- Mecz mógł się podobać. To nie było jednostronne spotkanie. Nasz zespół jechał ambitnie i kibice obejrzeli sporo walki. Szkoda tylko, że mieliśmy o jednego przeciwnika więcej. Był nim sędzia tego spotkania - mówi nam Zdzisław Cichoracki, członek rady nadzorczej w ZOOleszcz GKM-ie.
Klub z Grudziądza jest w stu procentach przekonany, że arbiter popełnił dwa poważne błędy. Oba dotyczyły interpretacji wydarzeń w pierwszym łuku. W wyścigu piątym doszło do upadku Piotra Pawlickiego po delikatnym kontakcie z deflektorem Wadima Tarasienki. W biegu szóstym na wyjściu z pierwszego łuku przewrócił się natomiast Bartłomiej Kowalski.
- Jedna i druga sytuacja była ewidentna. Wrocławianie upadli na tor w wyniku własnych błędów. Pawlicki w dziwny sposób zmieniał tor jazdy. To z tego powodu doszło do kontaktu z deflektorem naszego zawodnika. Sytuacja z juniorem gospodarzy też nie budzi żadnych wątpliwości. Upadek był efektem jego oczywistego błędu - zaznacza Cichoracki.
Grudziądzanie nie ukrywają, że mają żal do arbitra, ale nie tylko do niego. - Trudno nam zrozumieć, dlaczego PGE Ekstraliga wyznaczyła na to spotkanie jednego z najsłabszych sędziów ekstraligowych . Zapewne założenie było takie, że mecz będzie jednostronny, przeprowadzony w spokojnej atmosferze, więc arbiter będzie mógł się uczyć. Tak jednak nie było. Po opadach deszczu tor był pewną zagadką dla gospodarzy. Nasz zespół to wykorzystał i dzielnie walczył. Gdyby nie dwa ewidentne błędy, to wszystko mogło zakończyć się nawet remisem. A chyba nie muszę mówić, że w tym roku o losach danego zespołu może zdecydować jeden punkt - podsumowuje Cichoracki.
ZOBACZ WIDEO: Patryk Dudek wyjaśnia, dlaczego zmienił podstawowego tunera. "Szukam dalej"
Zobacz także:
Wyłożył 60 tysięcy i jedzie w meczu
Ślączka wbił szpilę rywalowi