W finale Max Fricke za swoimi plecami przywiózł wicemistrza świata w 2019 roku i poprzedniego zwycięzcę z Warszawy (2019), czyli Leona Madsena oraz Fredrika Lindgrena, który w poprzednich latach trzykrotnie (2017-2019) meldował się na podium podczas turniejów rozgrywanych właśnie na PGE Narodowym. Wcześniej po upadku z finałowej rywalizacji został wykluczony Mikkel Michelsen.
Dla zwycięskiego Australijczyka sobotni triumf był drugim w karierze. Wcześniej, pod koniec sezonu 2020 wygrał on przedostatni turniej serii, rozgrywany na toruńskiej Motoarenie. Teraz mógł cieszyć się ze spektakularnego sukcesu przy największej publiczności, przed którą do tej pory startował.
- To coś niewyobrażalnego. Nierealne wydaje się powiedzieć, że wygrałem Grand Prix na tym niesamowitym stadionie, przed tak wieloma kibicami. Naprawdę musiałem poświęcić kilka chwil, zwłaszcza po zawodach, aby wczuć się w tę atmosferę i zżyć z publicznością. To z pewnością jedno z tych wspomnień, których nigdy nie zapomnę - mówi Max Fricke na łamach fimspeedway.com.
Na takich obiektach nie startował prawie wcale
Jak się okazuje, zwycięstwo dwukrotnego Indywidualnego Mistrza Australii z lat 2019-2020 może wydawać się jeszcze większym zaskoczeniem, ponieważ do tej pory nie miał on zbyt częstej okazji do startów na torach czasowych. Tak naprawdę przed turniejem w Warszawie ta liczba była bardzo mała.
- Wcześniej nie miałem zbyt wielu okazji do ścigania się w halach, na takich torach. Jeździłem tak może raz lub dwa, lecz było to dawno temu. Wiedziałem, że tego wieczoru będzie nieco trudniej. Po prostu mogłem czuć się naprawdę komfortowo na swoich motocyklach. W tych zawodach mój team wykonał naprawdę świetną robotę, podobnie było dzień wcześniej podczas treningu i kwalifikacji. Robili wszystko, abym znalazł się w tym miejscu i czuł dobrze na motocyklu. Gdy tylko wyjeżdżałem ze startu, byłem bardzo szybki - dodaje zwycięzca szóstej w historii rundy cyklu SGP rozgrywanej na PGE Narodowym.
Zwycięstwo Fricke'a było doskonałą korektą jego startu na inaugurację tegorocznej serii, która miała miejsce 30 kwietnia w Gorican. Wtedy to Australijczyk rywalizację zakończył na bardzo odległym, 15. miejscu, na swoim koncie zapisując jedynie dwa punkty. Teraz do swojego dorobku za zwycięstwo dorzucił 20 i aktualnie plasuje się na szóstej lokacie w klasyfikacji generalnej.
Jako jedyny w polskiej lidze nie startuje z najlepszymi
Sobotni triumfator jest osamotnionym stałym uczestnikiem, który nie ściga się w tym sezonie w PGE Ekstralidze. Pozostał on na kolejny w Stelmet Falubazie Zielona Góra po tym, jak zespół ten opuścił szeregi najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce w ubiegłym roku. Tym samym stał się on pierwszym w ciągu ostatnich ponad ośmiu lat zawodnikiem, który wygrał turniej Grand Prix, nie rywalizując z najlepszymi zawodnikami świata na polskich torach. Poprzednio sztuki tej dokonał Martin Smolinski, a miało to miejsce 5 kwietnia 2014 podczas SGP Nowej Zelandii w Auckland.
- Nie wiem, kiedy wcześniej ktoś tego dokonał, dlatego z całą pewnością mogę powiedzieć, że ja to zrobiłem. Najważniejszą rzeczą jest jednak to, że tego wieczoru bardzo dobrze się czułem, bez względu na ligę, w której startuję. Do tej pory byłem w tym sezonie dosyć zajęty i występowałem w wielu imprezach, więc dobrze było po tej pierwszej rundzie wrócić na właściwe tory i zanotować dobry występ w Warszawie - podsumował Max Fricke.
Czytaj także:
ROW z Klindtem to zupełnie inna drużyna? Zengota nie ma wątpliwości
Nawet zawodnicy Falubazu chcieli jechać w Krośnie
ZOBACZ WIDEO Woźniak mechanikiem Zmarzlika. "Zawsze to cenne doświadczenie"