Do śmiertelnego wypadku Nicky'ego Haydena doszło w maju 2017 roku. Amerykański motocyklista, mistrz świata MotoGP z sezonu 2006, wybrał się na wycieczkę rowerową po okolicach włoskiego Rimini. Na jednym ze skrzyżowań nie zatrzymał się na znaku "STOP" i został potrącony przez samochód, którym kierował 31-letni Włoch.
Jak wykazali śledczy, prowadzony przez niego Peugeot 206CC zbliżał się do skrzyżowania z prędkością 70 km/h, podczas gdy w tym miejscu obowiązuje limit prędkości 50 km/h. Zdaniem biegłego sądowego, do wypadku nie doszłoby, gdyby Włoch nie przekroczył przepisów.
Obrońcy kierowcy podnosili argument, że to Hayden ponosi większą winę za wypadek, bo nie zatrzymał się na znaku "STOP". Ponadto Amerykanin podróżował na rowerze ze słuchawkami w uszach, przez co mógł nie słyszeć nadjeżdżającego pojazdu.
Ostatecznie sędzia Vinicio Canatarini uznał kierującego samochodem winnym doprowadzenia do wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Postanowił jednak obniżyć karę do ledwie roku więzienia w zawieszeniu. Zgodnie z włoskim prawem, Cantarini ma teraz 90 dni, by przedstawić na piśmie powody, dla których zdecydował się na wydanie łagodnego wyroku.
Rodzina Haydena nie była obecna na procesie. To jednak nie koniec problemów 31-letniego Włocha, który doprowadził do wypadku. O ile proces karny dobiegł końca, o tyle bliscy amerykańskiego motocyklisty wszczęli też postępowanie cywilne, w którym domagają się odszkodowania.
ZOBACZ WIDEO Serie A: szczęśliwe zwycięstwo Romy. Fatalny rzut karny gracza Empoli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]