"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Media społecznościowe są m.in. po to, by media tradycyjne miały o czym pisać. Choćby w martwym sezonie. Lubimy gdy ktoś kogoś sprowokuje, dowcipnie zaczepi, skłoni do podjęcia korespondencji. Gdy ktoś wyjdzie poza ramy i schemat. Tym bardziej, że profesjonalizacja polskiego żużla w dużej mierze polega na ubieraniu go w takie sztywne schematy właśnie. Wszystko tu musi być od linijki, pod pozorem kar - okrągłe wypowiedzi, jednolite stroje, a teraz też jednolite boksy. Nie powiem, efektowne, jednak zaczyna tu brakować miejsca na regionalizmy czy autorskie pomysły. By każdy mógł przystroić siebie lub swój stadion po swojemu. By mógł się pokazać w nieco innej szacie graficznej niż nakazuje protokół dyplomatyczny.
Dobrze jednak, gdy te wspomniane prowokacje i przejawy oryginalności trzymają pewien poziom. Gdy nie są na poziomie konferencji prasowych promujących idiotyczne gale tzw. freak fightów. Albo na poziomie byłego mistrza świata, Chrisa Holdera.
ZOBACZ WIDEO: Czy Janusz Kołodziej marnuje się w Fogo Unii Leszno?
Czytam, że PGE Ekstraliga nie zamierza prowadzić w tej sprawie postępowania dyscyplinarnego. I się nie obruszam. Tak samo, jak nie jestem zwolennikiem karania Maksyma Drabika za to, że głosu nie zabiera w ogóle. Po prostu nie uważam, by był to niebezpieczny precedens, za którym pójdą inni. Bo akurat innym zależy na tym, by pokazać się przed kamerą i popić z właściwie ustawionego bidonu. Drabik z tego przywileju nie korzysta, czym jednak krzywdy nikomu nie wyrządza. Lepiej się przysłuży dyscyplinie jeżdżąc, niż mówiąc.
Jeśli PGE Ekstraliga z urzędu zacznie się zajmować tego typu sprawami, a my zaczniemy się zaraz spierać, gdzie jest granica dobrego smaku, to ugrzęźniemy w niepotrzebnej akademickiej dyskusji o kulturze osobistej. Tymczasem w takich przypadkach największą karę wymierza sobie sam autor umieszczonego w sieci wyznania. Pokazuje, kim jest i czy warto z nim współpracować.
Tak przynajmniej ja to widzę. Bo akurat mistrzowska klasa sportowa nie jest w mojej ocenie żadną wartością dodaną przy ocenie czyjegoś postępowania. A czy klub lub otoczenie zawodnika zechce się domagać jakiegoś zadośćuczynienia? To już ich sprawa.
Marcin Murawski, prezes GKM-u, zasugerował, że pan Holder, skoro posługuje się w przestrzeni publicznej groźbami, to powinien zostać przebadany. I co do badań - zgoda, choć ja bym się akurat skupił na zbadaniu stężenia baśniowego pierwiastka, wprowadzanego przez niektórych w szarą żużlową rzeczywistość. Czy też gó*nianą, jak to Australijczyk określił.
Nie chcę wykorzystywać sytuacji i wyliczać Holderowi niepotrzebnych wpadek, świadczących o, powiedzmy, braku profesjonalizmu. Wręcz przeciwnie, mogę przypomnieć, kiedy mi w tym roku zaimponował. Mianowicie w domowym spotkaniu Fogo Unii z ZOOleszcz GKM-em, gdy wspólnie z Grzegorzem Zengotą wracał po paskudnej kontuzji. I obaj pojechali wtedy nie tylko skutecznie, ale też tak, jakby jutra miało nie być. Na ryzyku, z poświęceniem, ze świadomością potrzeby, w jakiej znalazł się klub. Ten mecz i pospolite ruszenie wszystkich Byków to było piękno żużla. Pokaz mocy w siodle, nie tylko w gębie.
Więcej takich momentów już jednak nie było, co zresztą Holder w swoim smutnym wpisie słusznie zauważył.
Raz jeszcze przejrzałem sobie listę indywidualnych mistrzów świata, by upewnić się, czy słabszego globalnego championa w historii dyscypliny nie było. Szukałem, szukałem, szukałem...
I nie znalazłem.
Słowa Holdera skierowane do Pludry po kilku miesiącach od ich kraksy, gdy emocje już nieco opadły, pokazują, że do mistrzostwa nigdy specjalnie nie dorósł. Jako sportowiec, ale i jako człowiek. Owszem, zawodnik GKM-u gołąbkiem na torze nie jest i swoje za uszami ma. No ale na status bańdziora chyba jeszcze nie zapracował. Wtedy w Grudziądzu poniosło go podobnie, jak choćby Fredrik Lindgrena w Malilli, gdy ujrzał przed sobą lekko kontrującego i wytracającego prędkość Vaculika, poczuł krew i w ferworze walki sfaulował. Nawet stary, doświadczony i ponoć zimny Szwed dał się ponieść. Bo to część tego biznesu, nie zawsze krystalicznie czystego.
Grożenie rywalowi rewanżem z konsekwencjami jest naganne z wielu względów. Również dlatego, że przecież Ward, największy przyjaciel Holdera z toru i wierny towarzysz licznych wyskoków, jeździ dziś na wózku inwalidzkim. A zdarzenie to o mały włos nie kazało też zakończyć kariery Holderowi.
Po trzydziestce obu Australijczykom wciąż jednak zdarzają się, widać, wizerunkowe wpadki. Jak choćby z poparciem działań Putina przez Darcy'ego.
Jak to w sporcie, mądrość boiskowa a mądrość życiowa to dwie zupełnie różne sprawy. Stąd też o niektórych genialnych piłkarzach zwykło się mawiać, że całą inteligencję posiedli w nogach.
W życiu wszystko jest dla ludzi - we właściwych ilościach, a także w odpowiednim czasie i miejscu. Holder pokazał w minionym sezonie, że nie przestrzegał tych reguł. Mam prawo podejrzewać, że nie pozostało to bez wpływu na jego sportową postawę. A na wizerunek z pewnością.
Jak to mówią po nierównym starcie - sam się ukarał tym, co ostatnio naskrobał.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Rekordowo surowa kara dyscyplinarna dla byłego sędziego? Postępowanie ruszyło
- Tomasz Gollob stawia kroki w specjalnej maszynie. Marcin Najman życzy mu dużo zdrowia