Przegrana w meczu, w którym prowadzi się od drugiego do 13. wyścigu, musi boleć. Nie inaczej było tym razem w Tarnowie, gdzie Grupa Azoty Unia uległa rywalom z Gniezna dopiero w biegach nominowanych. Jak się okazuje, w ekipie Jaskółek wierzono przed tym spotkaniem, że można wygrać je za trzy punkty, odrabiając 16-punktową stratę z Gniezna. Rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej brutalna.
- Szczerze mówiąc spodziewałem się lepszego wyniku drużyny. Wiemy, że każdy zawodnik celuje - zwłaszcza w meczach domowych - w te "dwucyfrówki". Naprawdę poświęciliśmy sporo czasu i we wcześniejszym tygodniu jeździliśmy treningi przez dwa dni. Chłopaki również zostali ściągnięci tutaj, np. Matic Ivacic, my Polacy również trenowaliśmy. Dodatkowo przed meczem w piątek też mieliśmy jazdy, praktycznie wszyscy zawodnicy oprócz Rene Bacha. Chcieliśmy wygrać ten mecz, a między sobą rozmawialiśmy o tym, że trzeba byłoby jednak "zgarnąć" nawet ten bonus. Tymczasem w 15. wyścigu przegraliśmy mecz, choć w sumie zaczęło się w 14. - mówił po przegranym spotkaniu z Ultrapur Startem Ernest Koza, w rozmowie z WP SportoweFakty.
Właśnie 14. bieg był kluczowym momentem spotkania. Wówczas to goście, którzy nie pozwolili odskoczyć w całym meczu na więcej niż sześć punktów, wygrywając podwójnie wyszli na pierwsze prowadzenie. Chwilę później Josh Pickering do końca walczył o jeden punkt z Marko Lewiszynem, co zaprocentowało skutecznym atakiem na ostatnich metrach. W tej sytuacji prowadzący w decydującym wyścigu Koza był zaskoczony, że gospodarze zostali bez żadnego punktu meczowego.
ZOBACZ WIDEO: Martin Vaculik o zmianie tunera. "Spełniło się moje marzenie"
Myślał, że drużyna zremisowała
- Gdy jechałem w ostatnim biegu, oglądałem się za siebie, patrzyłem i myślałem, że dobry będzie również ten remis. Gdy natomiast zjeżdżałem do parkingu, okazało się jednak, że przegraliśmy to spotkanie. To na pewno boli. Jest to druga sytuacja, w której prowadziliśmy przez większość meczu i go przegraliśmy, do tego u siebie. Można powiedzieć, że jechaliśmy przecież najmocniejszym składem - dodał nasz rozmówca.
Koza wprawdzie zakończył mecz dwoma pewnymi zwycięstwami, wcześniej jednak zdobył cztery punkty w trzech startach. Czy zatem zmienił coś w trakcie zawodów?
- Tak, ale co mogę więcej powiedzieć… Dobrze, że obroniłem ten wynik w późniejszej fazie, w końcówce tego spotkania i to wszystko - skomentował krótko.
Skład był budowany dla lepszych rezultatów
Po niezłym początku sezonu, minimalnej porażce w Opolu i remisie w Rawiczu, nad Grupa Azoty Unią zawisło fatum kolejnych porażek. Ważne punkty straciła ona zwłaszcza przegrywając już trzy spotkania na własnym torze. Czy zatem drużyna ta jest jeszcze w stanie zewrzeć szyki i powalczyć o coś więcej, niż tylko koniec sezonu w sierpniu?
- Wiadomo, że to jest sport. Wszystko jest możliwe. Ten skład i ta drużyna były budowane nie dla takiego wyniku, jaki jest. Szkoda, lecz nie wiem, co więcej można dodać. Play-offy swoją drogą, ale teraz trzeba jakoś honorowo to wszystko wybronić, bo jak tu nawet myśleć o przyszłym sezonie? - pyta Ernest Koza.
Kolejny pojedynek w ramach rozgrywek 2. Ligi Żużlowej czeka Jaskółki 2 lipca w Daugavpils, gdzie zmierzą się z miejscowym Optibet Lokomotivem. Wprawdzie w domowym spotkaniu uległy one rywalom 43:47, lecz strata ta jest na tyle niewielka, że przy dobrym układzie można zgarnąć pełną pulę. Teoretycznie w dobrym wyniku mógłby pomóc fakt, że nawierzchnia toru w Daugavpils podobna jest do tej w Jaskółczym Gnieździe. Według Kozy nie jest to jednak takie proste.
Szkoleniowiec decyduje o wyborze najlepszych
- Oczywiście, tylko nasza jazda na tarnowskim torze jakoś tak średnio do tej pory wygląda. Tak naprawdę wydawało się, że w tym meczu z rywalami z Gniezna jechaliśmy najmocniejszym składem, jaki może być. Wiadomo, że miejsc w zestawieniu meczowym jest mniej niż nas. Rywalizujemy na zawodach i na treningach, po czym trener wybiera najlepszych zawodników, którzy w czasie tych wcześniejszych jazd dobrze wyglądają - zaznaczył.
Na koniec zapytaliśmy Kozę o jego image, który ostatnio wyraźnie się zmienił. Zawodnik bowiem zapuścił wąs, co u niego wcześniej było niespotykane. Czym zatem jest spowodowana ta zmiana i jak długo będzie ona trwała?
- Zawsze chciałem mieć wąs po dziadku, ale zarost mam, jaki mam (uśmiech). Nie wiem jeszcze, czy będzie tak do końca bieżącego sezonu - zakończył rozmowę z WP SportoweFakty Ernest Koza.
Stanisław Wrona, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Jasny cel Andrzeja Lebiediewa. "Lata lecą, a chciałoby się mieć, co wspominać"
Jason Doyle ponownie w ścisłej czołówce w Grand Prix. Zdradził, co mu w tym bardzo pomogło