Po bandzie: Spasione koty i wściekły Byk [FELIETON]

- Nie wiem, czy pomocni okażą się Śledź i Hancock, uśmiechnięci dyplomaci mogący utwierdzać w przekonaniu, że to problemy z ustawieniami silnika, a nie z ustawieniami w głowie... - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Na zdjęciu od lewej: Maciej Janowski, Tai Woffinden i Jacek Trojanowski WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu od lewej: Maciej Janowski, Tai Woffinden i Jacek Trojanowski
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Kiedy Betard Sparta sięgała przed rokiem po koronę drużynowego mistrza Polski, mogło się wydawać, że to początek panowania. Że Andrzej Rusko wykupił właśnie kilkuletni monopol na złoto. Życie jest jednak przewrotne i dynamiczne, tuż przed sezonem odebrało obrońcy tytułu kluczowe ogniwo. Z domku kart wyciągnięto kluczowego asa, znajdującego się u podstawy budowli, przytrzymującego ją, i domek się posypał. Ale to nie jedyny ból głowy. Przecież w Toruniu doszło do identycznej rozbiórki, a jednak Apator znalazł drogę do strefy medalowej. Jako przegrany i pewnie nie do końca szczęśliwy, ale wciąż jest w grze o tron.

Żużel to taka zabawa, że jeśli jesteś tuż po trzydziestce, wydajesz się być w optymalnym wieku do sięgania po rzeczy wielkie. Bo wciąż jesteś młody, ale już niezwykle doświadczony. Bo masz zaplecze. Tak postrzegaliśmy rzeczywistość do tej pory. W sporcie nie ma jednak reguł. Albo inaczej - są jednostki, które je obalają. Spójrzcie na Daniela Bewleya. Panowała też od zawsze powszechna opinia, że do występów w cyklu Indywidualnych Mistrzostw Świata trzeba się solidnie przygotować - sprzętowo, mentalnie, logistycznie etc. Aż tu nagle za pięć dwunasta wskakuje sobie na karuzelę nieprzygotowany Bewley i zmierza po medal globalnych rozgrywek.

ZOBACZ WIDEO Ekspert podsumował karierę Pawlickiego w Unii. "Niewykorzystany potencjał". Kto bardziej zyska na odejściu?

Przed ponad dekadą senator Komarnicki pozwolił sobie nazwać swoich doświadczonych zawodników, z wciąż aktualnym mistrzem świata Tomaszem Gollobem, leniwymi spasionymi kotami. Jaki to ma związek z obecną Betard Spartą? Że jednemu kotu rok życia zabrano, a dwa inne nieco wyeksploatowane. Tai Woffinden znęcał się głównie nad bidnymi chłopakami, zacierając złe wrażenie w pojedynkach z Ostrowem - 30+3 w dwumeczu. Natomiast nad tymi lepszymi mógł już tylko znęcać w internecie. Stąd zaproszenie do klatki dla Leona Madsena. Choć nie da się też wymazać z historii wybitnego występu w Lesznie, czy świetnego w Toruniu.

Maciej Janowski natomiast ze swojej roli w drużynie się wywiązywał, przy czym stał się królem torów równych i bezpiecznych, szykowanych w laboratoryjnych niemal, sterylnych warunkach - zgodnie z recepturą najwspanialszej ligi świata. Na trudniejszych, przygotowywanych z pomocą pogody, myślał już głównie o przetrwaniu, a wynik schodził na plan dalszy. Tak było w Teterowie (GP), Gorzowie (GP), Vojens (SoN), Cardiff (GP) czy teraz w Częstochowie. Zresztą, podobny kłopot ma Gleb Czugunow, do czego się zresztą bohatersko przyznał. Pytanie, czy Janowski chce i jest w stanie się z problemem zmierzyć, czy bardziej liczyć na to, że w przyszłości aura mniej się będzie wpieprzać w organizację zawodów. Nie wiem też, czy pomocni okażą się tu Dariusz Śledź i Greg Hancock, uśmiechnięci dyplomaci mogący jedynie utwierdzać w przekonaniu, że to problemy z ustawieniami silnika, a nie z ustawieniami w głowie...

Jeśli natomiast chodzi o antycypowanie torowych zagrożeń, kapitan Betard Sparty jest niekoronowanym mistrzem świata. Pod Jasną Górą, by nie zrobić krzywdy Woffindenowi, w ułamku sekundy położył się z motocyklem jak do łóżka.

A czy w związku z powyższym formuła wrocławskiej drużyny się wyczerpała? Niekoniecznie, bo przecież Woffinden i Janowski pozostają klasowymi zawodnikami, którzy będą się jeszcze podrywać. Pytanie - jak często i jak wysoko. Podam pewien przykład - Artiom Łaguta, który w wieku 31 lat zmienił kompletnie swój wizerunek. Jeszcze wiosną zeszłego roku byliśmy przekonani, że pozostanie na zawsze wybitnym ligowcem, lecz za małym choćby na pudło IMŚ. Bo mającym na torze zbyt wiele szacunku dla rywali, zbyt słabym mentalnie i zbyt uległym. W ciągu kilku miesięcy pokazał nam jednak zupełnie nową twarz - twardziela, któremu kolejne zwycięstwa nie spętały nóg, lecz wręcz przeciwnie - budowały go. To Łaguta złamał potężnego Zmarzlika, nie odwrotnie. Potężnego, bo przecież przed rokiem Polak wydawał się szybszy niż obecnie. Dość powiedzieć, że on i Artiom wygrali wówczas po pięć rund Grand Prix, raz tylko wpuszczając na najwyższy stopień podium intruza - Janowskiego. W bieżących rozgrywkach, jak wiemy, nie idzie to Bartkowi tak gładko. W siedmiu odsłonach triumfowało aż sześciu uczestników zabawy.

Czy Janowski i Woffinden pokażą, że nie są spasionymi kotami, a jedynie mistrzami kierownicy w drobnym kryzysie? Czas pokaże. Częściej będą się ścigać na torach bezpiecznych i przyjaznych, wykorzystując swoje umiejętności i sprzętowe możliwości. Żużel to jednak taki sport, że raz na jakiś czas trzeba się też wybrać w podróż w nieznane - po mokrym i nieodkrytym. Tak jak skoczkowie skazani są na fruwanie przy mniejszym bądź większym wietrze. A wybijając się w przepaść nie wiedzą, z której strony dmuchnie. Taką sobie jednak wybrali profesję.

A że Mirosław Jabłoński nie może przeboleć częstochowskiego toru? Niech obejrzy powtórkę i spróbuje dostrzec, jak wybornie radzili sobie na nim junior gości Bartłomiej Kowalski, a także Fredrik Lindgren, Leon Madsen i Kacper Woryna. Deszcz, który spadł tuż przed meczem sprawił, że częstochowski tor nie był wcześniej przykryty plandeką, lecz papierkiem lakmusowym. I ten papierek dokonał weryfikacji. Pokazał, kto ma umiejętności i odwagę, a kto bazuje raczej na innych elementach. To była esencja dyscypliny, żadna tam jej parodia. Zwłaszcza Woryna ponownie zachwycił i nie pozostaje nic innego, jak wręczyć mu dziką kartą na kończącą sezon toruńską rundę Grand Prix.

Zatem może przyda się we Wrocławiu tak wściekły Byk jak Piotr Pawlicki. Nie wiem, czy odnajdzie tam lepszą wersję siebie, lecz z pewnością nie zabraknie mu na torze odwagi i determinacji. Bo taki ma styl. A poza tym - na ogólny odbiór drużyny potrafi wpłynąć przemiana jednego tylko zawodnika. W Częstochowie kimś takim jest właśnie Woryna, we Wrocławiu dojdzie być może Łaguta, klucz do wszelkiego złota w sezonie 2021.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
W Bydgoszczy mecz podwyższonego ryzyka. Prezes Polonii zapowiada pojawienie się nowego zawodnika!
Złe wieści dla byłego prezesa klubu z Gorzowa

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×