[b]
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niebawem miną dwa lata wojny. Jak ona teraz wygląda?[/b]
Siergiej Gołownia (działacz sportowy, przedstawiciel klubu Ukraina Równe): Mimo że żyjemy niecałe 160 kilometrów od granicy z Polską, to nawet na moment nie jesteśmy w stanie zapomnieć, że ona trwa. Był taki okres, że parę tygodni było bardzo cicho, żadnych alarmów, a jednak od połowy sierpnia codziennie wyją syreny alarmowe, ludzie wciąż chowają się w schronach, a w nasze strony przybywają uchodźcy z miast, które są regularnie bombardowane. Non stop czas żyjemy w niepewności, co stanie się z naszym krajem.
Bombardowania wciąż są dużym problemem?
Możemy mówić o szczęściu, bo ostatnia bomba spadła na Równe we wrześniu. Nasza obrona przeciwlotnicza zestrzeliła wtedy co prawda rosyjską rakietę, ale zrobiła to już nad miastem, przez co spadające odłamki spowodowały pożar warsztatów samochodowych. Na szczęście nikt nie zginął. Latem bombardowań było nieco mniej, ale niestety teraz znów się nasiliły i co gorsza, najczęściej alarmy rozpoczynają się w nocy. To bardzo uciążliwe.
ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"
Czy wobec tego miasto może normalnie funkcjonować?
Do normalności brakuje bardzo dużo. Oczywiście, do schronów schodzi mniej ludzi niż wcześniej, ale szkoły wciąż pracują w trybie hybrydowym, a zajęcia często przerywane są przez alarmy bombowe. Poza tym nie ma tygodnia, by w Równem nie odbył się uroczysty pogrzeb naszych bohaterów poległych na froncie. Uroczystość kończy się procesją żałobną po najważniejszych ulicach w Równem. Na mieście widać, że ludzie są smutniejsi niż kilka lat temu. Praktycznie każdy stracił kogoś bliskiego na tej wojnie.
Jak w takich warunkach jesteście w stanie prowadzić żużlowy klub?
Obok naszego stadionu jest schron, dzięki czemu dostaliśmy zgodę, by organizować treningi. Oczywiście, gdy tylko pojawi się alarm bombowy, musimy przerwać zajęcia, natychmiast zostawić cały sprzęt i udać się do schronu. Takie sytuacje zdarzyły nam się w tym sezonie przynajmniej cztery razy.
Jak znoszą to dzieci?
Nie mają wyjścia, zresztą są już do tego przyzwyczajone, bo podobne procedury są wdrożone we wszystkich szkołach. Jeszcze rok temu zajęcia odbywały się tylko online, a teraz dzieci częściej pojawiają się w szkołach. Schron przystosowaliśmy do naszych potrzeb, są tam ławki, leżaki, można też napić się herbaty, czy kawy. Gdy alarm bombowy trwa mniej niż 30 minut, to zwykle wracamy na trening. Zdarzało się jednak, że spędzaliśmy tam nawet dwie godziny.
Nie miał pan wątpliwości, czy wobec takich przeciwności losu jest sens prowadzić klub żużlowy?
Cieszymy się, że możemy trenować, bo mamy kilku zdolnych zawodników. Proszę sobie wyobrazić, że mimo wojny i problemów, nasz adept Makar Lewiszyn został w tym roku brązowym medalistą mistrzostw świata w klasie 125 cc. To największy sukces młodego żużlowca w historii niepodległej Ukrainy. Niedługo Roman Kapustin może podpisać kontrakt w Ekstralidze U24. To nas motywuje do pracy. Pieniędzy na 15 zawodników mamy pewnie tyle, ile w Polsce wydaje się na jednego juniora. Mimo to robimy swoje i wierzymy, że będzie lepiej.
To prawda, że wasz klub wciąż angażuje się w pomoc najbardziej potrzebującym?
Raz w tygodniu pełnimy dyżury w tzw. Punkcie Niezłomności, który niesie pomoc ludziom w czasie wojny. Można tam zjeść, dostać pomoc, a przede wszystkim spędzić czas z serdecznymi ludźmi. Ostatnio trafiła tam pani, która przyjechała do Równego wprost z Bachmutu.
Jak do tego doszło?
Była schorowana, a sąsiedzi doradzili jej, że na zachodzie Ukrainy będzie jej lepiej. Spędziła u nas praktycznie cały dzień i opowiadała, czego doświadczyła w czasie wojny. Dramat tej osoby był nie do opisania. Dzisiaj jest praktycznie sama, bo jeden z jej wnuków zmarł, a z synem nie ma żadnego kontaktu i nie wie nawet, czy on wciąż żyje. W czasie oczekiwania na miejsce w domu opieki, zrobiliśmy wszystko, by poczuła się jak w domu.
Od początku wojny był pan zaangażowany w pomoc rodakom, którzy w związku z wojną stracili dach nad głową. Jak pan reaguje na ostatnie pogorszenie się relacji polsko-ukraińskich?
Dla mnie sprawa jest oczywista - gdyby nie Polska, to Ukraina by już dawno tę wojnę przegrała. To nie jest zresztą tylko mój pogląd, ale podobny mają praktycznie wszyscy moi rodacy. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni Polakom i zdajemy sobie sprawę, że nasze narody muszą żyć w przyjaźni. Z Rosją już nigdy nie będzie normalnych relacji, więc to jasne, że chcemy zbliżenia z Polską. Mam nadzieję, że nawet drobne nieporozumienia polityczne szybko zostaną wyjaśnione. Doskonale rozumiem, że Polacy chcą chronić swoich interesów, ale jestem przekonany, że wszystko da się załatwić. Nie ma jednak mowy o jakimkolwiek żalu do waszego kraju.
Jakie ma pan plany na kolejny sezon sportowy?
Jeśli zimą nic nieprzewidywalnego się nie zdarzy, to zamierzamy jeszcze rozwinąć naszą szkółkę. Wspólnie z ministerstwem sportu pracujemy nad zmianą przepisów. Do tej pory ludzie w wieku 18-60 lat mogli opuszczać kraj tylko na pojedyncze zawody międzynarodowe. Przepustka trwała kilka dni, a cała procedura załatwiania zgody około 30 dni. Z tego powodu nie mieliśmy możliwości, by pomagać naszym zawodnikom w polskiej lidze. Za rok to ma się zmienić, a dzięki temu młodzi żużlowcy z Ukrainy będą mieli jeszcze lepsze perspektywy.
A jak pan widzi przyszłość Ukrainy?
Oczywiście docierają do nas informacje o planowanej ofensywie Rosjan. Wierzę jednak, że z pomocą państw europejskich znów sobie poradzimy. Ludzie mają już powoli dość wojny, ale z drugiej strony wszyscy wiedzą, że nie możemy zgodzić się na żadne ustępstwa. Musimy walczyć do momentu odzyskania wszystkich ziem.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Ważna rozmowa Stocha z Thurnbichlerem
Smutna prawda. "Gaśnie w oczach"