"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Mamy niespotykane w innych krajach szczęście, że możemy dyskutować, na ilu poziomach i w jakich formatach powinny się ścigać polskie ligi żużlowe. Choć ich sformatowanie wcale nie jest takie proste, jak się niektórym wydaje. Nigdy przecież nie wiadomo, ile ośrodków zdoła się zebrać w sobie i stworzyć na kolanie coś, co będzie przypominać klub żużlowy. W Rawiczu akurat nie wyszło, a co się wydarzy w Krakowie, na miesiąc przed startem Krajowej Ligi Żużlowej, nie wiedzą jeszcze nawet górale z pobliskiego Zakopanego. Zatem tutaj mogę zaapelować o pewne zrozumienie dla działaczy, bo łatwego zadania nie mają. Chcąc walczyć o dyscyplinę warto ustalić przed chętnymi jak najbardziej odległy dedlajn, by mieli czas na spełnienie warunków, co z kolei sprawia, że cała reszta długo nie wie, w czym weźmie udział. Jednocześnie decydenci narażają się na krytykę kibiców, bo to oczywiste, że po czasie to my, widzowie, jesteśmy najmądrzejsi.
Czy pasuje mi ośmiozespołowa ekstraliga? Tak. Jest faktycznie elitarna, ciężko się do niej dostać komuś, kto nie spełnia wysokich norm jakości. Jest jednak pewnym przekleństwem dla całej reszty, wymuszając tworzenie na zapleczu dwóch poziomów rozgrywkowych. Bo o ile drugi, też ośmiozespołowy, jest ułożony i profesjonalny, o tyle trzeci to zawsze w dużym stopniu radosna twórczość. Nigdy nie wiadomo, czy zbierze się osiem ekip czy może pięć. Z czego dwie, o ile nadążam za faktami, nie mają obecnie prawa awansu, bo są to ekipy z zagranicy: Diabły z Landshut i Lokomotywy łotewskiego żużla z Daugavpils.
ZOBACZ WIDEO: Co z przyszłością Patryka Dudka? Piotr Baron zabrał głos
Zapraszanie do naszych rozgrywek Niemców czy Łotyszy jestem w stanie zrozumieć. W końcu przypisaliśmy sobie, całkiem zresztą słusznie, rolę mecenasa światowego speedwaya, trzymającego dyscyplinę przy życiu i aplikującego jej tlen. Jesteśmy niczym biblijny Noe, który wszystkie zwierzątka zabierał na pokład, żadnego nie pytając o proweniencję. Ale! Jeżdżenie dla samego jeżdżenia, bez możliwości bicia się ani o najwyższe cele, ani też o uniknięcie sportowej śmierci, nie ma dla mnie większego sensu. Poza tym zapraszanie wspomnianych ekip do siebie ma też minusy. Otóż takim działaniem możemy demotywować żużlowe środowiska na Łotwie czy w Niemczech, by zechciały spiąć pośladki i spróbować odtworzyć swoje rozgrywki we własnych granicach. Stwarzamy im możliwość, by przyjęli postawę defensywną i wychodzili z założenia, że pojedyncze rodzynki i tak przygarną Polacy.
Może zatem warto spróbować się odciąć i w dość brutalny, eksperymentalny sposób zmobilizować inne kraje do działań na swoim podwórku. A to, co możemy im zaoferować, to siłę roboczą. Niech jeżdżą tam nasi zawodnicy niższej klasy i pomagają tworzyć, choćby w połowie, kadry zespołów. Niech jeździ tam młodzież i uczy się żużla oraz życia, pokazując miejscowym czym to się je. Niech nasi sprzedają miejscowym żużlowe know how, o ile nie jesteśmy jeszcze na tyle rozpieszczeni, że za pół darmo czy też za zwrot kosztów nie zamierzamy się już bawić w speedway.
By zatem uzdrowić sytuację, należałoby wreszcie powiększyć ekstraligę do dziesięciu ekip. Dzięki czemu Zmarzlik, Sajfutdinow, Łaguta czy Vaculik dotarliby do dwóch kolejnych ośrodków, dostarczając tam swoimi busami powiew wielkiego świata. Z całej reszty można by natomiast stworzyć jedną niższą ligę. Konkretną, np. dwunastozespołową, z pokaźną liczbą spotkań. Bez czterotygodniowych przerw w rozgrywkach, na które skarżą się teraz uczestnicy trzeciego poziomu. Zresztą co to za Krajowa Liga Żużlowa, w której inauguracja odbywa się poza granicami kraju i bez krajowych ekip.
Jasne, że w tak licznej i rozbudowanej lidze drugiego poziomu zdarzą się wyniki 55:35 czy 60:30. I co z tego? Przecież to rozstrzygnięcia w sporcie żużlowym jak najbardziej naturalne. Poza tym nie końcowy wynik, lecz sytuacja na torze decyduje o tym, czy oglądaliśmy meczycho, czy ziewaliśmy. Kiedy ZOOleszcz GKM rozbijał potentata z Lublina 56:34, to było widowisko, prawda? Bo miejscowi drżeli z emocji i z radości, a my wszyscy nie dowierzaliśmy i czekaliśmy na przebudzenie giganta. Które jednak, o dziwo, nie nastąpiło. Kiedy grudziądzanie polegli w Lesznie (34:56), też było meczycho. Bo stawka i presja ogromne, a postawa ozdrowiałych Byków bohaterska. Przykłady można mnożyć i przywoływać też podobne z innych dyscyplin.
W piłce raz się wygrywa 1:0, a innym razem 4:0, jak jesienią Śląsk z Legią. I właśnie to drugie wydarzenie zachowają w pamięci oraz w sercach kibice z Wrocławia. Gdy w 2022 roku koszykarze Śląska sięgali po mistrzostwo Polski, w półfinale play-off potrafili przegrać u siebie z Czarnymi Słupsk 60:123. I choć dla nich było to bolesne, to dla wielu innych piękne. Czy wręcz inspirujące, bo zaczął krążyć dowcip, że zmienił się kod do hali Orbita. Na 60-123.
Z tego, co pamiętam, zeszłoroczny pojedynek Platinum Motoru z Włókniarzem był, zważywszy na wynik, do jednej bramki. Jednak na torze zacięty i atrakcyjny. Oczywiście, zdarzą się też na żużlowym zapleczu gorsze lania zakończone rezultatem w okolicach 65:25. Jednak tego nie unikniemy. Bo zawsze ktoś jest w lidze Realem Madryt, a ktoś inny Almerią. Za to gdy Almeria ogra Real, to świat się o tym dowie.
Pewnie, że dwupoziomowy system rozgrywek nie jest też wolny od wad. Takich choćby jak fakt, że z niższej ligi nie ma już gdzie spaść. Zatem kilka zespołów bez aspiracji jedzie o nic. Nie ma jednak systemu idealnego, który zadowoliłby wszystkich i ukrył wszelkie niebezpieczeństwa. Taki system po prostu nie istnieje.
A żeby interes się kręcił? Jak to w sporcie, najlepszymi pracownikami klubowych działów promocji są sami sportowcy. Pod warunkiem, że wygrywają. Jeśli przegrywają, są marnymi pracownikami do zwolnienia.
Dziwi mnie tylko wyznaczenie startu Krajowej Ligi Żużlowej już na 30 marca. Bo ci juniorzy nie najwyższych przecież lotów, ze skromnym doświadczeniem, dostaną najmniej czasu na wjechanie się w sezon. I od razu ich poślą w bój ligowy pod wysokim napięciem. Nie wiem, czy ma to związek z ewentualną presją telewizji, która chciałaby, by interes zaczął się kręcić jak najszybciej, niemniej można by sobie dać trochę na wstrzymanie. Tyle już wytrzymali wszyscy od jesieni, to dwa tygodnie dłużej mogliby jeszcze na głodzie pociągnąć.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- "Tam są niereformowalni ludzie". Wprost mówi o mafii i złodziejstwie
- Fatalna sytuacja państwowego giganta. Poseł KO: "potwierdziło się"