Ksiądz chciał mu dać ostatnie namaszczenie. Po dramatycznym wypadku wrócił do ścigania

WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Jerzy Kniaź (stoi pierwszy z prawej) z drużyną Apatora Toruń
WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Jerzy Kniaź (stoi pierwszy z prawej) z drużyną Apatora Toruń

Podczas podróży na mecz do Częstochowy Jerzy Kniaź brał udział w dramatycznym wypadku. Gdy jadący drogą ksiądz zobaczył, co się stało, chciał dać mu ostatnie namaszczenie. A on jeszcze wrócił do ścigania.

W tym artykule dowiesz się o:

3 stycznia 1948 roku urodził się Jerzy Kniaź. Gdyby żył, właśnie obchodziłby 76. urodziny. Bohater tej historii zmarł nagle w wieku 61 lat. Starty na żużlu rozpoczynał w Gnieźnie, ale najlepiej wspominany jest w Toruniu i Bydgoszczy. To z klubami z tych miast odnosił największe sukcesy.

Dramat w drodze na mecz

W 1966 roku uzyskał licencję i startował dla Startu Gniezno do 1972 roku. Lepsze występy przeplatał słabszymi, ale był solidnym punktem zespołu. Postanowił jednak zmienić klub. Trafił do Stali Rzeszów i decyzja ta była strzałem w dziesiątkę. To w stolicy Podkarpacia wypłynął na szersze wody i rozwinął swoje umiejętności.

W Rzeszowie był jednym z liderów, co zaowocowało transferem do Stali Toruń. To był kolejny przełomowy moment w jego życiu. Był jednym z nowych zawodników toruńskiego zespołu i wiązano z nim spore nadzieje. Tych oczekiwań Kniaź nie zawiódł, choć nie miał łatwo.

ZOBACZ WIDEO: PGE Ekstraliga planuje ważną zmianę w regulaminie. Najlepsze kluby będą miały kłopoty?

W pierwszym sezonie startów dla klubu z Torunia miał dramatyczny wypadek w drodze na mecz do Częstochowy. W prowadzony przez Kniazia samochód wjechał ciężarowy jelcz. Ustalono, że doszło w nim do awarii hamulców. Doszło do czołowego zderzenia. I choć wypadek wyglądał koszmarnie, to nikt nie zginął. To był cud.

Ksiądz chciał mu dać ostatnie namaszczenie

Ciężarówka pchała jego samochód przez kilkadziesiąt metrów. Jednym z pasażerów był wtedy Eugeniusz Miastkowski, który w książce Daniela Ludwińskiego "Od ditr-tracka do Motoareny. Opowieść o toruńskim żużlu" mówił o kulisach tego wypadku.

- We trzech wysiedliśmy, a Jurka wyciągano, bo był zakleszczony w aucie. Karetki w końcu pozabierały kolegów, a ja siedziałem w rowie i czekałem. Nagle podjechał samochodem jakiś gościu i pytał, co tu się stało. Ja mu powiedziałem, że chyba widać, a on na to zaczął dopytywać, gdzie są koledzy. Powiedział, że jest księdzem i chce im dać ostatnie namaszczenie. Miałem mało włosów, ale aż mi poszły do góry. On natomiast nie wierzył, że wszyscy przeżyli taki wypadek - dodał Miastkowski.

Mimo koszmarnego wypadku, Kniaź wrócił na tor. W Toruniu jeździł do 1981 roku i był jednym z najważniejszych ogniw Aniołów. Wielkich sukcesów indywidualnych nie odnosił, ale w drużynie zawodził rzadko. Po zakończeniu kariery został trenerem. Bardzo dobrze szkolił młodzież i wychował kilku dobrych zawodników.

Cechą charakterystyczną podczas pracy szkoleniowiej było to, że nie oszczędzał adeptów. Przygotowywał im trudny tor na treningach, dzięki czemu mogli się więcej nauczyć podczas jazdy. Kniaź pracował też w Stali Gorzów, Starcie Gniezno i Polonii Bydgoszcz. Z tym ostatnim klubem odnosił największe sukcesy jako trener.

Czytaj także:
Zawodnik polskiego klubu miał pobić 14-latka. Teraz przedstawił swoją wersję wydarzeń
Nie Przyjemski, tylko on będzie odkryciem sezonu? "Robi wrażenie. Nie jest typem, który spanikuje"

Komentarze (0)