- Nie powinno mnie tu być. Jadę wyłącznie dla fanów. Mój stan zdrowia jest jaki jest. Mam siłę tylko w trzech palcach, aby puszczać dźwignię sprzęgła. Trenowałem przed tym meczem i ręka boli mocniej niż wcześniej - powiedział Tai Woffinden na chwilę przed finałowym meczem PGE Ekstraligi, w którym Betard Sparta Wrocław podejmowała Platinum Motor Lublin.
Jak się później okazało, Brytyjczyk to nie jedyny zawodnik, który dostał zgodę od lekarza na występ w meczu mimo kontuzji. Jeszcze bardziej szokujące mogły być słowa Artioma Łaguty. Rosjanin w trakcie spotkania wyznał, że startuje ze... złamaną ręką, po czym zakomunikował, że nie da rady pojechać w następnych biegach.
- We wtorek złamałem rękę. Jeszcze miałem ją w gipsie we wtorek, a w środę rozpoczęliśmy z fizjoterapeutą walkę o mój udział w meczu. Jeszcze bark mam uszkodzony. Bardzo ciężko mi się jechało - powiedział zawodnik przed kamerami Canal+ Sport 5.
ZOBACZ WIDEO: Zmarzlik nie był sobą po Grand Prix? "Krew człowieka zalewa"
Oburzenia całą sytuacją nie ukrywa Wojciech Dankiewicz. Były menedżer, a obecnie ekspert Canal+, nie potrafi zrozumieć, na jakiej podstawie Tai Woffinden i Artiom Łaguta zostali dopuszczeni do jazdy przez lekarza mimo tego, że nie byli sprawni, o czym zresztą sami mówili.
- Jak to się stało, że lekarz wydał zdolność do jazdy? Może lekarz odpowiedzialny za to wypowiedziałby się? Mamy kolejne sytuacje, że stawiane są pieczątki ze zdolnością zawodnikom, którzy absolutnie nie są zdrowi i nie powinni w ogóle wsiadać na motocykl, a co dopiero ścigać się. Co by się stało, jakby Tai Woffinden czy Artiom Łaguta byli sprawcami wypadku innego zawodnika, który doznałby poważnego urazu? - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Wojciech Dankiewicz.
- Dla mnie to jest chore i nic w tej kwestii nie zmienia się od lat. Zawodnicy zamiast udać się do lekarza, to idą tylko po pieczątki. To jest karygodne i zupełnie niedopuszczalne. Dziwie się lekarzom, ludziom wykształconym, którzy biorą to na siebie i podpisują się pod tym. Te wypowiedzi Taia i Artioma jasno pokazują, że oni nie byli zdolni do jazdy - kontynuuje nasz rozmówca.
To nie pierwsza taka sytuacja, gdy zawodnicy z niedoleczonymi kontuzjami wsiadali na motocykle. - Nie potrafimy wyciągać wniosków z tego, co działo się kiedyś. Nie potrafię zrozumieć lekarzy, którzy dają zgodę na jazdę zawodnikowi, który nie jest zdolny. To narażanie go na utratę zdrowia, ale też innych zawodników na torze. Zwłaszcza że mówimy o sporcie motorowym, gdzie to zagrożenie jest ogromne - zaznacza żużlowy ekspert.
Dankiewicz jednocześnie podsuwa pomysł na zmiany w polskim żużlu. - Tworzymy jakieś książeczki zdrowia, obwarujemy się różnymi przepisami, a okazuje się, że one są nic niewarte. To fikcja. Zrezygnujmy z tego, bo po co one są, skoro wsadzamy połamanych zawodników na motocykle? Na zachodzie nie spotkałem się z czymś takim, by zawodnicy musieli przedstawiać książeczki zdrowia. Jeśli ktoś jest zdrowy, to powinien sam decydować, czy pojedzie. Tai i Artiom był pod presją, to oczywiste. Natomiast trudno sobie wyobrazić, że zawodnik zostaje uznany za zdolnego do jazdy, a mimo tego odmawia wyjazdu na tor, bo się nie czuje na siłach. Presja na zawodnikach jest ogromna, zwłaszcza w meczach o ogromną stawkę - podsumował.
Dodajmy, że przetrzebiona kontuzjami Betard Sparta Wrocław przegrała z Platinum Motorem Lublin 35:55 i musiała zadowolić się srebrnymi medalami.
Zobacz także:
Senator RP zapowiada koniec dominacji Motoru
Jarosław Hampel odchodzi w blasku chwały