Piątkowe spotkanie w Lublinie nie było dobrą reklamą PGE Ekstraligi. Zawodnicy bardziej walczyli z torem niż z przeciwnikami. Gospodarze winę za taki stan rzeczy zwalili na plandekę, która ich zdaniem miała przyczynić się do tego, że w niektórych częściach toru doszło do odparzeń. Taka argumentacja zupełnie nie przekonuje Jacka Frątczaka.
- Jest coś na rzeczy, jeśli chodzi o kwestie torowe. Nie będę snuł żadnych teorii i próbował budować tezy, że wszystkiemu winna jest plandeka, bo to w mojej ocenie jest nieprawda. Pod tą plandeką jest jakaś nawierzchnia, która jest przygotowywana przez gospodarzy i to leży w ich zakresie. Miejscowi sami sobie przecież dobierają kompozycję nawierzchni - mówi ekspert w rozmowie z WP SportoweFakty.
Zdaniem Frątczaka sytuacja jest tym bardziej kuriozalna, jeśli weźmiemy pod uwagę porę roku, jaką obecnie mamy.
- Aż się nie chce wierzyć, że przy braku opadów deszczu tor się aż tak rozrywa. Gdzieś zostały popełnione błędy, przez które cierpi cała dyscyplina. Włączyłem w piątek telewizor, by obejrzeć mecz w Lublinie, ale poszedłem robić sernik. Powiedzmy sobie szczerze, tego nie dało się oglądać. Mamy świetną pogodę, 20 stopni, to nie jest pełne lato, nie ma upałów. Nie ma lepszych warunków do rozgrywania żużla niż ta pora roku, którą mamy w tej chwili. To efekt błędów na poziomie przygotowania toru zimą czy też kompozycji nawierzchni. To jest po prostu niemożliwe, bo mamy najlepszą pogodę do żużla. Nie jest ani za zimno, ani za ciepło. Mamy antyreklamę żużla. Jestem ostatni, który powie, że to wina plandeki - kontynuuje nasz rozmówca.
- Nie będę też nawoływał do kar, bo od tego są odpowiednie instytucje. Natomiast w mojej ocenie coś jest nie tak, jeśli chodzi o kwestie tego, w jaki sposób zaingerowało się w tory. Znam najważniejsze osoby w Speedway Ekstralidze i wiem, że oni znają się na tym sporcie. Jestem przekonany, że podjęte zostaną konkretne decyzje i działania. Nie mówię o karach, tylko o działaniach. Nie chodzi o to, żeby na siłę karać, tylko o to, żeby po 14. biegu nie trzeba było decydować się na równanie toru - dodaje ekspert.
ZOBACZ WIDEO: Ci zawodnicy Unii Leszno jadą poniżej oczekiwań. Menedżer mówi o presji
Podczas wspomnianego meczu w Lublinie zawodnicy notorycznie mieli problemy, szczególnie na drugim łuku. W kilku przypadkach zdarzyło się, że po wjeździe w koleiny, opony w motocyklach nie wytrzymywały. - Można złapać gumę raz na jakiś czas. Nie może być jednak tak, że zawodnicy wjeżdżają w koleinę, przez co łapią gumę. To spotkało tak klasowych zawodników, jak Fredrik Lingdren czy Mateusz Cierniak. Nicki Pedersen też miał problemy. Oni uratowali się tylko własnymi umiejętnościami przed poważnymi konsekwencjami. Tak nie może być. Trzeba z tym zrobić jak najszybciej porządek, bo oglądalność żużla będzie po prostu spadała - mówił.
- Trudno sobie wyobrazić, by sama plandeka przy świetnej pogodzie, nawierzchni prawidłowo skomponowanej i przygotowanej, była przyczyną takich problemów. Coś jest nie tak. Może jest potrzebne "konsylium" na poziomie PZM czy Speedway Ekstraligi, które pomoże zapobiec takim wydarzeniom w przyszłości - podsumował Frątczak.
Zobacz także:
Zamrożenie wypłat nie pomogło
Motor zwalił winę na plandekę