Żużel. Niesportowe zachowanie podczas walki o medale? Organizatorzy podjęli interwencję

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Chris Holder
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Chris Holder

Choć podczas Grand Prix Polski w Toruniu walka na torze przebiegała w sportowy sposób, to już w parku maszyn niekoniecznie tak było. Wątpliwości wzbudziło zachowanie Chrisa Holdera, który robił wszystko, by to jego brat zgarnął brązowy medal.

Trzeba jednak przyznać, że były mistrz świata chcąc pomóc swojemu bratu, Jackowi Holderowi, posunął się chyba o krok za daleko. Dość szybko zauważyli to przedstawiciele organizatora i postanowili zainterweniować.

Przed najważniejszymi rozstrzygnięciami Chris Holder postanowił pójść pod boks największego rywala jego brata, Martina Vaculika i bez cienia skrępowania, z odległości metra przez dłuższy czas przyglądał się pracom mechaników nad sprzętem. Australijczyk analizował z jaką zębatką jeździ Słowak, co dzieje się w jego teamie i jakie zmiany przeprowadzają mechanicy w trakcie przygotowań do kolejnych odsłon 17. biegu.

Wniosków było sporo, bo Vaculik i jego mechanicy - przez wypadki - trzykrotnie przygotowywali sprzęt do ostatniego wyścigu rundy zasadniczej. Holder przez cały czas patrzył im na ręce, a później przekazywał informacje bratu.

ZOBACZ WIDEO: Czy kluby płacą zawodnikom? Krzysztof Cegielski zabrał głos

Sytuacja wyglądała komicznie, bo można było odnieść wrażenie, że Holder stał nad głowami mechaników, a gdyby nie kontekst całej sytuacji, to można było pomylić się, czy to Vaculik, czy właśnie Holder jest szefem tego teamu.

Ostatecznie sprawy w swoje ręce wzięli organizatorzy, którzy poprosili Holdera o odejście w inne miejsce. Australijczyk nie rozumiał tej decyzji i bronił się, że przecież nigdzie w regulaminie nie ma zakazu podglądania rywali. Ostatecznie dał jednak za wygraną i stanął... kilka metrów dalej, wciąż przypatrując się co robi Słowak.

Trzeba jednak przyznać, że wojnę nerwów wygrał Vaculik, który nic nie robił sobie z obecności przedstawiciela swojego największego rywala. Z całej sytuacji śmiali się także jego mechanicy.

- Starałem się nie zwracać na to uwagi. Nie miałem z tym żadnego problemu, bo przecież każdy ma inny styl, inne silniki i każdemu pasuje coś innego. Jak rywale chcą, to niech patrzą. Nie zdekoncentrowało mnie to i to nie ja prosiłem organizatorów, żeby odsunęli Chrisa. Jak widać ostatecznie to podglądanie nic im nie pomogło - podsumował po zawodach całą sytuację Martin Vaculik.

Podpatrywanie rywala nie było jednak zupełną stratą czasu, bo wiadomo, że Jack Holder i Martin Vaculik ścigali się w tym roku na silnikach od tego samego tunera - Ryszarda Kowalskiego.

To nie pierwszy raz, gdy w tym roku głośno było o podglądaniu działań rywali. Podczas jednego z meczów PGE Ekstraligi pod boks Artioma Łaguty udał się Bartosz Zmarzlik, a celem było przyjrzenie się zębatce Rosjanina z polskim paszportem. Tamta sytuacja trwała zaledwie kilka sekund.

Ostatecznie walka o brązowy medal skończyła się zaledwie kilka minut później, gdy Holder zajął ostatnie miejsce w swoim półfinale. Słowak już wtedy wiedział, że medal ma w kieszeni. Wybuch euforii nastąpił w jego boksie jednak dopiero po zakończeniu półfinałowego wyścigu. Jednym z pierwszych, którzy przyszli z gratulacjami był... Chris Holder.

Czytaj więcej:
Zmarzlik jest niesamowity. Został mistrzem świata po raz czwarty
"Miałem obawy". Cieślak nie był pewny sukcesu Zmarzlika

Źródło artykułu: WP SportoweFakty