Polak grzmi. "Zostałem oszukany, do Tokio jadą gorsi ode mnie"

- Zostałem oszukany, do Tokio jadą zawodnicy gorsi ode mnie. A Polski Komitet Paraolimpijski, brzydko mówiąc, nie ma jaj, by zaprotestować - mówi nam Jacek Gaworski, wicemistrz Europy i srebrny medalista z Rio w szermierce na wózkach.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Jacek Gaworski Newspix / Marek Biczyk / Na zdjęciu: Jacek Gaworski
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Nie jedzie pan na igrzyska paraolimpijskie do Tokio, ponieważ nie udało się uzyskać kwalifikacji. Napisał mi pan, że czuje się pan oszukany i okradziony. Proszę rozwinąć.

Jacek Gaworski: Gdybym nie uzyskał kwalifikacji ze względu na dalsze miejsce w rankingu, zaakceptowałbym to. Ale przyznawanie "przepustek" do Tokio miało niewiele wspólnego z duchem fair play. W 2018 roku w międzynarodowej federacji wymyślono sobie, że kwalifikacje mają trwać dwa lata, zaś zawodnicy muszą walczyć w dwóch broniach. Jestem florecistą. Choruję na stwardnienie rozsiane i nowotwór rdzenia kręgowego, do tego mam kilka chorób współistniejących. Fizycznie nie jestem w stanie sprostać tym wymaganiom. Takich zawodników jest więcej. Jak tylko ogłoszono zasady kwalifikacji, złożyliśmy z żoną protest. Jedynie my mieliśmy odwagę stanąć w obronie sportowców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Napisaliśmy, że uznanie za kryterium walkę w dwóch broniach jest niesprawiedliwe. W sporcie pełnosprawnych coś takiego w ogóle by nie przeszło.

Rozumiem, że jest pan oburzony.

Każdy, kto dowiaduje się o zasadach kwalifikacji, ma podobne odczucia. To nieetyczne. Igrzyska są imprezą, na którą powinni jechać najlepsi, tutaj tak się nie dzieje. Niewyobrażalny absurd. Na dodatek ani Polski Związek Niepełnosprawnych Start, ani Polski Komitet Paraolimpijski tego nie oprotestowali. To po prostu skandal! Prezes Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego Łukasz Szeliga twierdzi, że nic nie wiedział. Tymczasem członkiem zarządu jest trener kadry szermierzy na wózkach. No więc jak to możliwe? Chyba coś tu jest nie tak. Nie wiem tylko, czy wynika to z braku komunikacji, czy zainteresowania. A może powyższe instytucje są gotowe do działania tylko gdy ktoś odniesie sukces.

ZOBACZ WIDEO: Piotr Lisek zrobił show na początku wywiadu. "Poczekaj, mogę zrobić"

Wspomniany prezes Szeliga podkreśla, że przecież nikt inny nie protestuje.

Wszyscy się boją, bo decydują układy i układziki. Zawodnicy nie mają prawa głosu, od tego są trenerzy kadry, komitety i związki. Niektórzy zakwalifikowali się za różne przysługi albo ukłony w stronę prezesa światowej federacji. Pewien szermierz zdobył w dwóch broniach 90 pkt, a ja mam w jednej 128 pkt. On jedzie, ja nie.

Co się stało, gdy w 2018 roku pana żona złożyła protest?

W odpowiedzi światowa federacja dziwiła się, że protestuje moja żona, a nie Polski Związek Paraolimpijski. Działacze nie widzieli w zasadach kwalifikacji nic złego. I też powołali się na argument, że nikt nie protestuje. Ktoś chyba za mocno uderzył się w głowę, godząc się bez szemrania na tak absurdalne kryteria. Przez pandemię nie odbyły się wszystkie turnieje kwalifikacyjne, co dodatkowo utrudniło zadanie. 18 maja żona napisała jeszcze jeden list, w którym wypunktowała, jak wiele błędów popełniono. Działacze odpowiedzieli, że... mają nadzieję na uczciwą rywalizację. Dostaliśmy też telefon. Podobno rozwścieczyliśmy twórców systemu kwalifikacyjnego. Dano mi do zrozumienia, że nie otrzymam ani kwalifikacji, ani dzikiej karty.

Jak rozumiem, walczył pan dalej?

Gdybym odpuścił, nie byłbym sportowcem. Polski Komitet Paraolimpijski wystąpił o dziką kartę, ale napisano lakoniczne pismo bez szerokiego uzasadnienia. Szczerze mówiąc, gdybym otrzymał coś takiego, sam nie dałbym sobie przepustki na igrzyska. W dokumencie ani słowa o tym, że choruję na stwardnienie rozsiane i nowotwór rdzenia i w efekcie, ze względu na bardzo osłabiony organizm, nie mogę rywalizować w dwóch broniach. Polska powinna walczyć o swoich reprezentantów jak lew, ale tego nie robi. Szkoda, że, brzydko mówiąc, nikt nie miał jaj, by oprotestować krzywdzącą dla mnie decyzję. A zasady kwalifikacji to po prostu jedno wielkie oszustwo.

Mocne słowa.

Każdego sportowca bolałaby taka niesprawiedliwość. Żona napisała do prezesa Szeligi z podpowiedzią, do kogo najlepiej się zwrócić, by jeszcze o mnie powalczyć. Niestety nie zrobiono nic, bo niby jest za późno. Tym samym dajemy przyzwolenie na nieetyczne działania. Nie mogę w to uwierzyć. Jestem aktualnym wicemistrzem Europy, w Rio de Janeiro stanąłem na podium, a nie jadę do Tokio. Występ w Japonii miał być ukoronowaniem mojej kariery. Chciałem się tam bić o medal. Chciałem pokazać, że się da, startowałem przecież od zera i dotarłem bardzo daleko. Niestety nie czuję już sportowego ducha walki, ostatnie tygodnie wyssały ze mnie chęć rywalizacji. Dawałem sobie radę z rywalami, przegrałem z działaczami i układami. Na 99 procent to koniec mojej kariery. Boli tym bardziej, że sport stanowił dla mnie motywację w walce z nieuleczalnymi chorobami.

Jak wygląda pana sytuacja zdrowotna?

Wszystko kręci się wokół kosztów leczenia i rehabilitacji, miesięcznie to około 10 tys. złotych. W 2020 roku wydałem na lekarstwa ponad 160 tysięcy. Miałem środki tylko dzięki zbiórkom, ludzie mi pomogli. Niestety, pomimo że jestem członkiem kadry narodowej, nigdy nie zostałem włączony do projektu Team100. To bardzo by mi pomogło w rehabilitacji pod kątem szermierki na wózkach. A dzięki występowi na igrzyskach łatwiej byłoby o znalezienie sponsora. Tymczasem niebawem znowu nie będę miał na leczenie. W dodatku z ciężką chorobą nowotworową walczy też żona – urosły jej dwa guzy w głowie. Ten z płatu czołowego udało się usunąć. Drugiego guza ma w przysadce, w sierpniu lekarze podejmą decyzję, czy będą ją operować. Obawiano się, że jest złośliwy, a z mózgu trudno pobrać wycinek. Szczerze mówiąc, staramy się nie skupiać na tym, że jesteśmy chorzy. Myślimy o innych rzeczach. I każdego dnia dziękujemy Bogu, że jest jak jest.

Przeszli państwo zapewne wiele momentów załamania?

Właśnie teraz przeżywam jeden z najtrudniejszych okresów. Tyle razy słyszałem, bym myślał o reprezentowaniu Polski, bo uprawiam sport dla kraju. A jak przyszło co do czego, zostałem sam. Nie mam żadnego wsparcia. Trudno się z tym pogodzić. Naprawdę straciłem wiarę w to, że wszystko się ułoży. Choćby nie wiem co się działo, zawsze widziałem światełko w tunelu. Teraz ono zgasło.

***

Po rozmowie z Jackiem Gaworskim skontaktowaliśmy się z prezesem Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, Łukaszem Szeligą. Przedstawiamy jego stanowisko:

Światowa Federacja Szermierki na Wózkach (IWAS) przyjęła bardzo dziwny system kwalifikacji na igrzyska paraolimpijskie. Ważniejszy jest dla niej ranking dwóch broni niż pojedynczej. Rozumiem rozgoryczenie Jacka Gaworskiego, faktycznie go skrzywdzono. Nie mam pojęcia, dlaczego funkcjonują takie zasady. Wiem, że żona pana Jacka składała protest. Nawet gdybyśmy zrobili to samo jako Polski Związek Paraolimpijski czy Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych "Start", to ciągle głos jednego państwa.

Żal mi Jacka, bo niewiele mu zabrakło, a na igrzyska pojadą szermierze, którzy są od niego niżej w rankingu. Nie jesteśmy tu stanie wpłynąć na światową federację. Przypadek Gaworskiego jest szczególny, ponieważ choroba uniemożliwia mu walkę w dwóch broniach. Będziemy składać odwołanie do światowej federacji, natomiast nie wiem, czy coś uda się wskórać. Jeśli chodzi o włączenie Gaworskiego do projektu Team100, decyduje tutaj kryterium wiekowe. Podnieśliśmy już limit wiekowy, jednak pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Rozumiem, że utytułowani sportowcy, których nie ma w projekcie, czują rozgoryczenie. Jest tylko 37 miejsc. Staramy się przyznawać środki zawodnikom, którzy są na początku swojej kariery.


Zobacz także:
Papszun bardzo ostro. "Bijemy pianę i nic z tego nie wynika" 
Domachowska czeka na medal na IO w tenisie 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×