Żużel. Chwile grozy Vaclava Milika. Nie tak wyobrażał sobie początek turnieju [WIDEO]

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Vaclav Milik (kask czerwony) w akcji w Grand Prix
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Vaclav Milik (kask czerwony) w akcji w Grand Prix

Vaclav Milik do tej pory nie miał okazji ścigać się w Grand Prix jako stały uczestnik. Okazje do występów miał jako "dzika karta" i rezerwowy. W tej drugiej roli przyjechał w 2018 roku do Torunia. Na początku zawodów Czech przeżył chwile grozy.

W tamtym sezonie Indywidualne Mistrzostwa Świata znów kończyły się na Motoarenie im. Mariana Rosego w Toruniu. W ostatniej rundzie z powodu kontuzji nie mogli wystartować Patryk Dudek i Craig Cook. Zastąpili ich pierwsi nominalni rezerwowi ówczesnej edycji cyklu Grand Prix, którymi byli Niels Kristian Iversen i Vaclav Milik.

Duńczyk z Czechem spotkali się ze sobą już w pierwszej serii imprezy w Grodzie Kopernika. Oprócz nich w biegu drugim tamtego wieczoru jechali Nicki Pedersen i Jason Doyle. W powtórce, ponieważ w pierwszej próbie ruszał się pod taśmą Milik, najlepiej wystartował Iversen, do którego na wjeździe w drugi łuk dołączył Doyle.

Milik jechał ostatni, tuż za tylnym kołem Pedersena. Na prostej kończącej pierwsze, a zaczynającej drugie okrążenie czeski jeździec źle ocenił sytuację i nadział się na tylne koło trzykrotnego indywidualnego mistrza świata. W tej sytuacji i zarazem przy takiej prędkości nie miał on tak naprawdę żadnych szans na opanowanie motocykla.

Reprezentant naszych południowych sąsiadów katapultował się z maszyny i za moment uderzył w bandę. Wyglądał to bardzo groźnie, na torze pojawiła się karetka, ale na szczęście zakończyło się to wszystko dla Milika "tylko" potłuczeniami. Został on wykluczony z tego wyścigu, jednakże zawody później kontynuował. Zakończył je na 14. miejscu z dorobkiem 5 punktów.

Zobacz upadek Milika podczas GP Polski w Toruniu w 2018 roku:

CZYTAJ WIĘCEJ:
Wszystkie wyścigi dodatkowe w Grand Prix. Bolesne przegrane Golloba i Woffindena
Przestroga dla Motoru Lublin. "Dream teamy" nie zawsze sięgają po mistrzostwo Polski

Komentarze (0)