Trzeba jednak przyznać, że były mistrz świata chcąc pomóc swojemu bratu, Jackowi Holderowi, posunął się chyba o krok za daleko. Dość szybko zauważyli to przedstawiciele organizatora i postanowili zainterweniować.
Przed najważniejszymi rozstrzygnięciami Chris Holder postanowił pójść pod boks największego rywala jego brata, Martina Vaculika i bez cienia skrępowania, z odległości metra przez dłuższy czas przyglądał się pracom mechaników nad sprzętem. Australijczyk analizował z jaką zębatką jeździ Słowak, co dzieje się w jego teamie i jakie zmiany przeprowadzają mechanicy w trakcie przygotowań do kolejnych odsłon 17. biegu.
Wniosków było sporo, bo Vaculik i jego mechanicy - przez wypadki - trzykrotnie przygotowywali sprzęt do ostatniego wyścigu rundy zasadniczej. Holder przez cały czas patrzył im na ręce, a później przekazywał informacje bratu.
ZOBACZ WIDEO: Czy kluby płacą zawodnikom? Krzysztof Cegielski zabrał głos
Sytuacja wyglądała komicznie, bo można było odnieść wrażenie, że Holder stał nad głowami mechaników, a gdyby nie kontekst całej sytuacji, to można było pomylić się, czy to Vaculik, czy właśnie Holder jest szefem tego teamu.
Ostatecznie sprawy w swoje ręce wzięli organizatorzy, którzy poprosili Holdera o odejście w inne miejsce. Australijczyk nie rozumiał tej decyzji i bronił się, że przecież nigdzie w regulaminie nie ma zakazu podglądania rywali. Ostatecznie dał jednak za wygraną i stanął... kilka metrów dalej, wciąż przypatrując się co robi Słowak.
Trzeba jednak przyznać, że wojnę nerwów wygrał Vaculik, który nic nie robił sobie z obecności przedstawiciela swojego największego rywala. Z całej sytuacji śmiali się także jego mechanicy.
- Starałem się nie zwracać na to uwagi. Nie miałem z tym żadnego problemu, bo przecież każdy ma inny styl, inne silniki i każdemu pasuje coś innego. Jak rywale chcą, to niech patrzą. Nie zdekoncentrowało mnie to i to nie ja prosiłem organizatorów, żeby odsunęli Chrisa. Jak widać ostatecznie to podglądanie nic im nie pomogło - podsumował po zawodach całą sytuację Martin Vaculik.
Podpatrywanie rywala nie było jednak zupełną stratą czasu, bo wiadomo, że Jack Holder i Martin Vaculik ścigali się w tym roku na silnikach od tego samego tunera - Ryszarda Kowalskiego.
To nie pierwszy raz, gdy w tym roku głośno było o podglądaniu działań rywali. Podczas jednego z meczów PGE Ekstraligi pod boks Artioma Łaguty udał się Bartosz Zmarzlik, a celem było przyjrzenie się zębatce Rosjanina z polskim paszportem. Tamta sytuacja trwała zaledwie kilka sekund.
Ostatecznie walka o brązowy medal skończyła się zaledwie kilka minut później, gdy Holder zajął ostatnie miejsce w swoim półfinale. Słowak już wtedy wiedział, że medal ma w kieszeni. Wybuch euforii nastąpił w jego boksie jednak dopiero po zakończeniu półfinałowego wyścigu. Jednym z pierwszych, którzy przyszli z gratulacjami był... Chris Holder.
Czytaj więcej:
Zmarzlik jest niesamowity. Został mistrzem świata po raz czwarty
"Miałem obawy". Cieślak nie był pewny sukcesu Zmarzlika