Nawet atakującym z ligowego topu jak Egonu, Fabris czy Haak to się przytrafia i nie ma dramatu. Jestem teraz zdecydowanie spokojniejsza, także z tego względu, że mój zespół ma trochę inną charakterystykę niż chociażby kadra Polski.
Puchar Włoch znowu nie dla Joanny Wołosz
[nextpage]Ma pani przyzwoite wsparcie na skrzydłach dzięki Camilli Mingardi i Roslandy Acoście.
Tak, do tego mamy bardzo dobre środkowe i cała drużyna jest dosyć ofensywna. Dostaję najwięcej piłek, ale to nie jest na przykład siedemdziesiąt ataków na mecz i trzydzieści punktów, tylko odpowiednio mniej. Ale w końcu tym lepiej dla mnie, skoro nie muszę ciągle bić na potrójnym bloku!
[b]
To, co mówiła pani o zaufaniu ze strony władz klubu, jest bardzo budujące. Tym bardziej, że we włoskiej siatkówce raczej nikt nie boi się pożegnać się w styczniu z zawodnikiem, który nie spełnia oczekiwać. Bała się pani takiego scenariusza?[/b]
Bałam się. To wszystko było bardzo niepokojące, tym bardziej, że jeżeli jesteś pod formą i mało co ci wychodzi, to blok wydaje się trzy razy wyższy, a w boisko przeciwnika nie da się wcisnąć żadnej piłki. Wtedy poziom ligi przygniótł mnie bardziej niż powinien i wydawało się, że nie mam się z czego odbić, by wrócić do swojego normalnego grania. Ale jak widać, zdołałam się wybronić! Nie wchodzę już na boisko, by pokazać wszystkim, jaka jestem dobra, tylko mam chłodną głowę i po prostu staram się robić swoje. To jest chyba najlepsze możliwe nastawienie.
Ma pani swój autorski sposób na radzenie sobie z poziomem włoskiej ekstraklasy?
Tu chyba nie ma żadnego sekretu, po prostu mecze z rywalami z Conegliano czy Novary to dla mnie normalny poziom, a nie wielkie wyzwanie. Trzeba było się przestawić na trochę inne myślenie, ale teraz czuję, że jestem mądrzejsza w ataku i dzięki chłodnej głowę jestem w stanie wybrać najlepsza opcję. Wiele mi dało granie w Lidze Narodów z przeciwnikami o wysokiej klasie sportowej, ale we Włoszech wskoczyłam poziom wyżej.
Kiedy grałam przeciwko Polinie Rahimowej na mistrzostwach Europy, to robiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie i chwilami wręcz jej się bałam. A teraz nie patrzę na nią w ten sposób, tylko analizuję ją pod kątem czysto siatkarskim i nie czuję żadnego strachu. To bardzo fajna zmiana w sposobie myślenia, która pomaga wygrywać z najlepszymi i grać z nimi na równym poziomie. Jeżeli skupiasz się na podziwianiu rywala, a nie myślisz o tym, jak go zatrzymać, to wiadomo, że wpędzisz się w myślenie o tym, że pewnie jesteś od niego gorszy i twoja gra się zatnie na dobre.
Gabriela Polańska: Nie patrzymy w przyszłość, skupiamy się na tym, co tu i teraz
Jak wygląda życie polskiej kolonii we Włoszech? Jest gorąca linia między Bergamo, Conegliano i Casalmaggiore?
Z Asią trudno się spotkać, bo ona co chwila gra jakiś mecz, do tego Conegliano jest nieco oddalone od Bergamo. Ale muszę tutaj wspomnieć o jednej rzeczy, która najbardziej mnie urzekła w lidze: najdłuższa podróż na wyjazdowy mecz trwa cztery godziny! Kiedy sobie przypomnę, ile spędziłam czasu w autokarze podczas grania w Policach... Cudowna odmiana.
Z Agą Kąkolewską widzimy się całkiem często, do tego nie ma problemu z tym, żeby ktoś nas odwiedził, bo niedaleko Bergamo jest lotnisko. W Cuneo gra Ania Kaczmar, ale do niej też mam daleko i trudno się spotkać przy jakiejś okazji. Ale jesteśmy ze sobą w kontakcie, śledzimy swoje mecze i wymieniamy się różnymi spostrzeżeniami. Jestem bardzo wdzięczna Asi, że kiedy przeżywałam kryzys na początku sezonu, wspierała mnie i powiedziała kilka mądrych rzeczy, które mi pomogły.
Z jaką koleżanką z zespołu nawiązała pani najlepszy kontakt?
Ze wszystkimi dogaduję się dobrze, ale najlepiej w Sarą Lodą. Jakoś tak zaskoczyło od pierwszego treningu, ona od razu stwierdziła, że będzie ze mną odbijała w parze i tak już zostało, z czego się bardzo cieszę. Do tego wiadomo, że nauka obcego języka zaczyna się zwykle od takich brzydkich rzeczy i Sara też w tym pomagała! Poza tym mamy w zespole Chorwatkę Emę Strunjak, z którą rozmawiam po swojemu.
A to dlatego, że dzięki mieszkaniu na wyjazdach z Bianką Busą podłapałam trochę serbskiego, który jest naprawdę prostym językiem, jeżeli tylko ma się z nim częsty kontakt. Mówię do Emy trochę po polsku i serbsku, ona do mnie do chorwacku i nikt nas nie rozumie, a to się w niektórych sytuacjach przydaje!
A jak idzie przyswajanie włoskiego?
W szatni porozumiewamy się spokojnie po włosku i angielsku, pojawia się też hiszpański. A ja nie mam większych kłopotów z włoskim: czysto siatkarski słownik przerobiłam szybko i bez większych kłopotów. W "łapaniu" języka pomogło mi też to, że często wychodzimy gdzieś całą drużyną na obiad lub kolację, nie ma właściwie tygodnia, żebyśmy choć raz nie spędziły razem czasu.
Nawiązujemy w ten sposób relacje, osłuchuję się z językiem, uczę się w praktyce i nie wychodzi to źle. Rozumiem prawie wszystko, może poza jakimiś wiadomościami z polityki w TV, a w mowie posługuje się trochę włoskim, trochę angielskim i to zdaje egzamin. Zresztą Włosi bardzo cieszą się, gdy próbujesz mówić w ich języku i często mnie proszą, żebym powiedziała coś po polsku. Bo nasz język to dla nich wręcz czarna magia!
Co najbardziej podoba się pani w Bergamo i okolicy?
Numer jeden to stare miasto. Przepiękne, zachwycające, mogłabym patrzeć na nie codziennie i nigdy by mi się nie znudziło. Do tego mamy szczęście jako kobiety, że właśnie w Bergamo znajduje się Oriocenter, jedna z największych galerii handlowych w Europie. Mamy właściwie wszystko, co potrzeba do życia w takim mieście, czyli piękne i dobrze zaprojektowane stare miasto i nowoczesną część Bergamo, w której dobrze się żyje. Właściwie dziesięć minut od mojego domu jest lotnisko, a po czterdziestu minutach jazdy samochodem jestem nad przepięknym jeziorem Como. Tyle samo jedzie się pociągiem w Mediolanie i wysiada w samym centrum miasta...
I przede wszystkim góry, których jestem wielką fanką. Przed sezonem miałam trochę czasu, by pochodzić po niektórych szlakach i jak tylko będę miała chwilę po zakończeniu sezonu, to pewnie też się wybiorę na jakiś szczyt. Bergamo to kapitalna baza wypadowa do mniejszych i większych wypraw, można chodzić po szlakach od poziomu dwóch do nawet trzech lub czterech tysięcy metrów nad poziomem morza.
[b]
Łatwo jest przystosować się do włoskiego podejścia do życia?[/b]
To wszystko zależy od człowieka, ale zauważyłam, że w tym kraju mało kto daje ci przyzwolenie na bycie smutnym. Jeżeli ktoś przychodzi na trening w średnim humorze, to od razu dostaje dwadzieścia kilka pytań "co się stało?" i "dlaczego?". To dla Polaka może być trochę męczące, bo nawet jeżeli jesteśmy optymistami, to nie zawsze umiemy to pokazać. Natomiast tutaj widzi się ludzi uśmiechniętych, pełnych energii, którzy zaczepiają cię w kawiarni i pytają, jak się czujesz, choć widzą cię pierwszy raz w życiu.
Niektórzy tego podejścia nie lubią, a mnie pasuje. Tym większy był dla mnie szok, jaki przeżywałam za każdym razem, gdy wracałam na chwilę do Polski! Ale z pewnością swoje robi też pogoda, łatwiej być pozytywnie nastawionym do życia, gdy ciągle świeci słońce, a w ciągu ostatnich kilku miesięcy w Bergamo zdarzyło się może kilka pochmurnych dni.
Wybiega pani w przyszłość i planuje kolejne kroki w karierze?
Tak czy siak mój kontrakt z Zanetti Bergamo obowiązuje do 2020 roku i to mi daje pewność, jeżeli chodzi o przyszłość, ale wiadomo, że w sporcie różnie się układa i wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Na razie założenie jest takie, że zostaję tutaj, a prezes Bertini zapewnia nas, że w przyszłym roku klub będzie wygląda zdecydowanie lepiej niż teraz i będzie chciał znacząco podnieść poziom drużyny, by zbliżyć się do siły tego klubu. Wierzę mu, bo to człowiek szczery do bólu, a przede wszystkim słowny. Pewnie gdybym chciała, ale to miałabym możliwość odejścia do innego klubu, ale na razie tego nie chcę. Po prostu dobrze się tu czuję, poznałam świetnych ludzi, z którym współpraca to sama przyjemność.
Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że mogłam zostać w Chemiku i grać w Lidze Mistrzyń. Ale ja wychodzę z założenia, że to jest tylko sześć meczów na europejskim poziomie, a w tej lidze co tydzień mam spotkanie po poziomie Ligi Mistrzyń. Ciężko cokolwiek założyć i przewidzieć, kto wygra ligę, bo tutaj każdy może rozegrać świetnie zawody i pokazać się z dobrej strony. Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć, jak zakończy się dla nas sezon, ale mam nadzieję, że jak najlepiej. Na razie nigdzie się nie ruszam, a gdzieś wcześniej stwierdziłam, że opuszczę Włochy dopiero wtedy, kiedy wygram złoty medal ligi. I na razie zdania nie zmieniam.
Co czeka polskich siatkarzy w 2019 roku? "Najważniejsze będą kwalifikacje do igrzysk"
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)
ja myślę że nawet w połowie drogi jeszcze nie jest ale najgorsze chyba już za nią ...
trynd jest dobry
.
"co nas nie zabije - to nas wzmocni" - oczy Czytaj całość